Janowska-Świątkowska Irena – „Byłam sama”
Irena Janowska-Świątkowska, ur. w 1930 roku, podczas wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkała na Woli przy ul. Sowińskiego. Do obozu Dulag 121 trafiła w sierpniu 1944 roku. Była oddzielona od rodziny, nie wiedziała też, co dzieje się z jej bliskimi. Po kilku dniach pobytu została wyprowadzona na wolność dzięki pomocy tłumaczki obozowej. Wkrótce odnalazła matkę i brata w podwarszawskich Włochach. Swoją relację przekazała Muzeum Dulag 121 w 2013 roku. Zachowujemy styl zgodny z oryginałem.
Wszyscy bardzo wystraszeni wyszliśmy z kościoła św. Wojciecha przy ul. Wolskiej. Szliśmy dość zwartą grupą ul. Bema w nieznanym kierunku. Grupa posuwała się dość wolno, bo w niej byli ludzie ranni, starzy, kobiety z małymi dziećmi i reszta w różnym wieku. Wszyscy bardzo głodni i niewiedzący, dokąd nas prowadzą.
Nareszcie stacja dobrze mi znana, dworzec Zachodni. Przyjechał pociąg, upchnięto nas wszystkich. Jedziemy, mijamy stacje podwarszawskich osiedli. Życie na nich z okien wagonów wygląda normalnie. Ciągle nie wiemy, dokąd nas wiozą. Nareszcie pociąg zatrzymuje się: „Pruszków”, jakże znane podwarszawskie miasteczko. Wszyscy wysiadamy, pod konwojem niemieckich żołnierzy znowu idziemy w nieznane.
Nareszcie wprowadzono nas przez wielką bramę do ogrodzonego pomieszczenia. Zmęczeni siadamy na trawie. Szukamy wody, jest bardzo gorąco, słońce przypieka. Tu wielka niespodzianka, jest Czerwony Krzyż, który daje nie tylko wodę, ale jeszcze chleb i pomidory. Wielkie ćwiartki pachnącego, razowego chleba. W międzyczasie Niemcy chodzili i wybierali ludzi młodych. To była pierwsza segregacja w Pruszkowie. Pod wieczór zapędzono nas do hal. Tam każdy szukał miejsca, aby ułożyć się do snu. Niewiele było legowisk pod filarami na słomie. Reszta ułożyła się wprost na betonie.
Będąc w obozie w hali nr 5 pamiętam, że się strasznie bałam, że mnie wezmą do następnej hali i że pojadę do Niemiec na roboty. Pamiętam doskonale, jak po przespanej nocy na cementowej podłodze, około południa Niemcy pędzili nową grupę ludzi do obozu. Wszyscy obecni w mojej hali pobiegli do drzwi (które były otwarte), żeby wypatrzeć znajomych albo rodzinę. Ja też szukałam. Nagle zobaczyłam wśród pędzonych ludzi z mojej ulicy, jak mogłam najgłośniej darłam się „Pani Sapińska czy pani widziała moją mamę?”. Ona odkrzyknęła do mnie: „Tak, szukaj jej we Włochach, była w kościele z twoim bratem i siostrą”.
Nowe pomysły i energia wstąpiły w moją głowę. Poprzedniego dnia tłumaczka obozowa obiecała, że pomoże mnie wydostać się z obozu. Tylko żebym nie dała przetransportować się do następnej hali. Byłam dobra, zmywałam puszki, kubeczki, w ogóle naczynia jakie znalazłam, dla następnej grupy. Bardzo uważałam na Niemców, co robią. Jak tylko zaczynali segregować ludzi do następnej hali, ja znikałam do ubikacji, która była pomiędzy dwoma budynkami, albo byłam bardzo zajęta zmywaniem naczyń. Tę noc spędziłam na desce i słomie.
