menu

Kazimierska Jadwiga – „Przygarnięci przez mieszkańców Pruszkowa”

Kazimierska Jadwiga – „Przygarnięci przez mieszkańców Pruszkowa”

Jadwiga Kazimierska, ur. ok 1937 r., podczas wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkała z rodziną przy ul. Królewskiej. W październiku 1944 r. podzieliła los tysięcy mieszkańców stolicy transportowanych do obozu Dulag 121. Szczęśliwie jednak nie trafiła do obozu. Dzięki pomocy ludności Pruszkowa drzwi pociągu, którym jechała zostały otwarte i warszawiakom umożliwiona została ucieczka. Rodzina pani Jadwigi Kazimierskiej ukrywała się w pruszkowskich domach do końca wojny. Relacja została zebrana w ramach projektu Muzeum Warszawy „BANWAR 1944″ pod kierownictwem Izabeli oraz Stanisława Maliszewskich.

Powstanie Warszawskie od pierwszego do ostatniego dnia przeżyłam w Warszawie w schronach domów. Początek mojej drogi odbył się od ulicy Królewskiej, a zakończył w pociągu na dworcu kolejowym. Pierwszy i ostatni dzień Powstania wywarł na mnie tak silny lęk i stres, iż do chwili obecnej dokładnie widzę obraz z tamtych dni, który nic nie stracił na ostrości.

Pierwszy dzień rozpoczął się strzelaniną z broni ręcznej, co spowodowało wtargnięcie do bramy przy kamienicy, w której mieszkaliśmy, olbrzymiej ilości ludzi z ulicy. Ludzie ci zachowywali się cicho czekając na wyjście po zakończeniu strzelaniny. Stałam wówczas na balkonie wychodzącym z naszego mieszkania na podwórze, na pierwszym piętrze. Po jakimś czasie, gdy strzelanina nie ucichła, rozległ się głośny płacz młodej kobiety, po którą wyszła moja mama i przyprowadziła ją do naszego mieszkania. Okazało się, iż powodem rozpaczy było pozostawienie w domu śpiącego dziecka i wyjście tej pani do sklepu po zakupy. Strzelanina stawała się coraz głośniejsza i słychać było wybuchy bomb. Wszyscy mieszkańcy kamienicy, jak i ludzie z podwórka, zeszli do schronu. Po jakimś czasie rozległ się przerażający huk nad naszymi głowami. W naszą kamienicę uderzyła bomba. Zaczęłam się dusić, zostałam obsypana gruzem, a wokół mnie – chmury kurzu. Rozległ się krzyk, ciemności ogarnęły piwnicę, pogasły świeczki. Poczułam silny uścisk ręki mojej mamy. Wyjście zostało zasypane gruzem. Po niedługim czasie ktoś głośno oznajmił, że bomba ta, to niewypał i zarządził odgruzowywanie wyjścia. Trwało to dość długo zanim przez niewielki otwór wyszłam z mamą i starszą siostrą na ulicę. Cały czas mama trzymała nas za ręce i uspokajała. Biegłyśmy ulicą do schronu jakiejś kamienicy wskazanej przez mamę. Dobiegłyśmy szczęśliwie na miejsce. Byłyśmy zmęczone, brudne i trzęsące się ze strachu. Mama uspokoiła nas, przykryła leżącymi tam kocami i przytulone do siebie usnęłyśmy. Uspokajanie przez mamę dziwnie na mnie podziałało. Wyobraziłam sobie, że tak będzie wyglądało całe moje życie, wśród wycia, gwizdów i rozrywających się bomb, a my uciekające coraz dalej i dalej.

Chcę przy tym zaznaczyć, że wówczas nie zaznałam głodu. Odważni mężczyźni otwierali pobliskie sklepy i przynosili worki z kaszą jęczmienną i grochem. Obdarowywali wszystkich ludzi znajdujących się w schronie. Do dzisiaj pamiętam smak ugotowanych potraw. Kasza jęczmienna i groch do dzisiaj są moimi najlepszymi przysmakami.

Dalszy ciąg toczących się walk nie wywarł na mnie szczególnych wrażeń. Natomiast ostatni dzień Powstania tak jak i pierwszy przeżyłam w silnym stresie. Obraz ostatniego dnia pozostał w moich oczach bardzo wyraźny. Po wyjściu ze schronu na ulicę, trzymana mocno przez mamę za rękę, zobaczyłam przerażający obraz. Jak daleko mogłam sięgnąć wzrokiem, widziałam tłum ludzi, szybkim krokiem idących jezdnią po bruku, a po obu stronach jezdni na chodnikach, stojących szpalerem żołnierzy niemieckich trzymających wymierzone w nas karabiny maszynowe. Szłam jak gdyby nie na swoich nogach. Nogi uginały mi się ze strachu jakby były z waty, to za chwilę sztywniały mi jak druty. Chciałam obejrzeć się za siebie i zobaczyć, czy żołnierze ci nie idą za mną i nie chcą strzelać w moje plecy, lecz mama upomniała mnie, żebym nie zwracała na siebie uwagi. Doszłyśmy wreszcie do wagonów kolejowych, były bez zadaszenia. Po pewnym czasie ruszyliśmy. W wagonach był taki ścisk, że staliśmy dociśnięci do siebie i nie było możliwości poruszyć się. Nasz pociąg zatrzymał się w Pruszkowie. Staliśmy do zmroku, aż w pewnej chwili dwaj mężczyźni stojąc jeden na ramionach drugiego otworzyli od zewnątrz zasuwy i wszyscy ludzie wybiegli z wagonu. Nikt do nas nie strzelał. Usłyszałam z oddali głos kobiety, która zawołała, aby mama z dziećmi biegła za nią. I tak znalazłyśmy się w mieszkaniu przygarnięci przez mieszkańców Pruszkowa. Ukrywałyśmy się w różnych miejscach aż do zakończenia wojny. Pamiętam, jak nocą uciekało wojsko niemieckie, dobrze znałam ich mundury, gdyż okupację niemiecką też przeżyłam w Warszawie.  Pamiętam również wejście żołnierzy sowieckich. Od ostatniego dnia Powstania aż do zakończenia wojny zostałam ogarnięta dziwnym lękiem. Nie mogłam w nocy zasnąć. Pamiętam, że najchętniej siedziałam gdzieś ukryta, pod stołem lub za jakimś meblem. Lęku tego już nie wyzbyłam się do dzisiaj.      

Powiązane hasła

”None

Skip to content