menu

Ciesielska Romana – „Ślad po ojcu zaginął”

Ciesielska Romana – „Ślad po ojcu zaginął”

Romana Ciesielska z d. Kaczorowska, ur. w 1939 roku, trafiła do obozu Dulag 121 z matką Bronisławą oraz dwuletnią siostrzyczką, Zofią. Z Pruszkowa zostały wywiezione do wsi Sułoszowa, gdzie doczekały wyzwolenia. Wojny nie przeżył ojciec pani Romany, Roman Kaczorowski aresztowany 16 czerwca 1942 roku przez gestapo i więziony na Pawiaku. Rodzina przez wiele lat próbowała poznać okoliczności jego śmierci. Temat losów ojca, bardzo ważny dla naszej rozmówczyni, stał się – obok opowieści o wygnaniu ze stolicy i pobycie w pruszkowskim obozie – jednym z wątków rozmowy przeprowadzonej w 2013 roku.

Przed wojną moi rodzice, ja i moja siostra mieszkaliśmy na Dolnym Mokotowie przy ul.  Stępińskiej 13. Ojciec pracował w fabryce Magnet u inż. Zygmunta Popławskiego. Tam przy ulicy Stępińskiej stała fabryka. Teraz tam jest szpital.

Czy Pani ojciec działał w konspiracji?

Tak, należał do Związku Walki Zbrojnej AK. Słuchali radia. Gdzieś tam w fabryce zainstalowali sobie podsłuch. Jakiś młodzieniec wydał i wieczorem 16 czerwca gestapo przyszło. Zbudzili nas. Ja zaczęłam płakać w nocy, ale nie było mowy. Ja płakałam, a ojcu kazali się ubierać. Wziął parę rzeczy, ja potem pokażę protokoły z ekshumacji, bo jest tam opisane, co miał przy sobie, dzięki czemu został rozpoznany.  Ja zapamiętałam gestapowca, jego wysoką czapkę, to aż nieprawdopodobne, takie małe dziecko, ale to jakby mi się w mózgu się zakodowało. Miał jeszcze taką szpicrutę i walił się w te swoje oficerki. Tak sobie spacerował, a tego tajniaka to już nie widziałam. Jego widziałam, bo on spacerował wzdłuż pokoju. Pilnował, żeby ojciec nie wziął czegoś, co nie trzeba, tylko to, co było można. Pamiętam jeszcze żyrandole zawinięte, bo nie było wolno w Warszawie, żeby promyki światła przedostawały się  na zewnątrz. Pamiętam, że prześwitywało takim pomarańczowym czymś, ale czym to było owinięte, to nie pamiętam. Pamiętam to i tego gestapowca. Twarzy jego nie pamiętam, ale tą jego czapkę i jak on się uderzał w swoje oficerki i maszerował, z rękami do tyłu. To tyle zapamiętałam z tego. Ojciec16 czerwca został wywieziony na Pawiak. Nie wyszedł i ślad po nim zaginął. Matka była w ciąży z moją siostrą, która urodziła się 26 lipca 1942 roku w Warszawie. Mając dwoje małych dzieci niewiele mogła zrobić, by się czegoś o ojcu dowiadywać, bo nie było z kim tego drugiego dziecka zostawić. Mnie to by wzięła, ale ta mała urodziła się w lipcu. Wszystko, co matka usłyszała, to to, że ojciec został powieszony 16 października 1942 roku wśród tych pięćdziesięciu. Wśród tych pięćdziesięciu był, nie wiem czy pani słyszała?

Jako kara…

To była kara za akcję „Wieniec”, którą opisuje pan Bartoszewski. Oni tam wysadzili tory itd. [Akcja Armii Krajowej, której celem było wysadzenie torów w warszawskim węźle kolejowym, przeprowadzona w nocy z 7 na 8 października 1942 roku – przyp. red.].

I rzeczywiście ojciec był wśród tych pięćdziesięciu? Czy to okazało się prawdą?

