Goliat Magdalena – „Aby został ślad przeżyć”
Goliat Magdalena – „Aby został ślad przeżyć”
Wiesława Goliat z d. Grób (ur. w 1936 r.), była więźniarka obozu Dulag 121, została wygnana ze stolicy wraz z rodzicami, Marią i Mikołajem Grób, oraz rodzeństwem podczas Powstania Warszawskiego. W obozie przejściowym w Pruszkowie podczas selekcji rodzina została rozdzielona. Mikołaj Grób, skierowany do pociągu jadącego w stronę KL Auschwitz, uciekł z transportu, Maria Grób z dziećmi została natomiast przewieziona do Moszczenicy k. Piotrkowa Trybunalskiego. Członkowie rodziny zdołali się odnaleźć, a po wojnie powrócili do Warszawy. Świadectwo losów swoich bliskich przekazała Pani Magdalena Goliat, córka Wiesławy Goliat, w 2021 roku.
Moja Mamusia Wiesława Goliat, wtedy Wiesława Grób, przeszła przez obóz w Pruszkowie wraz z jej siostrą Krystyną, bratem Markiem i ich rodzicami, Marią i Mikołajem Grób. Podczas okupacji mieszkali przy ul. Podchorążych 16 m. 14 w Warszawie.
Moi dziadkowie, Maria i Mikołaj Grób, mieli przed okupacją i w trakcie okupacji sklep przy ul. Browarnej. Nie wiem dokładnie, jaki był tam asortyment. Chyba pasmanteria, ale były też beczki z solą na zapleczu. W tym sklepie pracowała młoda dziewczyna, Basia. Babcia ją bardzo lubiła. Mama opowiadała, że 1 sierpnia 1944 r przed godziną W była w tym sklepie z Babcią. Pojechały tramwajem po sól. Wtedy Babcia weszła na zaplecze sklepu i zobaczyła karabiny. Zapytała: „Co to jest?”. Basia, lat ok. 23, odpowiedziała: „Pani Mario, dzisiaj wybuchnie Powstanie o 17. A my, Powstańcy, mamy tu punkt kontaktowy”. Babcia z Mamusią wróciły do domu przy Podchorążych. Część drogi tramwajem, a potem pieszo, bo w mieście już było bardzo niespokojnie i było słychać strzały. Babcia spotkała po okupacji Tatę pani Basi. Basia była ciężko ranna w Powstaniu Warszawskim. Miała robioną trepanację czaszki, której nie przeżyła.
Od momentu wybucha Powstania Warszawskiego mieszkańcy kamienicy przebywali w piwnicach. Moja Mama zapamiętała, że do piwnic kamienicy przy ul. Podchorążych 16 sanitariuszki znosiły rannych Powstańców, którzy byli tam opatrywani. Mówiła też, że pamięta jak wszyscy mieszkańcy budynku, w którym mieszkała, budowali barykadę. Każdy przynosił co miał, aby powstrzymać Niemców. Mama na barykadzie zostawiła swoje lalki.
Jest jeszcze jedna scena, o której mówiła Mamusia. Moja Babcia z okna przy Podchorążych widziała w trakcie Powstania, jak Niemcy wyciągają Powstańców z kanału przy klasztorze sióstr, który jest w pobliżu [Prawd. mowa o klasztorze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu przy ul. Czerniakowskiej – przyp. red.] . Wiem, że strasznie rozpaczała, widząc jak Niemcy dokonują egzekucji Powstańców przy włazie do kanału. W tym klasztorze siostry w trakcie okupacji prowadziły tajne nauczanie, na które przez rok uczęszczała też moja Mamusią. Wiem też, że Babcia moja Maria wraz ze swoją sąsiadką w trakcie okupacji robiły małe paczki żywnościowe, które dostarczały do getta dla dzieci.
Po 2 tygodniach Babcia, Dziadek z dziećmi uciekli na Siekierki. Potem zostali stamtąd wygnani przez Niemców i musieli uciekać do kościoła czerniakowskiego [prawd. mowa o kościele św. Antoniego z Padwy przy ul. Czerniakowskiej – przyp. red.], w kierunku Wilanowa. Mama opowiadała, że siedzieli w katakumbach kościoła. Był głód.
Gdy ludzie zobaczyli zbliżających się Niemców, bali się wyjść i wywiesili białą flagę z prześcieradła. Wtedy Niemcy puścili tzw. krowę w drzwi kościoła. Mama opowiadała, że wychodzili po trupach z kościoła. Była też świadkiem jak Niemiec – Mama mówiła, że to był Ukrainiec – strzelił w brzuch ciężarnej kobiety. Mąż tej kobiety wraz z synem chcieli zostać przy konającej. Niemiec na to nie pozwolił. Powiedział, że zabije tego mężczyznę i jego syna, jeśli jej nie pozostawią.
