menu

Zdanowska Henryka ps. Barbara – relacja z pracy referatu łączności WSK w Pruszkowie

Zdanowska Henryka ps. Barbara – relacja z pracy referatu łączności WSK w Pruszkowie

Henryka Zdanowska ps. Barbara (1913–1994) – przedwojenna instruktorka Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet. W czasie kampanii wrześniowej 1939 r. była zaangażowana w pomoc rannym i chorym żołnierzom, którzy ucierpieli w bitwie pod Brwinowem oraz między Ołtarzewem a Ożarowem. W latach 1942–1945 pełniła funkcję referentki łączności Wojskowej Służby Kobiet w sztabie VI Rejonu „Helenów” VII Obwodu „Obroża” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej, który obejmował teren Pruszkowa, Piastowa, Ursusa, Sękocina i Raszyna. Prowadziła szkolenia m.in. z łączności telefonicznej, radiowej, sygnalizacji, pisania i odczytywania szyfrów oraz terenoznawstwa. W jej domu przy ulicy Szkolnej 8 w Pruszkowie (obecnie ulica Łączniczek AK) mieściła się siedziba centralnej skrzynki łączności sztafety głównej i liniowej krypt. 15/5. W czasie Powstania Warszawskiego i po jego zakończeniu organizowała pomoc dla więźniów obozu Dulag 121 w Pruszkowie. Po wojnie była zaangażowana w działalność miejscowego środowiska Żołnierzy VI Rejonu AK i upamiętnienie poległych towarzyszek. Odznaczona m.in.: Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, Krzyżem Powstania Warszawskiego, Krzyżem Walecznych. Poniżej publikujemy fragment powojennych wspomnień Henryki Zdanowskiej relacjonujący nie tylko pracę referatu łączności WSK w czasie okupacji niemieckiej i Powstania Warszawskiego, ale który również obrazuje niezwykłe zaangażowanie kobiet w pomoc wypędzonym mieszkańcom Warszawy i okolicznych miejscowości. Tekst pochodzi ze zbiorów Zdzisława Zaborskiego.

W dniu 29 października 1942 r. objęłam funkcję referentki łączności. Z przyjemnością wspominam ten okres, kiedy szeregi łączności bardzo powiększały się, mimo dużej selekcji. Celowo uprzedzałam kandydatki do łączności, że praca jest ciężka, niebezpieczna, odpowiedzialna. Robiłam to celowo, aby nie było rozczarowań.

Pamiętam te chwile, kiedy „mamy, ojcowie” pracujący w konspiracji lub nie, przyprowadzali swoje córki, wyrażając mi swoje pełne zaufanie. Uważali, że konspiracja ich wyrobi, a tym samym ochroni od niebezpieczeństwa zetknięcia się z nieprzyjacielem.

Przez łączność kobiecą przewinęło się około 180 dziewcząt – zgłaszały się całe oddziały zorganizowane, ale idące „na dziko”. Dużo było o zabarwieniu lewicowym, te właśnie oddziały odpadły, bo nie chciały się wiązać z wojskową organizacją Armii Krajowej.

Po zorganizowaniu pracy w oddziałach AK łączność kobieca liczyła 120 kobiet pełnoprawnych do tej pracy [według opracowania Władysława Wrotniaka opublikowanym w książce Zdzisława Zaborskiego „Trwaliśmy przy Tobie Warszawo…” stan łączniczek w VI Rejonie „Helenów” 30 czerwca 1944 r. Wynosił 124, w Pruszkowie miały być zmobilizowane 72 łączniczki – przyp. red.]. W Pruszkowie (krypt. Henryków – przyp. red.) było 68 łączniczek, Piastowie [Podrejon Piastów krypt. Jowisz – przyp. red.] – 20 łączniczek, w Ursusie [Podrejon Ursus krypt. Kordian – przyp. red.] – 28 łączniczek, a w Raszynie i Magdalence [Podrejon Sękocin-Raszyn krypt. Polesie – przyp. red.] – 4 łączniczki. Kilka łączniczek z powodu słabego stanu zdrowia nie było w pełni wykorzystywanych. W grupie 60 łączniczek, które odpadły z łączności były również te, których ktoś z bliskich był aresztowany lub podejrzany. Najczęściej trafiały one do innych służb (sanitarnej, gospodarczej) lub zrywało się z nimi kontakt.