To była taka plotka. Moja rodzina, czyli matki rodzina i po ojcu rodzina, wszyscy uwierzyli, że ojciec był wśród nich. O tych, którzy byli aresztowani 15 października 1942 roku Niemcy nic nie pisali. O tych, którzy zostali powieszeni, były obwieszczenia na ulicach, a oni wisieli przez cały dzień, żeby dać ludności nauczkę, że „jak będziecie tak postępować, to taka kara was czeka”. Ja kilkakrotnie starałam się szukać grobu ojca, dopiero znalazłam w tym roku. Po 71 latach.

Zaraz wrócimy do losów ojca. Proszę powiedzieć, co się działo z rodziną podczas Powstania?

Matka całe Powstanie Warszawskie była w Warszawie. W schronach siedzieliśmy, co mieliśmy, to posprzedawaliśmy. Matce nic nie zostało, bo wszystko musiała na życie sprzedać. Byli też tacy, którym w czasie Powstania dobrze się powodziło. Potem, po Powstaniu, Niemcy przeszukiwali te wszystkie schrony, te wszystkie piwnice i zabierali ludzi. Nas spotkało to, że nas załadowali i przywieźli tutaj.

Czy pamięta Pani coś z tego momentu opuszczenia domu?

Pamiętam, że gdzieś tam bomba uderzyła, w jakiś tam budynek, i do schronu przyszły dzieci, pamiętam to jak dziś, przed oczyma to mam. Mała dziewczynka byłam. Tylko oczki im było widać, całe buzie miały zabandażowane, bo odłamki trafiły w te dzieci. Pamiętam, że moja siostra wołała w czasie tego Powstania „Chleba i mu”, czyli chleba i marmolady, bo tylko to mogło być. Chleb, który skądś tam był zdobywany, to już był przez robaki zjedzony. Tak matka opowiadała, ja myślałam, że tak musi być, że dziurki muszą być w chlebie. Pani sobie wyobraża, jakie były warunki. Ludzie z całej dzielnicy, a może i z innych dzielnic, nie wiem skąd oni przyszli z tymi dzieciakami, tego nie wiem. Może z innych dzielnic, jak tam zaczęli bombardować, to przyszli tutaj. Tego nie wiem. Tyle ludzi w takich schronach, w takich piwnicach, ani warunków higienicznych, ani nic. Potem wywieźli nas tutaj.

Pociągiem?

Tego nie pamiętam. Z Warszawy to nie pamiętam jak, ale pamiętam, że stąd do tej Sułoszowej pociągiem. Oni mieli nas wieść do Oświęcimia, ale pociąg się popsuł. Mnie to matka opowiedziała, bo ja też tego nie pamiętałam. W pociągu, którym matka jechała z nami i innymi ludźmi, prawdopodobnie popsuła się lokomotywa i nas odstawili na boczny tor. Staliśmy może około 2 dni. A tory musiały być wolne, więc trzeba było coś z tym pociągiem  zrobić. Byliśmy w Generalnej Guberni i oni zwołali pobliskich sołtysów i rozdzielili ludzi. Ci sołtysi pobrali do swoich wsi ludzi. Mieli za zadanie tych ludzi poumieszczać u gospodarzy. Moja matka wraz z dziećmi trafiła do Sułoszowej, do państwa Cedrów. Tak, to ja pamiętam, że on miał na imię Władek, a ta pani Janina Ceder. My zamieszkaliśmy u jego siostry, starej panny, też w tym samym domu, która bardzo nie lubiła dzieci.

A tu trafiło jej się dwoje małych dzieci…

Tak, a tu trafiło dwoje małych dzieci. Jednak sołtys przydzielił i ona musiała to spełnić. Czasy były takie, jakie były. Ta pani Janina Ceder i Władysław Ceder to byli bardzo dobrzy ludzie. My przeważnie tam u nich siedzieliśmy, nie u tej pani. Do tej pani to chodziliśmy na spanie. Mnie wychowywała lekarka, która tam mieszkała w Sułoszowej. Dowiedziała się, że przyjechała wdowa z dwojgiem dzieci, przyszła zobaczyła nas i wybrała mnie, bo ja większa byłam i mówiłam dobrze, i nie robiłam w pieluchy. Ona mnie wybrała. Ja nie pamiętam, jak się ta lekarka nazywała, ale miała już dorosłe dzieci. Przychodziła służąca i zabierała mnie na cały dzień, dopiero jak się robił zmierzch przyprowadzała nas tutaj do domu.

