menu

Borowska Janina z d. Borzym – Wypędzeni z Dąbrówki Szlacheckiej

Borowska Janina z d. Borzym – Wypędzeni z Dąbrówki Szlacheckiej

Helena Borzym (1916-1966) została wygnana do obozu Dulag 121 z dziećmi Henrykiem (1939-2012) i Janiną (1943) z domu w Dąbrówce Szlacheckiej. Jej mąż, Lucjan Borzym pseud. Kogut (1913), żołnierz AK, w 1944 r. przyłączył się do walk w Puszczy Kampinoskiej, a na przełomie sierpnia i września 1944 r. zdołał połączyć się z gnaną przez Łomianki rodziną. Z obozu Dulag 121 zostali wysłani do Stróży k. Myślenic, gdzie spotkali się z serdecznym przyjęciem gospodarzy. Relację opartą na przekazie rodzinnym Janina Borowska spisała w 2012 r.

Dom rodzinny opuszczałam z matką, Heleną Borzym, i małym bratem, Henrykiem. Wypędzono nas z Dąbrówki Szlacheckiej [Wówczas wieś podwarszawska, w 1951 r. przyłączona do Warszawy jako osiedle dzielnicy Białołęka – przyp. red.]. Ojciec, Lucjan Borzym, przebywał w Puszczy Kampinoskiej, był żołnierzem AK I Rejonu Okręgu w Legionowie.

W 1944 r. żołnierze I Rejonu przeprawili się przez Wisłę do Grupy Kampinos. Grupa Kampinoska została rozbita pod Łomiankami. Ojciec po wyjściu z Kampinosu był na strychu jednego z domów w Łomiankach z kilkoma powstańcami. W pewnym momencie zauważył, że Niemcy pędzą grupę ludzi, a wśród nich zobaczył swoją żonę, która prowadziła małego synka, a mnie wiozła w wózku. Ojciec dołączył się do tej grupy. Opowiadał, że były łzy radości, a także pretensje, że została sama z dziećmi.  

Do obozu w Pruszkowie dotarliśmy na przełomie sierpnia i września. Nie pamiętam dokładnej daty, bo od czasu relacji rodziców upłynęło wiele lat, a oboje już nie żyją. Warunki w halach kolejowych były straszne, brak higieny, ludzie stłoczeni na betonowej posadzce. Były to osoby w różnym wieku i stanie zdrowia, także z małymi dziećmi.

Niemcy segregowali ludzi do pracy w Niemczech i na wywózkę. Komisja, w której była Polka, dr Zofia (nie znam nazwiska), pomagała Polakom w obozie. Ojciec zwierzył się dr Zofii, że znalazł się w Pruszkowie z żoną Heleną i małymi dziećmi, a sam wyszedł z Kampinosu. Dr Zofia udzieliła nam pomocy. W czasie komisji lekarskiej, stwierdziła, że ojciec ma gruźlicę i nie może być skierowany na roboty w Niemczech. Niemiec przystawił swoją pieczęć. Niemcy bali się zarazy. Ojciec był wymizerowany, chudy, zarośnięty, wyglądał na chorego. Jego wygląd nie stwarzał wątpliwości.

Spośród osób przebywających w obozie w Pruszkowie Niemcy zabierali mężczyzn do Warszawy w celu załadunku rzeczy warszawskiej ludności. Szukano kogoś, kto potrafi udrożnić ścieki w dołach. Zgłosił się mój ojciec. Zabrano go m.in. w Al. Jerozolimskie, do załadunku rzeczy do samochodów. Jednego dnia po powrocie ojciec zauważył, że obóz opustoszał. Przestraszył się, że jego rodzina została wywieziona. Ale my jeszcze byliśmy. Zabrano nas jako ostatnią grupę do wywózki. Wywieziono nas na południe Polski do Myślenic. W Myślenicach rozprowadzono nas po rodzinach góralskich. Wraz z siostrą mamy, Henryką Targońską, Zdzisławem i córką Wandą, z którymi byliśmy w obozie w Pruszkowie, trafiliśmy do rodziny Śmietanów mieszkających w Stróży koło Myślenic.