120 łączniczek, które pozostało po ciężkiej próbie były karne, pracujące bezinteresownie od świtu do nocy, a często i w nocy. Oczywiście myślę tu o tych, które nigdzie nie pracowały lub tych, które korzystały z wolnych dni w pracy. Do takich instytucji należała elektrownia pruszkowska z siedziba dyrekcji w Warszawie, która szła na rękę kobietom pracującym w konspiracji, cała ówczesna dyrekcja należała do konspiracji, łącznie z mjr. „Pawłem” [Edmund Rzewuski ps. Paweł, komendant VI Rejonu „Helenów” VII Obwodu „Obroża” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej – przyp. red.]. Dzięki przychylnemu nastawieniu dyrekcji elektrowni, połowa moich łączniczek miała wyrobione „ausweisy” [zaświadczenia o zatrudnieniu wydawane przez Niemców w czasie okupacji – przyp. red.] i przepustki nocne, by móc się swobodnie poruszać po terenie.

W okresie trzyletniej pracy w łączności na stanowisku referentki łączności nie spotkałam się z tym, by któraś z łączniczek odmówiła wykonania rozkazu, polecenia. Może to było spowodowane tym, że ufały mi, że mogą na mnie liczyć. Przeważnie każda nowa trasa była przeze mnie rozpoznana. Gdy szły same uprzedzałam o niebezpieczeństwach terenu – trudno było przewidzieć rzeczy niespodziewane, a tych w naszej pracy było masę.

Łączniczki w okresie swojej pracy przeszły szkolenie I, II i III stopnia [szkolenia ogólnowojskowe i specjalistyczne – przyp. red.]. Każda z nich posiadała wyposażenie sanitarne bojowe.

Najwięcej pracy miały łączniczki z terenu „Henrykowa” ponieważ tu stacjonował sztab [sztab Edmunda Rzewuskiego ps. Paweł, komendant VI Rejonu „Helenów” VII Obwodu „Obroża” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej swoją siedzibę miał w Pruszkowie – przyp. red.].

Z 68 łączniczek z terenu „Helenowa” 5 pracowało jako telefonistki, 10 służyło przy I batalionie [dowódca od 1942 r. por. Zdzisław Castellaz ps. Turyn – przyp. red.], 30 przydzielono do sztafety głównej, 8 było w dyspozycji dowództwa AK, a pozostałe były przeznaczone do obsługi komendantury VI Rejonu.

Z terenu „Jowisza” 2 łączniczki pracowały przy nasłuchu, 2 jako telefonistki, 5 przy batalionie II [dowódca do 5 sierpnia 1944 r. kpt. piech. w st. sp. Antonii Bożejko ps. Bohun – przyp. red.] , a 11 łączniczek było w sztafecie głównej.

Z terenu „Kordiana” 3 łączniczki służyły jako telefonistki, 15 było przydzielonych do obsługi III batalionu [dowódca w latach 1942-1944 mjr. sł. st. art. Władysław Wrotniak ps. Dotrzeb, Mariański – przyp. red.], a pozostałe 10 pracowało w sztafecie głównej.

Z terenu Magdalenki i Raszyna 2 łączniczki były przydzielone do pracy w III batalionie, a 2 obsługiwały sztafetę główną.

„Helenów” i „Jowisz” najwięcej miał kontaktów z Warszawą, z Rejonem V [V Rejon Piaseczno „Gątyń” VII Obwodu „Obroża” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej – przyp. red.] i Rejonem VIII [VIII Rejon Młociny „Łegów” VII Obwodu „Obroża” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej – przyp. red.]. Po aresztowaniu w Rejonie VII natychmiast została nawiązana łączność z Puszczą Kampinoską i codziennie ta łączność była utrzymywana, aż do momentu, kiedy oddziały leśne były zmuszone opuścić teren (po powstaniu). Dzieliło nas 24 km od Puszczy Kampinoskiej i ten kurs między „Helenowem” i Puszczą Kampinoską musiał być wykonany, przeważnie w ciągu jednego dnia. Wychodziło się o godzinie 5:00 rano, wracało przed godziną policyjną. Droga do Puszczy Kampinoskiej wiodła przez majątek Lipków [obecnie wieś Lipków położona w województwie mazowieckim, w powiecie warszawskim zachodnim, w gminie Stare Babice – przyp. red. ] (…) – tam można było dobrze obserwować jakie to skarby były wywożone z Warszawy – całe platformy obrazów, maszyn, stylowych mebli, a tego wszystkiego były nieprzeliczone ilości. Niemcy kierowali na szosę modlińską, a stamtąd do Niemiec. To okradanie naszego narodu, a w tym wypadku stolicy było nie do zniesienia. Bezradność człowieka była męką, łzy do gardła cisnęły się na ten widok.