Co Pani robiła wtedy u tej  lekarki?

Bawiłam się. Po jej dzieciach były zabawki i ja przynosiłam jeść swojej siostrze w garnuszeczku. Zostawiałam zawsze, ale pani lekarka mówiła tak: „Ty jedz, a ja dla twojej siostry dam” i tak było, ja jadłam i ta pani służąca przynosiła dla mojej siostry. A matka moja prawdopodobnie pracowała w kuchni. Gotowały obiady tam gdzieś w Sułoszowej, tego nie wiem, dla ludzi, którzy kopali okopy. Po wojnie siostra matki, Helena Olszewska odszukała nas przez Czerwony Krzyż. Ja jeszcze się muszę zgłosić, bo jeśli oni nas odszukali, to powinni jakieś dokumenty mieć.

Chciałam jeszcze się zapytać, co Pani pamięta z pobytu w obozie w Pruszkowie?

Spaliśmy na słomie. Mama mówiła, że zupy gotowali z ziemniaków, które już po prostu były zgniłe i miały już taki krochmal. Z takich ziemniaków gotowano zupę. Tak matka mówiła, ale przecież jak chce się jeść, to je się wszystko. To nawet i szczura by zjadł i mysz, i wszystko. To takie kotły wielkie gotowali, tam jakieś porcje były.

Czy zapamiętała Pani jakieś wrażenia Pani z tego miejsca?

Dzieci płakały. Niemcy przychodzili i jak ktoś się odzywał coś nie tak, to po prostu dostawali baty.

Czy mama mówiła, jak długo Panie tu, w obozie przebywały?

Tego nie pamiętam. W 1946 roku wróciliśmy do Warszawy. Tak jakoś wróciłyśmy, że ja potem w 1947 roku poszłam do szkoły. To jest długi okres.

Jak Pani udało się odtworzyć historię ojca?

Ja wszędzie szukałam. Przestałam szukać w 2001 roku. Byłam i w Instytucie do Badań Zbrodni Hitlerowskich, Instytucie Pamięci Narodowej, na Pawiaku. Zaraz pokażę, co oni mi dali na Pawiaku. Oni mają tylko tyle. To jest protokół z ekshumacji mojego ojca. To są świadkowie, którzy potwierdzili, że ojciec nie został rozstrzelany tylko, że został powieszony. To jest Jan Popławski kuzyn tego pana inż., gdzie ojciec pracował. To jest z 1962 roku.

„Został skazany i powieszony w grupie 50 zakładników”

Wszyscy tak myśleli, bo o tamtych czasach nikt nie pisał. Niemcy nic nie pisali, bo dopiero 16 wisiały różne obwieszczenia. Tu mam drugie zaznania świadków o moim ojcu, ale tu też jest, że był powieszony. Trzecie mam jeszcze, to są oryginały z 1962 roku, jak pani widzi zestarzało się to wszystko. Może Pani przeczytać.

„Oświadczam, że okresie okupacji niemieckiej 1939-1944 oraz w roku 1945 mieszkałam w jednym budynku z obywatelką Kaczorowską Bronisławą. Wobec powyższego mogę stwierdzić następujące fakty z życia Kaczorowskiej Bronisławy, tym bardziej, że mój mąż pracował w jednej firmie z mężem obywatelki Kaczorowskiej Romanem. Obywatel Roman Kaczorowski został aresztowany 20 czerwca 1942 roku przez gestapo i osadzony na Pawiaku”.

Tu mamy 20 czerwca. Ja zaraz pokażę z Pawiaka, tam piszą, że 16 czerwca. Ale to są wszystko nieścisłe dane. To jest z Pawiaka.

„Aresztowany, 15 października rozstrzelany w Łuże koło Górki Węglowej”

To się nazywa Wydmy Łuże. Po wojnie w 1947 roku, niech Pani przeczyta protokół ekshumacji.

Ekshumacja w 1947 roku. „Rozstrzelany przez Niemców. Miejsce zwłok – mogiła zbiorowa”. Jakaś pierwsza o numerze 1.