Matkę Heleny, Mariannę Kutrę, wywieziono z córką Stanisławą Konarzewską do Częstochowy – córka była sama, jej syn, Stefan Konarzewski, był w Kampinosie. Babcia nie wiedziała, że jej syn Ignacy Kutra zginął podczas walk w Puszczy Kampinoskiej. Miało to miejsce 21.09.1944 r. we wsi Polesie Nowe. Rodzice ukrywali ten przykry fakt przed matką, licząc, że po wojnie spotkania z bliskimi złagodzą jej rozpacz. Babcia wiedziała tylko, że jej syn Szczepan jest w Oświęcimiu, a jego żona, Janina, na Majdanku. Jego mała córka, Basia, była z matką na Pawiaku. Przy pomocy rodziny i ludzi z organizacji, za łapówkę oddano ją pod opiekę rodziny. Odebrały ja ciotki, siostry matki, które były bezdzietne. Szczepana ujęto przy obsłudze radiostacji AK. Przeszedł kazamaty w Al. Szucha a następnie Oświęcim. Babcia chorowała na serce, te ciężkie przeżycia, zaostrzyły jej stan. Wyszła podczas nieobecności córki do miasta, tam spotkała znajomą, która poinformowała ją o śmierci syna Ignacego. To spowodowało nawrót choroby. Nie było warunków do leczenia i 14.01.1945 r. zmarła. Została pochowana na starym cmentarzu Kule w Częstochowie. Rodzina dowiedziała się o śmierci matki po wojnie.

Rodzina Śmietanów była bardzo życzliwa i otoczyła nas opieką. Ojciec z wujem pomagali panu Śmietanie w wycince drzew w lesie, które wozili do piekarza do Krakowa. Podczas jednej takiej wyprawy (była zima) weszli do jakiejś gospody, aby się ogrzać i coś zjeść. Zaraz po ich wejściu pojawili się Niemcy. Wylegitymowali ich. Ojca uratowało zaświadczenie wystawione w Pruszkowie o niezdolności do pracy. Zdzisław Targoński zdołał uciec i po kilku dniach wrócił do Stróży do rodziny Śmietanów. Ktoś poinformował Niemców o ich pobycie i pochodzeniu z Warszawy. Krakowianie byli bardzo wyczuleni na fakt, że Warszawa jest stolicą Polski. Podkreślali, że po wojnie to Kraków znowu będzie stolicą.

Po wejściu żołnierzy radzieckich na Podhale rodzina nasza zdecydowała się na powrót do Warszawy, aby zobaczyć, kto powrócił z tułaczki wojennej.W drodze powrotnej do Warszawy rodzice jechali pociągami towarowymi i pokonywali dużą część drogi piechotą. Zatrzymywali się w różnych domach, prosząc o nocleg i wypoczynek. W drodze miało miejsce przykre zdarzenie. Zatrzymano pociąg i wszystkich wygoniono. W tym pociągu były małe dzieci, w tym i ja, jechałam przykryta pierzynką. Ojciec chciał wejść do pociągu, aby zabrać tą pierzynkę i mnie nią okryć. Wtedy zatrzymano ojca. Obejrzeli mu ręce, a miał je zniszczone od wycinki drzew. Stwierdzili, że jest szpiegiem i zagrozili mu, że jak nie znajdzie pierzynki, to go zastrzelą. Pierzynki naturalnie nie było, zdążyli ukraść. Mimo to ojca zwolniono i pojechaliśmy dalej.

Moja mama była w ciąży. Podczas jednego postoju wyszła, żeby się wysiusiać przy torach w śniegu i zaczęła rodzić. Ojciec zaniepokoił się jej nieobecnością, poszedł szukać mamy i znalazł ją w śniegu, rodzącą. Przyjął poród, nożykiem, który miał przy sobie, przeciął pępowinę, którą związał troczkiem, który odciął od swojej koszuli. Zjawili się polscy kolejarze, pomogli zanieść matkę z dzieckiem do pobliskiego domu. Kobiety, które tam były, zaopiekowały się matką i dzieckiem. Działo się to 6.02.1945 r. w Jastrzębiu k. Radomska. Po kilku dniach pobytu w Jastrzębiu, gdy matka nabrała trochę sił, wyruszyli do Warszawy. Dotarli do Włoch, a następnie przedostali się piechotą do Dworca Zachodniego, a następnie w okolice Pragi – przeszli przez zamarzniętą Wisłę i dotarli do ul. Targowej. Warszawa była zrujnowana.