Do obozu w Pruszkowie szli pieszo przez płonącą Warszawę. Mama opowiadała, że leciały iskry, było widno jak w dzień, ponieważ dookoła płonęły budynki, które Niemcy podpalali. Tak, aby ludzie nie mieli już żadnej nadziei i wiedzieli, że nie mają do czego wracać. Kobiety ukrywały swoje córki, aby je ochronić przed gwałtami, których dopuszczali się Niemcy podczas każdego postoju. Mama mówiła, że wówczas dzieci chowały się pod spódnicą matki, aby być niewidocznymi dla Niemców.
Babcia przed wyruszeniem do obozu w Pruszkowie, jak siedzieli w katakumbach kościoła, z koszuli zrobiła swoim dzieciom woreczki, które zawiesiła im na szyi. W środku była kartka papieru, na której ołówkiem kopiowym napisała imię i nazwisko dziecka, datę urodzenia, imiona rodziców i adres ostatniego miejsca zamieszkania. Bała się, że dzieci mogą zaginąć lub nawet zginąć. Dzieci miały też zrobione z koszuli chusteczki na głowach, aby włosy im się nie zapaliły.
Po przybyciu do obozu w Pruszkowie, oddzielono kobiety i dzieci od mężczyzn. Babcia powiedziała, aby moja Mamusia zaniosła dziadkowi zawiniątko. Był w nim był cukier, sól i chleb. Mężczyźni znajdowali się za drutem kolczastym. Mamusia pobiegła w stronę Dziadka. Niemiec zaczął krzyczeć „halt, halt” i mierzyć w stronę mojej Mamy z broni. Ludzie podnieśli straszny krzyk. Tylko to uratowało moją Mamusię od śmierci. Niemiec opuścił broń, a ona już biegiem wróciła do Babci.
Babcia moja, Maria Grób, wraz z trojgiem dzieci, w tym moją Mamusią, były wywiezione podwodami do chłopów do wsi Moszczenica. Co dwa tygodnie były przewożone do innego gospodarza. Był głód.
Mój dziadek, Mikołaj Grób, uciekł z transportu do Auschwitz. Więźniowie wyłamali deskę w wagonie. Ukraińcy zatrzymali pociąg i puścili za uciekinierami psy. Dziadek podczas ucieczki wpadł do dołu ze śmieciami i psy straciły trop. Wiem, że w dole był 2 lub 3 dni i dwie noce. Nie ruszał się. Dopiero kobiety zbierające chrust pomogły mu wyjść. Pozostałych uciekinierów Niemcy zabili.
Babcię z dziećmi dziadek spotkał na drodze, jak byli przewożeni do następnego gospodarza. Dzięki Bogu, spotkali się.
Dziadek wrócił do Warszawy, do mieszkania przy ul. Podchorążych, już 17 stycznia 1945 roku. Przyjechał z transportem żołnierzy rosyjskich. Przewieźli go w beczce po kapuście za słoninę i bimber.
Babcia z trojgiem dzieci szła pieszo do Warszawy. Był mróz i głód. Babcia zrobiła dzieciom na drutach sweterki, czapki pilotki i skarpetki. Gospodarze nie chcieli im pomagać. Babcia prosiła o nocleg i coś dla dzieci do jedzenia, bo nie jadły nic cały dzień. Wiele razy spotykała ją odmowa pomocy. W jednym z domów był obiad, przy stole siedziała cała rodzina. Gdy poprosiła o resztki ze stołu dla dzieci, powiedzieli: „Dla was nie ma nic. To, co zostało, jest dla psa”.
Dopiero na końcu wsi biedna kobieta przyjęła ich na noc i dała im garnuszek zalewajki. Do tego domu przyszedł też Niemiec. Był to uciekinier z wojska. Jak zobaczył małe dzieci, powiedział, że ma takie same w Niemczech i nie wie, czy je jeszcze zobaczy. Wyjął z plecaka tabliczkę czekolady dla dzieci. Kobieta, u której nocowali, dała mu cywilne ubranie. Rano, bardzo wcześnie, wyszedł. Nie wiadomo, czy przeżył.
Babcia z dziećmi ruszyła w dalszą drogę. Mama wspominała, jak przekraczali linię frontu. Szli szosą, kiedy akurat była wymiana ognia. Ktoś krzyknął: „kobieta z dziećmi, nie strzelać!”. Dzięki Bogu, przeżyli. Wrócili do Warszawy.
Wspomnienia mojej Mamusi spisałam na podstawie tego, co opowiadała. Niestety już nie żyje. Zmarła w 2018 roku. Chciałam, aby został ślad przeżyć ich całej rodziny.