Burza Janina – Wspomnienia z Powstania
Janina Burza, urodzona w 1930 roku, podczas okupacji niemieckiej mieszkała wraz z rodziną na warszawskim Solcu przy ul. Mącznej. Podczas Powstania Warszawskiego 14-letnia Janina oraz jej starsza siostra Genowefa zaangażowane były w działalność konspiracyjną – należały do zgrupowani „Kryska” – kuchnia PŻ („Pomoc Żołnierzowi”)1140 plutonu 3 kompanii Armii Krajowej. W rodzinnym domu sióstr została utworzona jednostka obronna oraz kuchnia powstańcza. Po kapitulacji Janina Burza oraz jej siostry – Genowefa i Wacława – trafiły do obozu przejściowego w Pruszkowie. Wspomnienia Pani Burzy dotyczące tamtych dramatycznych wydarzeń zostały przekazane Muzeum Dulag 121 w 2014 roku.
Urodziłam się w rodzinie robotniczo-chłopskiej we wsi Wólka, niedaleko Kozienic. W 1930 roku Rodzice przenieśli się do Warszawy. Najpierw mieszkaliśmy na Smoczej 9, a w 1933 roku przenieśliśmy się na ul. Mączną 2 m. 72 (róg Mącznej i Czerniakowskiej 158, obok gipsówki).
Uczyłam się w Szkole Podstawowej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, mieszczącej się przy ul. Czerniakowskiej 128. Ukończyłam tam zaledwie pięć klas, gdyż naszą szkołę zajęli Niemcy. Klasę szóstą i siódmą ukończyłam w pożydowskiej szkole na ul. Chełmskiej.
Po ukończeniu szkoły powszechnej rozpoczęłam naukę w szkole handlowej im. Popielowskiej i Roszkowskiej, przy ul. Bagatela 5. Do wybuchu Powstania ukończyłam trzy klasy tej szkoły.
Do konspiracji wstąpiłam jesienią 1943 roku. W naszym domu przed wojną i na początku okupacji mieszkał ppor. Zbigniew Kawecki ps. Janusz [wg. informacji pochodzących z Muzeum Powstania Warszawskiego – Zbysław Tadeusz Kawecki – przyp. red.] W 1942 roku wyprowadził się i przychodził na spotkania do lokalu nr 20. Mieszkała tam Barbara Lasocka ps. Szarotka i jej brat Tadeusz (nie pamiętam pseudonimu). Była to bardzo patriotyczna rodzina. W ich mieszkaniu w październiku 1943 roku odbyło się zaprzysiężenie pięciu osób, między innymi również moje. Od „Janusza” dostawałam polecenia przenoszenia paczek. Niektóre z nich nosiłam na ul. 3 Maja 2, inne oddawałam na ulicy, na hasło.
Przed wybuchem Powstania ppor. „Janusz” wydał nam polecenie zgromadzenia zapasów żywności i opatrunków. Ze szpitala na Solcu nasza znajoma, która wówczas tam pracowała (był to szpital dla żołnierzy niemieckich), wyniosła nam kilkanaście swetrów i ciepłych skarpet. 3 lub 4 sierpnia rzeczy te oddałam do dyspozycji plutonu 1140.
Tydzień przed wybuchem Powstania przyszedł do nas ppor. „Janusz” i poinformował, że w naszym domu będzie placówka obronna. Pierwszego dnia było niewielu powstańców, pełny pluton „Franka” dotarł 2 sierpnia nad ranem. Ludność cywilna i garstka powstańców budowała barykady na ulicach Solec–Mączna i Mączna–Czerniakowska. 2 sierpnia pluton umacniał barykady.
W naszym domu i mieszkaniu mieściła się kuchnia powstańcza, kucharkami były „Ciotka” i Gienia (moja starsza siostra), a pomocnicami byłyśmy ja, czyli „Janka” oraz Wacka (moja młodsza siostra). Wszystkie dobrze znałyśmy mieszkańców naszej dzielnicy, więc wiedziałyśmy też, gdzie mieszkają volksdeutsche. Wskazywałyśmy chłopcom ich mieszkania, a oni robili wypady i przynosili żywność. Ja i moje siostry kilka razy towarzyszyłyśmy im w tych wyprawach. Dostawaliśmy też żywność (m.in. makaron, marmoladę, kompoty) pochodzącą z magazynów „Społem”. Gotowałyśmy Powstańcom zupy, na parafinie smażyłyśmy placki kartoflane, a z padniętych koni gotowałyśmy, a potem smażyłyśmy mięso.