Ojciec zadecydował, że zostawi mamę na Targowej, a razem z synkiem ruszył do Henrykowa, gdzie mieli dom moi dziadkowie, szukać pomocy i rodziny. Dotarł do Henrykowa. W domu babci, Marianny Kutra, zastał siostrę mamy, Zofię Siemaszko, z mężem i córkami. Zostawił u niej małego synka, a sam z bratem mamy, Piotrem, ruszył w kierunku Pragi, zabierając ze sobą sanki.

Odnaleźli mamę na Targowej. Zaopiekowała się nią nieznajoma kobieta, która wzięła ją do swojego domu, aby się ogrzała. Na sankach przewieźli ją z dzieckiem do domu rodzinnego w Henrykowie. Po drodze, na Szosie Modlińskiej, ojciec spotkał kuzynkę mojej mamy, która szukała rodziny. Ciotka Zośka pomogła dowieźć moją matkę z dziećmi do Henrykowa i tam zaopiekowała się naszą rodziną. Po odpoczynku ojciec wrócił do Dąbrówki Szlacheckiej szukać naszego domu. Dom był spalony i zdewastowany przez żołnierzy radzieckich, a kuchnia była zaminowana. Dół, w którym nasza mama przy pomocy rodziny ukryła nasze rzeczy był rozkopany i ograbiony. Mąż ciotki, Leonard, znalazł żołnierzy, aby rozminowali kuchnię. Porcelanę znaleźli w studni.

Mieszkaliśmy w Henrykowie do września 1945 r, do powrotu mamy brata, Szczepana, z Niemiec, który po powrocie pomógł ojcu remontować mieszkanie w Dąbrówce. Sam miał mało sił, był wyniszczony po pobycie w Oświęcimiu i Niemczech. Wrócił do Henrykowa, ponieważ jego mieszkanie przy ul. Siennej w Warszawie było spalone tak jak cała reszta. Wrócił on w dniu pogrzebu jego żołnierzy z oddziału, którzy zginęli w Kampinosie. Była ekshumacja, a następnie pogrzeb na cmentarzu parafialnym w Tarchominie. Jest tam ich kwatera powstańcza.

Przez lata mieszkaliśmy w bardzo ciężkich warunkach, aż do 1963 r., kiedy dostaliśmy mieszkanie. Ojcu proponowano, że jak wstąpi do PZPR, to mu pomogą w otrzymaniu mieszkania. Ale ojciec nie chciał się na to zgodzić. Po wojnie ojciec działał w środowisku żołnierzy AK VII Obwodu Obroża był przewodniczącym komisji historycznej. Spotykał się z młodzieżą szkolną, aby naświetlać im naszą wojnę i walkę z okupantem.  Został odznaczony Krzyżem Armii Krajowej, natomiast, kiedy nastąpiła odwilż, wujkowie Ignacy i Szczepan Krzyżem Virtuti Militari. Ojciec do końca swoich dni, tj. 05.12.2005 r., opiekował się grobami swoich kolegów i brał czynny udział w uroczystościach rocznicowych. Zajmował się  m.in. utworzeniem tablic pamiątkowych w kościele w Płudach i w Tarchominie. Żyjący koledzy pożegnali go uroczyście w czasie pogrzebu w Tarchominie. Zawsze myślał o swojej rodzinie i Polsce. Dbał o rodzinę, ciężko pracował, aby nas utrzymać. Warszawę odbudowywał od podstaw z gruzów.

Z ogromnym wzruszeniem spisuję te wspomnienia i doceniam zaangażowanie poprzednich pokoleń w odbudowę Polski w trudnych warunkach, a jednocześnie zagrożeniem ze strony UB. Nikt nie liczył się z tym, że ci ludzie przeszli tyle upokorzeń i poniewierki wojennej, wracali do zrujnowanego miasta, mając w swoim majątku to, co mieli na sobie i dzieci, a także gorycz wspomnień.

12.02.2012 r.

Powiązane hasła

”None

Skip to content