W Puszczy Kampinoskiej stykałyśmy się z Siostrami z Lasek [Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża z siedzibą w Laskach – przyp. red.], pełnymi poświęcenia dla pracy konspiracyjnej, jak również z żołnierzami węgierskimi, którzy dopomagali nam, a wtedy gdy nie mogli, udawali zupełną nieświadomość tego co się koło nich robiło.

Pracy w łączności było moc – poza normalną pracą sztafetową, zwiadowczą, prowadziło się stały nasłuch na aparacie „zrzucie” wielkości pudełka od cygar. Odbiór był doskonały – aparat był cały ogumiony, tak że wrzucenie do wody na pewno nie zaszkodziłoby mu, ale na szczęście nie było potrzeby wypróbowania tego. Lokal stale trzeba było zmieniać ze względów bezpieczeństwa. W tym pomagały nam siostry zakonne [dom zakonny sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego przy ulicy Szkolnej 15 w Pruszkowie – przyp. red.] pozostawiając swój cały dom do naszej dyspozycji. Kiedy korzystało się z ich lokalu, one stały na straży, by ktoś niepowołany nie przyszedł. Inna grupa łączniczek przepisywała komunikaty codzienne na matrycy, a z kolei jeszcze inna grupa odbijała na powielaczu. Rozprowadzanie prasy codziennej szło normalną drogą sztafetową. Pismo nasze codzienne było oznaczone z lewej strony symbolem Polski walczącej a z prawej literką „Ł” na tarczy. Zaczęło się skromnie od 50 egzemplarzy codziennie, po miesiącu zapotrzebowanie wzrosło do 300 egzemplarzy, a do chwili rozwiązania łączności AK nakład był podwyższony do 500 egzemplarzy [lub 800 egzemplarzy według innych relacji – przyp. red.].

Konspiracyjne pismo wydawane przez łączniczki WSK, ze zbiorów Zdzisława Zaborskiego

Łączność zajmowała się wystawianiem „lewych kenkart”. Posiadałyśmy czyste blankiety i pieczątki. Na polecenie sztabu lub po jego zatwierdzeniu, ludzie potrzebujący otrzymywali „lewe dowody”. Wystawionych było około 250 kenkart. Godziny gotowości bojowej były dla nas zdaniem egzaminu z przygotowania do godziny „W”. 90 % łączniczek posiadało znajomość obsługi aparatu odbiorczego, obchodzenia się z bronią, służby sanitarnej i miało doskonale opanowaną służbę terenową.

W godzinę „W” [krypt. oznaczający wybuch walk w Warszawie – przyp. red.] byłyśmy całkowicie przygotowane do wymarszu i pracy w terenie, przed tym były omówione wszelkie warianty, z jakimi mogłyśmy się spotkać w godzinie uderzenia na wroga. W dniu 1 sierpnia 1944 r. nadszedł rozkaz Komendanta Obwodu [ppłk Kazimierz Krzyżak ps. Bronisław, Kalwin – przyp. red.] nakazujący uderzenie na wroga o godz. 17-tej. Wobec zbyt krótkiego czasu na rozprowadzenie tego rozkazu, mjr „Paweł” po naradzie ze swym sztabem, przesunął godzinę uderzenia na wroga na godzinę 21 – miejsce wymarszu – z Ostoi. Pocztą alarmową zostały powiadomione wszystkie ośrodki, poprzez skrzynkę główną kryp. 15/5 a mianowicie: „Helenów” – 64, „Jowisz” – 54 i „Kordian” – 44, zawiadomienia były zgodne z rozdzielnikiem podanym przez mjr. „Pawła”, a uzgodnionym z pełnym sztabem Rejonu. O godz. 16:30 dały się słyszeć odgłosy walk dochodzące z Warszawy. Nieprzyjaciel ściągnął rezerwy do patrolowania ulic Pruszkowa. O godz. 21.00 80% łączniczek z terenu „Helenowa” zgłosiła się na miejsce wyznaczone tj. Ostoję [dawniej Ostoja Pęcicka, obecnie dzielnica Pruszkowa – przyp. red.]. Pozostałe miały trudności z przejściem na teren Ostoi, gdyż nieprzyjaciel specjalnie tę trasę patrolował.

