menu

Siuda Krystyna – Powstańcze losy Zofii Studniarz

Siuda Krystyna – Powstańcze losy Zofii Studniarz

Prezentujemy fragment książki „Wspomnienia i informacje o rodzinie z lat 1939-1945 dla moich potomków” autorstwa Krystyny Janiny Siudy z d. Studniarz (ur. 1942), dotyczący powstańczych losów jej matki, Zofii Studniarz z d. Malczak (1922-2006) oraz własnych wojennych przeżyć. Zofia Studniarz pseud. Weronika, od 1940 r. zaangażowana w konspirację, w 1943 r. wstąpiła w szeregi Wojskowej Służby Kobiet. W czasie Powstania Warszawskiego służyła jako sanitariuszka na Starym Mieście, a następnie – Śródmieściu. Została wypędzona z Warszawy w październiku 1944 r. wraz z dwuletnią Krystyną. Po pobycie w obozie przejściowym w Pruszkowie matka z córką zostały skierowane do miejscowości Końskie. Relację dotyczącą powstańczych losów rodziny Pani Krystyna Siuda przekazała Muzeum Dulag 121 w 2023 r. Na stronie tytułowej wspomnień widnieje dopisek „Ważne dla zrozumienia spontanicznego zrywu ludności do Powstania Warszawskiego.”

Zofia Studniarz z domu Malczak, moja Mama
Urodzona: 9 lipca 1922 roku w Warszawie
Zmarła: 22 stycznia 2006 roku w Warszawie
Pochowana: Cmentarz Komunalny Powązki, kwatera K rząd 5.

Warszawa Stare Miasto ul. Franciszkańska 22. Rok 1939.

Wyobrażam sobie młodą dziewczynę, wychowywaną w rodzinie wśród pięciorga dzieci, kończącą Średnią Szkołę Handlową Koła Prażan w Warszawie.

Poznaje ona, jako 17-latka, Ludwika – przystojnego 24-letniego chłopaka po maturze, po wojsku. Podchorążego z cenzusem, mającego stałą pracę w tramwajach.

Zosia, młodziutka, zauroczona Ludwikiem – swoim pierwszym chłopakiem.

On szalenie zakochany! Za zgodą rodziców, bo Zosia – z litery prawa jeszcze niepełnoletnia, w dniu 13 maja 1940 roku zawierają związek małżeński.

Zosia bez specjalnego posagu. Na utrzymaniu jej ojca niepracująca matka opiekująca się domem i pięcioro dzieci. Ludwik – półsierota (po śmierci ojca ze swego domu wziął tylko adapter i płyty). Pod adresem Nowe Miasto 23 mieszka z niepracującą matką i dwiema niezamężnymi siostrami: Haliną i Eugenią – Niusią.

Tak wyglądał start młodych do samodzielnego życia.

Czas okupacji. Rok 1940.

Życie jeszcze dość beztroskie musi się toczyć. Obydwoje uwielbiają taniec – sala tańca Carillon to ich żywioł. Jednak życie, to nie tylko taniec i toczy się dalej. Okupacja trwa. Terror się wzmaga. Mój ojciec bardzo zaangażowany w działalność Armii Krajowej. Twórca i dowódca 100-ej, a później połączonych 100 i 101-ej Kompanii. Stan 120-130 osób. Mama nie pozostaje obojętna. W czerwcu 1943 roku składa przysięgę jako członek Armii Krajowej WSK (Wojskowej Służby Kobiet). Jak pisze: przysięgę składałam w mieszkaniu Zygmunta i Elżbiety Urbańskich (pseudonimy „Skrzypek” i „Ela”) na ul. Freta w Warszawie. Przysięgę odbierali: lekarz batalionu dr Józef Kłosowski „Rola”, komendant sanitarny Monika Jeżewska „Monika”, szef sanitarny – Jadwiga Dakowska, pseudonim „Ciocia”, dowódca Kompanii 101 Ludwik Studniarz „Mazur” – mój mąż. Po złożeniu przysięgi mama została skierowana przez doktora „Rolę” na przeszkolenie sanitarne do Szpitala Maltańskiego.

