menu

Hofman Maria – Wygnanie z miasta

Hofman Maria – Wygnanie z miasta

Maria Hofman z d. Latawiec (ur. 1923, zm. 2017) podczas wybuchu Powstania Warszawskiego wraz z mężem i rodzicami mieszkała na warszawskim Śródmieściu przy ul. Noakowskiego. W pierwszych dniach października Pani Maria wraz z rodziną oraz osobami przebywającymi w ich mieszkaniu zostali wygnani z domu i popędzeniu do obozu przejściowego w Pruszkowie. W krótkiej relacji przekazanej Muzeum Dulag 121 w 2014 roku Maria Hofman wspomina przeżycia tamtych dni.

2 lub 3 października Niemcy wypędzili z domów wszystkich mieszkańców ul. Noakowskiego i ustawili pod Politechniką.

Mieszkańcy stolicy podczas exodusu. Warszawa, ul. Noakowskiego. 1944 rok. Z Archiwum Muzeum Dulag 121.

Z naszego mieszkania zabrali mnie, mojego męża i rodziców, kuzyna matki Tadeusza Chrzanowskiego, małżeństwo Izdebskich (obcy ludzie, którzy znaleźli się u nas przypadkowo, ona była w ciąży) oraz powstańca Jedlińskiego (w ubraniu cywilnym) z bratem. Pędzili nas ul. Nowowiejską do Filtrów, dalej ul. Koszykową do pl. Zawiszy i Dworca Zachodniego.

Do Pruszkowa szliśmy pieszo. Na przedzie ludzie nieśli białe prześcieradło na kiju. Nie mieliśmy nic do jedzenia ani picia. Niemcy ciągle nas poganiali. Pamiętam, że jeden z nich bez przerwy uderzał szpicrutą o swoje wojskowe buty. Chciał, żebyśmy szli jeszcze szybciej. (…)

Po przyjściu do obozu ustawiono nas w kilku kolejkach. Ja z rodzicami w jednej, mąż w innej. Podchodziło się do Niemca, który siedział przy stoliku. W moim przypadku był to człowiek ok. 40-letni. W ten sposób odbywała się selekcja do wywózek na roboty przymusowe. Nie wiedzieliśmy, dokąd nas zabiorą. Ludzie wspominali o jakimś kamieniołomie w Świętokrzyskiem.

Miałam na sobie futro, bo było chłodno, a pod nim woreczek z dokumentami. Niemiec zapytał, czy jestem w ciąży. Ojciec, który dobrze znał niemiecki, odpowiedział, że tak. „Jak kłamiesz, to ci głowę urwę” – powiedział Niemiec. Ale uwierzył i to mnie uratowało. W obozie spędziliśmy 2–3 dni.

Niemcy załadowali mnie i moich rodziców do wysokich bydlęcych wagonów bez dachu. Podobno mieli nas wywieźć do kamieniołomów gdzieś w Świętokrzyskiem. Nasz pociąg zatrzymał się w nocy na małej stacyjce pod Opocznem. Wyskoczyłam z wagonu, żeby sprawdzić, kto ma dyżur na stacji – Polak czy Niemiec. Był to Polak. Dałam znać rodzicom, żebyśmy uciekali. Schowaliśmy się najpierw w krzakach, a potem zawiadowca zabrał nas do swojego domu. Jego żona poczęstowała nas zupą z zacierką i chlebem. Nie dała go nam dużo, bo się bała, że nam żołądki popękają. Rano musieliśmy uciekać dalej, żeby nie narazić gospodarzy.

Szliśmy polami ok. 15 km do Tomaszowa Mazowieckiego. Pan Bóg musiał nas prowadzić, bo nie spotkaliśmy żadnego Niemca. Z Tomaszowa dostaliśmy się pociągiem do Łowicza. Tam spędziliśmy 2–3 dni u pana Kupczakiewicza. Następnie znaleźliśmy się w Łyszkowicach koło Łowicza. Nocowaliśmy u naszego znajomego, Michała Lewandowskiego (bratem jego żony był Kupczakiewicz). W obozie ustaliliśmy z mężem, że w razie czego tu się spotykamy. Mąż razem z Tadeuszem Chrzanowskim przyjechali prawie miesiąc po naszym przybyciu.

Powiązane hasła

”None

Skip to content