Podporucznik „Zabłocki” [Stefan Kwiatkowski ps. „Zabłocki”, dowódca plutonu „Nenufar” VI Rejonu AK „Helenów” – przyp. red.] miał za zadanie opanować elektrownie i nie dopuścić do wysadzenia jej, jak się później dowiedziałam elektrownia została o godz. 21.00 opanowana i utrzymana do świtu. Po otrzymaniu rozkazu od mjr. „Pawła” część łączniczek odprawiłam do domu – miały oczekiwać na dalsze rozkazy, z tym że nie wolno im było opuszczać swoich miejsc zamieszkania, gdyż w każdej chwili mogły być zawezwane.

Łączniczki, które pozostały przy sztabie, zostały skierowane do Lasów Sękocińskich z postojem w gajówce „Pod Wolica”. Tam stawiono się o godz. 3:00. Przez cały czas marszu deszcz padał, że byłyśmy przemoknięte do suchej nitki.

2 sierpnia 1944 r w Lasach Sękocińskich spotkaliśmy oddziały AK rozbite z rejonu Ochota [IV Obwód Ochota – przyp. red.]. Oddziały te nacierały na niebezpieczny punkty – folwark Pęcice, w którym się mieścił sztab niemieckich goniometrów [aparat radiotelegraficzny pozwalający na dokładne określenie pozycji samolotu – przyp. red.] . W parku majątku Pęcice, znajduje się wspólna mogiła naszych żołnierzy z „Jowisza” i „Kordiana” oraz Szarych Szeregi Oddział AK Ochota. W tej wspólnej mogile liczącej ponad 100 żołnierzy są pochowane 2 łączniczki: jedna z oddziału Ochota, druga moja łączniczka z „Jowisza”. Brak zrzutów broni i niewystarczająca ilość posiadanej broni czyniła z nas bezbronną masę, która nie była w stanie w żadnym wypadku przyjść Warszawie na pomoc, dlatego po naradzie sztabu mjr. „Paweł” postanowił oddziały uzbrojone pozostawić w lesie celem nękania nieprzyjaciela, część miała zameldować się w Puszczy Kampinoskiej, pozostali mieli odmaszerować różnymi drogami, by nie wzbudzać podejrzeń, do miejsc zamieszkania, celem dalszej pracy.

Przed zwolnieniem ludzi 2 sierpnia, ja z łączniczką „Mirą” [Maria Bereźnicka ps. Mira – przyp. red.] z gajówki „Pod Wolica” miałyśmy dokonać przeglądu terenu w drodze do „Kordiana” i dowiedzieć się, jaka sytuacja nastąpiła, że oddziały te nie zgłosiły się do miejsca umówionego w lesie.

Do „Kordiana” przedzierałyśmy się przez linię mocno strzeżoną i ostrzeliwaną z ziemi i samolotów. Samoloty zapewne zostały zaangażowane do tej akcji, ponieważ oddziały z Ochoty ścierały się z nieprzyjacielem. Do lasu powróciłyśmy o godz. 15:00, a wieczorem wyruszyłyśmy inną drogą, kierując się na „Kordiana”, by tam złożyć część broni (granaty). Smutny był ten nasz powrót – dekonspiracja całkowita i nie wykonane zadanie – to ostatnie człowieka karnego deprymuje. W drodze do „Kordiana” byliśmy kilkakrotnie ostrzeliwani przez nieprzyjaciela, szczególnie przekraczając mokradła, które sięgały nam do pasa, pociski świetlne padały tuż koło nas, mieliśmy szczęście – poza małymi zranieniami nie było ofiar […].