Książka Batalion Bończa[1]: Studniarz z d. Malczak Zofia Weronika, urodzona 9 lipca 1922 roku w Warszawie, córka Jana i Janiny. W konspiracji od 1940 – kolportaż prasy konspiracyjnej i transport broni. Po przeszkoleniu sanitarnym WSK dowódca patrolu sanitarnego w batalionie. W powstaniu służy w punkcie sanitarnym porucznika Roli na Kilińskiego 1. Z Warszawy wyszła z rannymi. Odznaczona Krzyżem Walecznych.

Czas okupacji obfitował w zdarzenia, które nie tylko wymagały niesamowitej odporności psychicznej, ale miały też wpływ na dalsze życie mojej mamy i całej rodziny.

– 23 lutego 1942 roku urodziłam się ja Krystyna Janina Studniarz.

– 23 grudnia 1943 roku Niemcy rozstrzelali ojca mojej mamy fakty opisane przy części dotyczącej Jana Malczaka.

– Był to czas ukrywania się jej męża, a mojego ojca, jako akowca, przed gestapo. Kocioł i aresztowanie go. Dwa miesiące na Pawiaku, 9 miesięcy w obozie Stutthof. Opisałam to w części o Ludwiku Studniarzu.[2]

– Tragedia związana ze śmiertelnym postrzeleniem przez Niemców szwagra Bolesława Porodzyńskiego, które pozostawiło wdowę, Ciocię Bronkę, z trójką małoletnich dzieci: Lilka lat 6, Danusia lat 4 i Andrzej lat dwa. Opisuję to w części o Bolesławie Porodzyńskim.

– Następnie zatrzymanie w łapance ulicznej brata, Kazimierza Malczaka – co widziała jego mama! zakończone w Oświęcimiu i Gusen.

– Drugi, jeszcze nieletni wówczas brat mamy, Ryszard Malczak, angażował się w działalność AK, oczywiście w batalionie Bończa zgrupowanie Róg. Walczył w Powstaniu Warszawskim, które zakończyło się dla niego w Fallingbostel, Dorsten. Zdarzenia powyższe potwierdza „Alfabet rodzin powstańczych” w książce Batalion Bończa, strona 364.

W takiej sytuacji psychicznej jako samotna matka dwuipółletniej Krysi i zaprzysiężona akówka znalazła się moja 22-letnia matusia w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego.

Ile człowiek może znieść i to w tak krótkim czasie?!

Jak opowiedzieć o mamy mojej Powstaniu Warszawskim?!

Ona sama opisuje to krótko w Deklaracji zgłoszenia do Związku Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację – Zarząd Powiatowy w Warszawie z 1947 roku. (To jeszcze nie Związek Bojowników o Wolność i Demokrację).

W Powstaniu Warszawskim biorę czynny udział na Starym Mieście w Zgrupowaniu I Stare Miasto. Jako komendantka patrolu przechodzę wraz z patrolem do Śródmieścia kanałami. Wraz z kilkoma sanitariuszkami dostaję się do niewoli na ul. Szczyglej, po czem wywieziona wraz z dzieckiem w Końskie.

Po wojnie dla członków AK powstał obowiązek ujawniania się władzom. Ujawnił się tylko mój ojciec. Mama się wstrzymała, aby w razie represji jedno z rodziców mogło zostać przy dziecku. Po czasie jednak, aby dokonać ujawnienia się, trzeba było uzyskać potwierdzenie świadków. Oświadczenia (ze zbiorów Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych) złożyli: Ryszard Hauwald ps. Babrała, Tadeusz Ostrowski ps. Tadeusz oraz Edward Łopatecki ps. Młodzik – bohaterski obrońca Katedry Św. Jana. Pisze on tak:

Znana mi osobiście sanitariuszka bat. „Bończa” zgrup. „Róg”. Szefem Służby zdrowia był dr „Rola” Józef Kłosowski, komendantką „Sanitariatu” por. „Monika” Monika Jeżewska. Spotykałem się wielokrotnie z sanitariuszką „Weroniką” – Zofią Studniarz w czasie Powstania na St. Mieście w szpitaliku batalionowym przy ul. Kilińskiego. Także jako pacjent ranny, którym opiekowała się bardzo troskliwie. Wyżej wymieniona posiadała pseudonim „Weronika”, stopień wojskowy szeregowa, pełniła funkcję sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim: od 1.08.44 do 31.08.44 – Stare Miasto, od 1.09.44 do 6.09.44 – Śródmieście.

