menu

Karolak Dariusz – ,,Nie mogłem sobie wyobrazić, że może nie być wojny”

Karolak Dariusz – ,,Nie mogłem sobie wyobrazić, że może nie być wojny”

Dariusz Karolak w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkał z rodzicami przy ulicy Czosnowskiej 11 w Warszawie. Miał wówczas 4 lata. Po kapitulacji Żoliborza został wygnany do obozu przejściowego w Pruszkowie, a następnie wysłany Skarżyska-Kamiennej. Relacja, której fragment prezentujemy, została zebrana w ramach projektu Muzeum Warszawy „BANWAR 1944″ pod kierownictwem Izabeli oraz Stanisława Maliszewskich.

     […] Dzień kapitulacji Żoliborza utkwił także mocno w mej pamięci. Rankiem 1 października 1944 r. przyszli Niemcy. Musieliśmy opuścić schron i udać się wraz z innymi mieszkańcami w kierunku zachodnim. Szliśmy kolumną całą szerokością jezdni ulicami: Krasińskiego, Powązkowską, Okopową, Wolską, Bema aż do Dworca Zachodniego. Pamiętam wymalowane na parowozach lalki, ośmieszające powstańców. Zostaliśmy wywiezieni do obozu w Pruszkowie. Całe gromady ludzi stłoczono w halach fabrycznych. Posłanie mieliśmy na betonie. W obozie ojciec został od nas oddzielony i skierowany do grupy mężczyzn, która miała być wywieziona do obozu. Jednak dzięki pomocy znajomej moich rodziców działającej w PCK udało się przeprowadzić ojca z jego grupy do nas w przebraniu sanitariusza PCK. W ten sam sposób został przeprowadzony jego kolega i jeszcze kilkudziesięciu mężczyzn cywilów. Czekało nas nowe niebezpieczeństwo. Żeby uniknąć wywiezienia na roboty do Niemiec udawaliśmy, że jesteśmy niezdolni do pracy. Trudy przeżyć minionego okresu, które i tak wyraźnie odbijały się na naszych twarzach, zostały jeszcze, chociaż w prymitywny sposób, podkreślone charakteryzują, ołówkiem i sadzami. Ponadto moja matka udawała, że jest w ciąży, tworząc sztuczny brzuch przy pomocy ,,jaśka”. Mnie ojciec wziął za rękę. Ryzykowali życiem. Rodzice wykorzystali sytuację, gdy Niemcy próbowali oddzielić jakąś młodą kobietę (w celu wywiezienia na roboty) od jej matki. Kobiety trzymały się, nie dając się rozdzielić, zrobiło się zamieszanie. Ojciec z matką i ze mną przeszli szybko trochę z boku do grupy, która kierowana była do pociągu. Pociąg, składający się z odkrytych wagonów towarowych, miał nas wywieźć gdzieś w stronę południową. Podczas podróży korzystaliśmy z jakichś zrzutów (była to najczęściej cebula). Ludzie po drodze wysiadali, my dojechaliśmy do Skarżyska-Kamiennej. Tam jednak nie wiadomo było, gdzie się udać. W końcu dwóch mężczyzn wskazało nam schronienie u właścicieli, prowadzących restaurację. Tam wreszcie, po kilku tygodniach niewygód, zostałem wykąpany, nakarmiony i położony do łóżka.
     Schronienie u właścicieli restauracji było dla nas pomyślnym przypadkiem, gdyż korzystanie z działalności RGO nie było na razie możliwe, ponieważ instytucja ta nie była powiadomiona o przyjeździe wysiedlonych warszawiaków i przygotowywana do zaopiekowania się nimi. Z czasem jednak przybyli do Skarżyska tułacze korzystali z niej. W Skarżysku spotkaliśmy się z dziadkiem, który również uzyskał schronienie u życzliwych ludzi. Wkrótce jednak rodzinę naszą spotkało to, czego tak bardzo pragnęliśmy uniknąć po upadku Powstania. Ojciec mój został odnaleziony przez Niemców i mimo, że tłumaczył im po niemiecku, że jest moim jedynym opiekunem (chciał ich oszukać, ponieważ w mieszkaniu akurat nie było matki), został zabrany i zaprowadzony do transportu przeznaczonego do wyjazdu na roboty do Niemiec. Od jesieni 1944 do wiosny 1945 byliśmy, ja i matka, odłączeni od ojca. W tej sytuacji matka postanowiła szukać schronienia oraz środków utrzymania u swoich znajomych, mieszkających w Radomiu i Ostrowcu. Początkowo byliśmy w Radomiu, ale wkrótce wyjechaliśmy do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie mieszkała przyjaciółka matki. Mieszkała ona razem z córką, zięciem i wnuczką. Rodzina ta przyjęła nas bardzo serdecznie, a gospodarz (zięć koleżanki matki) dał jej zatrudnienie. Ponieważ pracował w młynie, umożliwił jej handel mąką. Matka moja jeździła stale do Skarżyska i tam sprzedawała mąkę i inne artykuły spożywcze. Musiała często prosić Niemców o przepustkę, gdyż była to już strefa przyfrontowa. Narażona była również na represje ze strony Niemców w czasie podróży z towarem, ale wychodziła jakoś szczęśliwie. Ojcu wysyłała matka paczki i utrzymywała z nim korespondencję.