Przydzielone łączniczki do oddziałów w „Jowiszu” w liczbie 19 były zatrzymane i tylko inteligencja, spryt i trzeźwość umysłu ich referentki Aldony [Anna Szubert z d. Pawelec ps. Aldona], uratowało 18 łączniczek. Jedna nie mogła usunąć materiału kompromitującego w oczach wroga tj. opasek biało-czerwonych i orzełków, które miała w lesie rozdać – zginęła, była nią Hanna Mużecka ps. Walka – telefonistka. Do domu powróciłyśmy rano, zabłocone i sforsowane marszem.

Następnego dnia otrzymałam polecenie od mjr. „Pawła” wydelegowania dwóch łączniczek do Warszawy, celem nawiązania łączności z komendą „Obroży”. Przejście przez linie frontu trzeba było znaleźć samemu, gdyż Warszawa była bardzo strzeżona, by okręg podstołeczny nie przeniknął do niej. Na ochotnika zgłosiły się dwie łączniczki, najdłużej ze mną pracujące tj. „Mira” [Maria Bereźnicka ps. Mira – przyp. red.] i „Janka” [Weronika Błach-Celińska ps. Janka – przyp. red.]. Obydwie bardzo odważne, ambitne i wiedziałam, że jak im się powierzy jakieś zadanie, z pustymi rękoma nie przyjdą.

Do Warszawy szły pieszo, usiłowały się przedostać przez Ochotę, następnie przez Mokotów i dopiero udało im się przedostać przez Sadybę. Linia frontu była bardzo dobrze pilnowana i ostrzeliwana, że prawie cały czas musiały czołgać się kartofliskami. Po dostaniu się na Mokotów, z kolei dostały się do Śródmieścia, gdzie miały dostarczyć meldunki, otrzymać kwarce do nadajników i otrzymać pocztę dla komendanta terenu. Powrót tych łączniczek nastąpił późnym wieczorem, ale przyniosły wszystko, co należało, plus masę ulotek, pism i odezw. Następnie, prawie codziennie wypady do Warszawy odbywały łączniczki, które musiały losy ciągnąć, gdyż tak duża była ilość zgłaszających się na ochotnika. Łączniczki utorowały sobie drogę na Mokotów i dokąd Mokotów nie poddał się codzienna była łączność z Warszawą. Łączniczki były zatrzymywane przez patrole, ale dzięki dużej inteligencji i wyrobieniu konspiracyjnemu, jakoś szczęśliwie udawało im się powrócić. Miały często poprzestrzeliwane sukienki, jak się czołgały pod ogniem nieprzyjaciela, ale to nie potrafiło ich zrazić do następnego pójścia. Mokotów nazywały „Wolną Rzeczpospolitą”, flagi narodowe, entuzjazm ludności Mokotowa i ta serdeczność, jaka nas łączyła w niedoli. Każdy przychodzący był traktowany jak najbliższy przyjaciel. Obdarowywane były prasą, ile tylko mogły jej wziąć. Łączniczki poza prasą zabierały duże ilości papierosów, których tam było brak, a nawet kiedyś zaniosły narodowe kwiaty wyhodowane przeze mnie (biało-czerwone) przewiązane sznureczkiem biało-czerwonym używanym przed wojną przez podchorążych. Nieraz obawiałam się, by któraś z łączniczek nie zechciała pozostać w Warszawie, ale znów subordynacja wzięła górę. Przed kapitulacją Mokotowa było coraz trudniej się przedzierać do niego i w końcu to miejsce przestało być dostępne, ale już nowa była trasa rozpracowana – przez Puszczę Kampinoską. Wierzyłyśmy, że powodzenie w wypadach do Warszawy, były udziałem sióstr zakonnych, które gorąco modliły się za nasze powodzenie w tak trudnej pracy, jaką pełniłyśmy.

Ponieważ Żoliborz potrzebował żywności, uruchomione były nasze magazyny. Po żywność przyjeżdżały siostry z Lasek, które pod pozorem zabierania żywności dla dzieci z Zakładu, przewoziły pod konwojem żołnierzy węgierskich żywność, papierosy częściowo i odzież […].