Rozkazem dowódcy Armii Krajowej gen. Bora L515/I z dnia 21.08.1944 r. za odwagę przy ratowaniu rannych na barykadach odznaczona Krzyżem Walecznych.

Została zweryfikowana 12 października 1947 roku.

Wspomnienia szczegółowe nie zostały przez mamę spisane. Małemu dziecku nie były przekazywane, jako zbyt drastyczne. Wystarczy, że uczestniczyłam w wydarzeniach, a one były wypierane zarówno przeze mnie, jak i przez rodziców. W późniejszych latach, kiedy już mogłam rozumieć sytuację w kraju, i to, że nawet wśród kolegów szkolnych nie można mówić o tym, że mama walczyła w Powstaniu, bo dla zapewnienia opieki dzieciom (w odróżnieniu od ojca) nie ujawniła się. AK to wtedy „zapluty karzeł reakcji”, a ja – indoktrynowana w szkole TPD przeżywałam, kiedy zmarł „dziadzia” Stalin, jak w podstawówce nazywano towarzysza Stalina.

Na razie – w dniu 1.VIII.1944 r. Godzina „W” – wybuch Powstania.

Zofia – samotna matka, sanitariuszka, zaprzysiężona akówka (!) stawiła się na wezwanie, wydawało się – na krótko! Ja zostałam pod opieką „cioci” Ireny Kłosowskiej – żony doktora „Roli”, który był dowódcą służb medycznych batalionu „Bończa”.

Opieka nade mną przeciągnęła się aż do września (kiedy mama odebrała mnie po przejściu ze Starego Miasta do Śródmieścia). Każdy angażował się na swój sposób. Był to naprawdę zryw zbiorowy!

Książka Batalion Bończa[3]: „Rola” zorganizował służbę medyczno-sanitarną, szpital batalionowy przy ulicy Podwale 19, oraz punkty sanitarne na Rynku Starego Miasta 1, 2, 5 Kilińskiego 1, Brzozowej 2, Piwnej 7, Świętojańskiej 19 i samodzielny punkt sanitarny w Katedrze Św. Jana.

To właśnie w tych miejscach moja mama była sanitariuszką.

W miarę upływu czasu przybywa coraz więcej rannych i zabitych.

Trzynastego sierpnia czołg-pułapka wybuchł na ulicy Podwale. Mama była obok. Opowieść Mamy o tym wydarzeniu wspomina mój zięć Piotr Pluciński:

W bramie przy ul. Kilińskiego wraz z koleżankami gotowały zupę dla powstańców, gdy usłyszały radosne okrzyki dobiegające od strony ulicy. Wszystkie wybiegły zobaczyć, co się stało. Przecież w tych dniach było tak mało radości. Ulicą jechał czołg (wszystko co miało gąsienice nazywano czołgiem) otoczony tłumem radosnych powstańców i cywili. W chwili, gdy mama miała do nich dołączyć, zupa zaczęła kipieć. Mama zawróciła ratować posiłek. Gdy przekroczyła próg bramy, poczuła podmuch i usłyszała olbrzymi huk, a z nieba spadł czerwony deszcz ludzkich szczątków. Koleżanek z kuchni już nie odnalazła.

Z informacji pozyskanych przez Piotra Plucińskiego z innych źródeł wiemy,że nie był to czołg, tylko Borgward B IV („ciężki nosiciel ładunków…”) zabrany przez mieszkańców Nowego Miasta sprzed barykady przy Wytwórni Papierów Wartościowych. Prawdopodobnie przypadkowo odpalono znajdujący się w nim 450 kg ładunek wybuchowy, który zabił ponad 500 osób.

Halina Możdżyńska-Serafinowicz – sanitariuszka „Babcia”[4]: Domem wstrząsnął potworny wybuch, nie do uwierzenia straszny podmuch, brzęk wylatujących szyb i okropny krzyk ludzi. Zbiegłam szybko na dół, wyskoczyłam na ulicę. Niesamowity widok. Ranni byli wszędzie – krzyczeli, błagali o pomoc.