Przyszedł następny dzień, około południa pokazała się tłumaczka, a ja bezustannie kręciłam się, żeby ona mnie widziała. Wreszcie zawołała mnie i powiedziała: „Jutro komendant jedzie na zebranie, jego zastępca jest łagodniejszy, to cię wezmę do niego. Ale ty nie daj się przesunąć do następnej hali”. Ponieważ ja byłam tutaj już kilka dni, więc nowoprzybyłym byłam bardzo pomocna. Przede wszystkim matkom z małymi dziećmi. Przynosiłam chleb i zupę, ponieważ miałam puszki i inne naczynia. Myłam dzieci i chodziłam z nimi do ubikacji i robiłam wiele innych rzeczy, te kobiety były wykończone fizycznie i psychicznie. Następnego dnia kobiety w obozie, które były w pobliżu mnie od rana wzięły się do roboty. Obcięły moje włosy, zawiązały kokardę, skróciły moją sukienkę, wszystko po to żebym wyglądała młodziej. Czekałam na tłumaczkę. Nareszcie ukazała się. Ja, gotowa, prosto do niej. Ona pozałatwiała swoje sprawy i ostatecznie wzięła mnie za rękę i mówi: „Czy masz jakiś dowód ze sobą?”. Ja mówię „Tak, legitymację szkolną”. Ona „Schowaj ją głęboko i mów, że masz 13 lat”.
O ile dobrze pamiętam to był barak, weszłyśmy po schodkach do pokoju w którym za biurkiem siedział oficer niemiecki, jak go zobaczyłam, moje nogi zaczęły się trząść, a ja zaczęłam płakać i chaotycznie opowiedziałam mu swoją historię. Powiedziałam mu jak około 3-ech tygodni spędziłam samotnie w tym piekle Warszawie, a teraz powiedziano mi, że moja rodzina żyje, a ja jestem tu i nie mogę się z nimi połączyć. Naprawdę to już nie pamiętam co mówiłam, dość że Niemiec wstał od biurka, przyszedł do mnie, dał mi cukierka, poklepał po głowie i powiedział, że ma córkę w moim wieku. Najważniejsze, powiedział „możesz iść”, dał przepustkę. Wróciłam na halę, zabrałam swój chlebak, powiedziałam do widzenia i poszłam w kierunku bramy.
Za bramą już czekali ludzie, zaprowadzili mnie do mieszkania tłumaczki. Tam sąsiadki naszykowały gorącą kąpiel i uprały wszystko, co posiadałam.
Wieczorem pani tłumaczka wróciła, zjadłyśmy normalny obiad przy stole i poszłam spać do czyściutkiego łóżka. Tego wieczoru modliłam się dłużej niż normalnie i naprawdę wierzyłam, że wszystko, o co Boga prosiłam, spełniło się. Teraz tylko muszę ich odnaleźć, wydawało mi się to łatwe w porównaniu, co otrzymałam od Niego.
Wstałam rano, aby zjeść śniadanie z panią tłumaczką. Pokochałyśmy się od pierwszego wejrzenia. Mówię jej, że idę do Włoch szukać mamy, ona ze strasznym strachem w głosie: „Proszę nie chodź, może się trochę uspokoi, może się coś zmieni, bo teraz wszędzie są obławy na ludzi z Warszawy. Jak coś złapią to nie wiem, czy mi się uda ciebie znowu wyciągnąć.” Ja, płacząc i zapewniając, że będę bardzo ostrożna, wyruszyłam do Włoch. Szłam pieszo polami.
Pierwsza rzecz, poszłam do kościoła, raz, dziękując Bogu, za wszystko co się wydarzyło, a druga rzecz – szukałam jakiejś karteczki z informacją o moich bliskich. Pamiętam płakałam i modliłam się dość długo, aż przyszło mi do głowy, że mama ma koleżankę p. Helenę tu we Włochach. Więc ruszyłam w kierunku Jej domu. Nawet myślałam, że mama tam jest. Odnalazłam p. Helenkę, po wielu uściskach, podała mi adres, gdzie jest mamusia. Pobiegłam pod podany adres. Przed bramą z grupą innych dzieci stał mój brat. Początkowo mnie nie poznał, po pierwszych uściskach pobiegliśmy na górę, a tam mama jak zobaczyła mnie, tak głośno krzyczała, że ja jestem i żyję, że wszyscy ludzie z tego budynku przybiegli mnie witać. Tego wieczoru było dużo płaczu, uścisków i wzdychań, a przede wszystkim wszyscy dziękowaliśmy Bogu, że znowu jesteśmy razem.