     Nadeszły Święta Bożego Narodzenia. Pamiętam, że wtedy narysowałem na kartce nasze dawne mieszkanie (córka naszego opiekuna starsza ode mnie o 2 lata uczyła mnie rysować, a nawet pokazywała litery) i posłałem ją ojcu w liście. Święta były dla nas ,,na wygnaniu”, rodzina rozbita, ale atmosfera wytworzona przez opiekunów niezwykle serdeczna; opłatek, życzenia, prezenty, nadzieja, że wszystko się wkrótce pomyślnie skończy. Już od pierwszych dni w Ostrowcu pamiętam Niemców, pilnujących mostu, o którym mówiono, że został zaminowany. Pamiętam również jakiś oddział żołnierzy różniących się ubiorem od Niemców, ludzie mówili, że są to Węgrzy.
     Niedługo nastąpiły brzemienne wydarzenia. W styczniu 1945 r. po całonocnym natarciu do Ostrowca wkroczyli Rosjanie. Niemcy oczywiście most wysadzili i Rosjanie zbudowali nowy, drewniany. Podczas nocnego natarcia znajdowaliśmy się wszyscy w piwnicy, ludzie cieszyli się, że Niemców już wkrótce nie będzie, ale pozostawali w niepewności, zwłaszcza kobiety, jacy będą ci Rosjanie?
     Oddział, który zakwaterował się u nas na krótko miał bardzo sympatycznego, młodego oficera. Ten oddział nie zabawił jednak u nas długo, bo zaraz pomaszerował dalej, na Berlin.
     Pamiętam dzień wyzwolenia, ludzie wyszli na ulice, jacyś rosyjscy oficerowie wygłaszali przemówienia, z których jednak nic nie rozumiałem. Po pewnym czasie wyjechałem z matką do Skarżyska, gdzie znajdowali się moi dziadkowie (rodzice matki). W Skarżysku dziadek otrzymał zatrudnienie w charakterze felczera w ambulatorium kolejowym oraz mieszkanie przy ulicy Kolejowej. Tam właśnie nastąpiły kolejne ważne wydarzenia.
     Pewnego majowego dnia, kiedy za oknem w ogrodzie rozkwitały bzy, babcia powiedziała mi, że wojna się skończyła – nie mogłem w to uwierzyć, ja urodzony w czasie wojny, nie znający czasów pokoju, nie mogłem sobie wyobrazić, że może nie być wojny.
     Przez następne jeszcze dziecięce lata nie mogłem sobie wyobrazić Niemców inaczej jak uzbrojonych żołnierzy w zielonych mundurach, nie mogłem sobie wyobrazić także tego, że w Niemczech są kobiety…
     Jeśli chodzi o Rosjan podobnie nie mogłem sobie wyobrazić mężczyzn inaczej niż żołnierzy, natomiast kobiety, Rosjanki w mojej wyobraźni miały miejsce. Może dlatego, że w domku, gdzie mieszkał dziadek przez pewien czas kwaterował oddział rosyjski, byli w nim mężczyźni i kobiety.
     Drugim ważnym wydarzeniem tego okresu był powrót ojca. Nastąpił pod koniec maja 1945 r. Dnia tego razem z dziadkiem zmienialiśmy kwiaty w kapliczce, stojącej przy rogu ulicy. Ojca nie zauważyliśmy, szedł daleko i usilnie wpatrywał się w nas by nie stracić z oczu, dogonił, gdy byliśmy przy furtce. Ja ojca nie poznałem, był niezwykle wynędzniały i obdarty, miał chore, poobcierane nogi, matka, gdy go zobaczyła, doznała chwilowego szoku. Do Skarżyska docierały wiadomości o Warszawie. Moja matka jeszcze przed przybyciem ojca była w Warszawie i zabezpieczyła nasze przechowywane z czasów Powstania rzeczy. Ludzie mówili o Warszawie rzeczy okropne, że jest całkowicie zniszczona, że nic nie ma, w mojej wyobraźni występowała jako miejsce, nad którym unosi się wieczny mrok. Dziadek jednak myślał o powrocie do Warszawy, snuł głośno plany odbudowy domku, choć w mniejszych jego rozmiarach. Nie dane mu jednak było zrealizowanie tego przedsięwzięcia. Przez kilka lat mieszkał w Skarżysku, później w Jędrzejowie, gdzie miał zapewnioną pracę oraz dach nad głową. Do Warszawy przeniósł się pod koniec życia, w roku 1956, ale domku nie odbudował, umarł u moich rodziców. Moi rodzice już w 1945 przenieśli się do Warszawy, aby jakoś urządzić się, a ja pozostałem jeszcze przez lato na wsi, pod Tarczynem, gdzie przebywała moja babcia (matka ojca) u swojej rodziny. Jeszcze w r. 1945 i ja znalazłem się w Warszawie. Pamiętam jak wjeżdżałem do miasta jakimś ciężarowym samochodem. Domy jeżeli nie były rozwalone, to popalone, miały tylko ściany z otworami, w których kiedyś były okna.
     Zamieszkaliśmy na Marymoncie, w domu przy ulicy Rudzkiej, który jakoś ocalał z pożogi, dookoła sterczały z dawnych domów same tylko kominy. Domek, w którym mieszkałem był na wpół zburzony, trzymała się jedna ściana z fragmentem pierwszego piętra, na którym skręcone i osmalone sterczało moje dziecinne łóżeczko. Od końca 1945 r. przez cały 1946 r. nie mieliśmy jeszcze własnego mieszkania, ale ojciec już znalazł pracę. Raz jeszcze musiałem na kilka miesięcy wyjechać z matką do Skarżyska, gdzie urodził się mój brat. Od Wielkanocy 1947 r. mieszkaliśmy już wszyscy czworo we własnym mieszkaniu na V kolonii W.S.M.   

Powiązane hasła

”None

Skip to content