Dostałam worek i łopatę, kazali zbierać szczątki pokrywające ulicę, wlewało się tę maź po prostu do worków, inni prowadzili rannych, lub nieśli na czym się dało do szpitali.

Mama z ciotką Stachą Chmielecką wspominały potem, jak zbierały szczątki ludzi szufelkami, a trzeba było też je zdejmować z lufcików okien na piętrach okolicznych domów.

Czołg-pułapka zdobyty na Niemcach, wypełniony materiałami wybuchowymi i odpalony zdalnie w chwili największego zgromadzenia i entuzjazmu zdobywców. Wojna! Coraz cięższe walki, wzrastająca ilość potrzebujących pomocy, brak wody, leków, środków opatrunkowych. Adresy działania zmieniały się. Rannym „Młodzikiem” moja mama opiekowała się przy Kilińskiego, Krzyż Walecznych otrzymała za odwagę przy ratowaniu rannych na barykadach, Basię Rankowską[5] ratowali przy Długiej 7.

Miejsca, rozkazy, przeżycia…

Basię Rankowską mama wspominała jako piękną dziewczynę, ranną podczas akcji sanitariuszkę, siostrę dwóch walczących braci, której nie udało się uratować mimo rozpaczliwej próby przetoczenia krwi od jej chłopaka.

Tak. Pacjenci, to byli koledzy, przyjaciele! Taka praca lekarzy i sanitariuszek!

1.IX.1944 – piątek. Przejście kanałami do Śródmieścia. Wieczorem batalion otrzymuje rozkaz opuszczenia stanowisk i udania się na plac Krasińskich do włazu u wylotu Długiej, przy jednoczesnym markowaniu obrony. Mama, jako komendantka patrolu sanitarnego odpowiadała za transport innych.

2.IX.1944 – sobota. W godzinach nocnych i przedpołudniowych resztki batalionu wychodzą z kanału włazem u zbiegu ulic Wareckiej i Nowego Światu.

Opisu mojego obecnego wyobrażenia na temat przejścia kanału nie będę zamieszczać. Jest to zbyt oczywiste i łatwo dostępne np. w filmie „Kanał” Wajdy.

Ważne, że to przejście odbyło się bez powikłań.

Pod wieczór batalion zostaje skierowany na kwaterę do Konserwatorium w Pałacu Ostrogskich, przy ulicy Tamka (Okólnik 1).

W dnia 6 września Rola dostaje wiadomość, że jego żona Irena zginęła pod gruzami  (a z nią kuferek zawierający ich majątek). Szczęśliwie dla mnie i dla mojej mamy się stało, że zostałam wcześniej od „cioci” Ireny odebrana.

Wtedy bombardowania były z zachodu i ze wschodu.

Na obchodach rocznic wybuchu Powstania na Cmentarzu Powązkowskim, przy kwaterze „Roga” ludzie wspominali mnie, jako „Krysię nie mówi się tylto, tylto tylto” i moment: alarm przeciwlotniczy – gdy bomba trafiła w budynek, w którym przebywałyśmy. Zwaliła jedną ze ścian i okazała się być niewybuchem! Grzmot, kurz walących się gruzów, brak wody, żeby chociaż zamoczyć chusteczkę, żeby było czym oddychać, a ja malutka modlę się:

Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko
Naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych,
A od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać.
Panno chwalebna i błogosławiona!
O Pani nasza, orędowniczko nasza,
Z Synem Twoim nas pojednaj,
Twojemu Synowi nas oddawaj!

Ludzie mówili, że to pewno ja tą modlitwą ich uratowałam.

Pytałam mamę, jak to możliwe, żeby takie małe dziecko pamiętało tę modlitwę? Twierdziła, że tak było. Może to brak telewizji, więcej czasu dla dzieci, okres wybitnie lękowy dla dzieci i rodziców, szukanie pociechy w modlitwie??? Nie wiem…

A Konserwatorium przewija się w naszym życiu wielokrotnie. Po latach ukończyła je moja siostra Jolanta w klasie altówki i to z wynikiem bardzo dobrym, uzyskując tytuł magistra sztuki.