Tak, bo tam były 3, razem 86, bo ja byłam w Palmirach i wszystko to wiem.

I teraz po ekshumacji pochowano wszystkie ciała w Palmirach.

Tak. Tam jest ponad 2000 grobów i każdy ma tam krzyż, każdy ma swój numer i nazwisko też jest. Jeżeli został zidentyfikowany, a jeśli nie, to jest NN.

Co tu jest napisane? Znaki szczególne blondyn…

My to powiększaliśmy na wszelkie sposoby i tak postanowiliśmy to, bo niektórych rzeczy nie można było rozczytać. Mój mąż przepisał to tak, jak tam jest. To na tabliczce pisze i to jest w Internecie. Pani zobaczy, jak był ubrany.

„Ciemny blondyn, w górnej lewej szczęce rozbite, w dolnej wszystkie zęby. Na szyi ręcznik biały z niebieskim szlakiem. Marynarka brązowa w ukośne prążki, zapięta pod szyję, bez podszewki. Brązowy kamizelkowaty sweter z rękawami, drugi zielony pulower maszynowy z dużym szlakiem. Dwie koszule: jedwabna winylowa szara z liliowymi plamami, druga granatowa w kratkę z pasków czerwono-białych. Spodnie, marynarka z doszytymi guzikami, kalesony, dwie pary skarpet wełnianych, czarne pantofle. W depozycie kawałki ubrania, kwity i kartki pocztowe”. Czyli został rozpoznany po ubraniach i wyglądzie?

Tak po ubraniach i po tym, że miał jakieś karty pocztowe. Czy były wysłane do żony, były zaadresowane, a nie zdążył ich wysłać, coś musiał mieć przy sobie.

Co do naszego powrotu to dodam jeszcze, że ciotka nas wyszukała, bo tak to nie wiem, kiedy byśmy wrócili, tam była Generalna Gubernia i ciemnota. Nie wiem, kiedy byśmy się stamtąd wydostali, jeśli ktoś by nas nie szukał.  Ja to dopiero teraz odszukałam i ja pojadę na ten Śląsk do Sułoszowej, bo mnie się to tak zakodowało w mózgu, że ja nie mogłam o tym przestać myśleć.

Ja zostałam,  matka wyszła po raz drugi za mąż i mam dwóch braci brata jednego przyrodniego i drugiego. Ojciec był wdowcem i miał syna, matka miała nas dwie. I właśnie dzięki temu bratu najmłodszemu to wszystko się rozpoczęło.

Byliśmy obydwoje na pogrzebie u ciotki mojej, u mojej rodziny i ja potem potrzebowałam przyjechać do Piaseczna, do córki. Jechałam z bratem, brat jechał do Kielc, bo tam mieszka. Zajechaliśmy na Okopową i ja mówię: „Wiesz, Tomku, ja muszę jeszcze raz przyjść tutaj i zobaczyć, może w kościele jest coś zanotowane. Może ojciec został nie z pięćdziesięcioma pochowany, tylko w innym grobie, może coś tutaj mają.” Pytał się, co ja robiłam w ramach szukania. A ja mu powiedziałam, gdzie byłam, czego szukałam i co dostałam – same negatywne odpowiedzi. Ostatnie moje szukanie było w 2001 roku i już przestałam szukać, straciłam nadzieję. I on potem przeszukał 4 tysiące portali, bo to nie jest tak, żeby wszystko na jednym portalu było. On był w sytuacji zorientowany i po nitce do kłębka. Szukał tego tydzień i nie odzywał się wcale. Jednego dnia mówi: „Znalazłem grób Twojego ojca”. Spisał wszystko, co tylko znalazł i te papiery przysłał. Ja tych papierów tutaj nie przywoziłam, bo to dotyczy mojego ojca, a tu chodzi o ten obóz, ale przy tym to wszystko się wiąże. Bo gdyby ojciec nie zginął, to może inaczej by się nasze losy potoczyły.

Państwo Kaczorowscy z córką Romaną w ogródku koło domu przy ul. Stepińskiej, ok.1941 r. Fot z pryw. arch.
Romana Kaczorowska z ojcem, ok. 1941 r. Fot. z pryw. arch.

Powiązane hasła

”None

Skip to content