Na początku miesiąca sierpnia przywieziono do Pruszkowa pierwszych warszawiaków […] Na terenie Warsztatów Kolejowych w zwykłych halach warsztatach naprawczych urządzono obóz przejściowy, tak zwany Dulag 121. Ludność z dziećmi, chorymi ulokowano wprost na betonie. Warunki bytowania były poniżej krytyki. Do obozu przywieziono masę żołnierzy Armii Krajowej. Dowództwo VI Rejonu starało się za wszelka cenę przyjść tej ludności z pomocą, a jednostki AK specjalnie zagrożone starano się z obozu wyprowadzić. Otrzymałam od mjr. „Pawła” następujące polecenia:

  1. 15 łączniczek posiadających przeszkolenie sanitarne oddelegować do pracy w obozie
  2. Przygotować odzież dla większej ilości żołnierzy, których należało przebrać w ubrania cywilne.
  3. Wystarać się o przechowanie ludzi wyprowadzanych z obozu – chwilowo, lub na okres dłuższy.
  4. Zaopatrzyć potrzebujących w „lewe kenkarty” i zaopatrzyć w żywność i potrzebne pieniądze, niezbędne w nowej sytuacji, w jakiej się ci ludzie znaleźli.
Zaświadczenie wystawione przez Polski Komitet Opiekuńczy Delegaturę Rady Głównej Opiekuńczej w Pruszkowie uprawniające Henrykę Zdanowską do wejścia na teren obozu Dulag 121.

Taką samą pracę podjęły łączniczki w „Kordianie”, ponieważ całą masę ludzi wysiedlanej lokowano w barakach, a dla chorych AK zorganizowało szpitale – także pracy było moc. Najważniejszym zadaniem było jak najwięcej ludzi zabezpieczyć przed wywiezieniem do obozów pracy w Niemczech. Ludność, która przychodziła z terenu Warszawy, przedstawiła sytuacje Warszawy jako beznadziejną, sytuacje Polski jako tragiczną.

Trudno się dziwić temu – warunki na terenie obozu były po prostu tragiczne. Niemcy do warszawiaków odnieśli się jak do „powstańczych bandytów”. Ludzie ginęli w bezradności […]

Społeczeństwo Pruszkowa przyjęło ludność ewakuowaną z serdecznością, ale po usłyszeniu ostrej krytyki dowództwa AK, ludność miejscowa zaczęła tracić zaufanie do AK. Zaczęto myśleć egoistycznie, zaczęto mieć pretensje do nie wiadomo kogo , subordynacja rozluźniła się. Ja na szczęście nie doświadczyłam tego w szeregach łączniczek, niemniej zapał do pracy bardzo ucierpiał na stykaniu się z ewakuowaną ludnością. Otrzymałam od mjr. „Pawła” zadanie za wszelką cenę powiększać nakład prasy wydawanej, wzrosła ona do 800 odbitek dziennie, ale brak papieru dawał nam się we znaki. Trzeba było wyszukiwać rezerwy, które znajdowały się o kilka kilometrów od „Helenowa”[kryptonim VI Rejonu VII Obwodu „Obroża” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej – przyp. red.]. Po upadku Mokotowa jedyna droga, jaka była do Warszawy – to droga przez Puszczę Kampinoską […].

W okresie Powstania Warszawskiego dość duża grupa łączniczek z Szarych Szeregów przystąpiła do łączności, do współpracy z nami. Bardzo nam się przydały te łączniczki, gdyż pracy było moc, a dodatkowo praca w obozie w Warsztatach Kolejowych, jak również w szpitalu, dyżury przy rannych żołnierzach znajdujących się w prowizorycznych szpitalach zajmowały nam bardzo dużo czasu. Ponadto zwiększył się nakład prasy, którą trzeba było rozprowadzić – doszli nam warszawiacy, którzy czekali na tę prasę.

Obóz w Pruszkowie istniał tylko 100 dni. Kapitulacja Warszawy w październiku była dla nas poważnym ciosem moralnym – trudno się było pogodzić z tym, że taki ogrom pracy musiał pójść na marne, że tyle ludzi przepłaciło to życiem i nie doczekaliśmy się wyczekiwanej wolności (…).

Powiązane hasła

”None

Skip to content