Kwatera plutonu do 15 sierpnia mieściła się przy ul. Mącznej 2, z tym że chłopcy robili wypady na Niemców na ul. Rozbrat. Z jednego takiego wypadu nie wrócił młody chłopiec, obsługujący erkaem „Roty”. Został trafiony przez Niemców kulkami dum-dum. Niestety, nie pamiętam jego pseudonimu.
Do zadań naszego plutonu należało utrzymanie barykad na ul. Mącznej i na Solcu oraz patrolowanie Portu Czerniakowskiego. Około 17 sierpnia zdobyto kuchnię polową. Pierwszym dowódcą plutonu był ppor. „Franek”, następnym „Janusz”. „Franek” pełnił swoją funkcję do 3 sierpnia, kiedy został ranny na barykadzie Mączna–Czerniakowska. W walce tej zginęło kilkunastu Niemców. Wśród naszych było pięciu rannych i trzech zabitych. Po „Franku” dowództwo objął Zbigniew Kawecki, ps. Janusz. 31 sierpnia został odwołany przez „Kryskę” do Śródmieścia, gdzie zginął. Po „Januszu” dowództwo objął „Igor”, a później „Surma”. Koledzy, którzy zginęli w Powstaniu: „Jur”, „Solec”, „Szafer”, „Janusz”, sanitariuszka „Danka”, „Mama”, „Krystyna”, „Szary”. Koleżanki i koledzy z plutonu 1140., których pseudonimy pamiętam, to: „Ola”, „Rota”, „Lis”, „Sten”, „Nieznany”, „Żubr”, „Wicherek”, „Kaczka”, „Mak”, „Rybka”, „Ułan”, „Furman”, „Mewa”, „Pączek”, „Lilka”.
Na początku września przybył „Radosław” z innymi powstańcami i objął dowództwo.
Po Powstaniu Niemcy wywieźli nas do obozu w Pruszkowie. W dużej grupie szliśmy pieszo z Portu Czerniakowskiego przez aleję Szucha a następnie przez Pole Mokotowskie do kościoła przy Dworcu Zachodnim [Parafia p.w. Św. Stanisława Biskupa i Męczennika przy ul. Bema – przyp. red.]. Przez całą noc musieliśmy stać, co było bardzo trudne szczególnie dla osób starych i dzieci. Jeden z Niemców z ambony zapowiedział nam, że jeśli choć jedna osoba w jakikolwiek sposób da znać Rosjanom, że tam jesteśmy, to nas zabiją. Nikt nic takiego nie zrobił, jednak następnego dnia rano rozstrzelano kilka osób. Byliśmy tam jedną noc, po czym zostaliśmy przetransportowani z Dworca Zachodniego do obozu Dulag 121 w Pruszkowie. W naszej grupie znaleźli się nasi sąsiedzi. Pamiętam kilka nazwisk: Łasicki, Zofia Zagożdżon, Bronisława Borowska, Lisieccy, Ostafin, Skulska, Gąbiccy z córką Hanią, Święk, Wiśniewskie – córka i mama, Sidorowicz, Gąbicz, Janina Cichońska, Mazurkiewicz, Pietrucha, Czubatko.
Zaraz po przyjeździe do obozu od grupy oddzielono mężczyzn, którzy mieli być wywiezieni do Niemiec, a potem ludzi starych oraz kobiety z dziećmi. Spodziewałyśmy się, że ja i moja starsza siostra Gienia zostaniemy wyznaczone do wywózki do obozu. Nie chciałyśmy się jednak rozdzielać z naszą młodszą siostrą Wacką. Dlatego wykorzystałyśmy moment nieuwagi jednego i nieobecność drugiego z Niemców segregujących naszą grupę. Ktoś podniósł wtedy drut i kilkunastu osobom, w tym nam, udało się dołączać do osób, które miały pozostać w Polsce.
To, co szczególnie pamiętam z obozu, to brak naczyń, które musiałyśmy z siostrami pożyczać od pozostałych obozowiczów. Pamiętam też, że spałyśmy bezpośrednio na cementowo-wiórowych płytach.
Po tygodniu zostaliśmy [wywiezieni z obozu i]dowiezieni do stacji Złoty Potok (województwo częstochowskie), a potem umieszczeni w szkole w Przyrowie. Parę dni później zawieziono nas do wsi Zarębice, gdzie w gospodarstwie rolnym państwa Synowców przebywałam do stycznia 1945 roku. Pomagałam im w pracach w gospodarstwie – między innymi sprzątałam i karmiłam zwierzęta. W styczniu 1945 roku „wyzwoliła” nas Armia Radziecka. Do Rodziców, którzy przebywali na wsi pod Dęblinem, pojechałam pociągiem.