Jak mama pisze: Po przejściu do Śródmieścia i zbombardowaniu konserwatorium (spod gruzów głosy ludzi dochodziły jeszcze przez jakiś czas!) znalazłam się z córką w klasztorze przy ulicy Tamka, skąd wraz z ludnością cywilną przemieszczałam się do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie.

Pierwszy nocleg w kościele Św. Wojciecha. Tłum ludzi pod karabinami gestapo. Żadnej higieny. Za plecami płonąca Warszawa. Przyszłość niepewna, jednak groźna. Odebranie dziecka na zniemczenie, obawa przed zesłaniem do obozów niemieckich, tułaczka po Polsce?! Noc spędziłyśmy w rurze kanalizacyjnej (przygotowanej do remontu) przywiązane do siebie sznurkiem, w obawie przed kradzieżą dziecka. Takie rzeczy się zdarzały. Była szansa, że osoba z dzieckiem będzie lepiej potraktowana niż osoba samotna!

Mama, chcąc być potraktowana jako cywil, pozbyła się Krzyża Walecznych i legitymacji, chowając je po drodze w skrzyni z piaskiem przeciwpożarowym. Gdyby się wydało – obóz! Krzyża później nie odnalazła..

Dwuipółletnie dziecko czasem trzeba nieść. Słońce błysnęło na mamy obrączkę – to wystarczyło, aby uzbrojony strażnik podszedł i ściągnął ją z palca. Oczywiście bez sprzeciwu!

Dalej Dulag. Obóz przejściowy.

Tu kwalifikowano ludzi: powstańcy – do obozów, silni – do pracy do Niemiec, dzieci zdrowe – oddzielane od matek – do zniemczenia.

Taki przypadek dotyczył naszego przyjaciela Edwarda Zielińskiego, który znalazł się w domu dziecka w Niemczech, a jego mama skierowana do pracy też w Niemczech, bez świadomości, gdzie dziecko się znajduje. Późniejsze starania rodziny ze strony zabitego ojca dziecka spowodowały, że 7-letni Edzio mógł znaleźć się w Polsce. Tułaczka jego jednak się nie skończyła, ponieważ z matką mógł spotkać się dopiero po skończeniu szkoły podstawowej, po pobycie w domu dziecka w Lęborku.

Natomiast ja z mamą miałyśmy szczęście. Bo zostałyśmy skierowane na wieś w Końskie. Tak opuściłyśmy Warszawę – nasze „Miasto Nieujarzmione”, w którym przez działanie niemieckiego najeźdźcy nie było dla nas miejsca.

Warszawa zgruzowana.
Ludność wysiedlona.
Powstanie zakończone.
Tułaczka i co dalej?

Książka Batalion Bończa[6]: Po upadku powstania „Rola” był odpowiedzialny za likwidację szpitali. Do 9 października 1944 roku służba medyczna miała opuścić miasto. 12 października odtransportowano ich pod bronią na Dworzec Zachodni i załadowano do pociągu towarowego. Kierunek Oświęcim.

Zabite drzwi, małe okienka, jedziemy. Nagle za Ursusem nie ma wjazdu. Szansa! Muszę się stąd wydostać. Nie wiem jak się prześliznąłem przez okienko, i to z walizką, i wyskoczyłem. Udało się. Pobiegłem do Piastowa. Tam ukrywała mnie nieznana rodzina robotnicza przez dwa dni. Potem pojechałem do rodziców do Nowego Sącza. Radość, łzy.

Szczęśliwy przypadek sprawił, że w Końskich, gdzie byłyśmy skierowane do gospodarstwa chłopskiego, natrafiłyśmy znów na porucznika „Rolę”. Pytał mamę, czy nic jej nie było wiadomo na temat kuferka Ireny, ale skąd?! Kuferek zapadł się pod gruzami!

My nie miałyśmy dokąd wracać. Warszawa zamknięta. Zburzona do cna. Ojciec w Stutthofie. Doktor zabrał nas ze sobą do swoich rodziców do Nowego Sącza.

Anegdota: Państwo Kłosowscy mieszkali w ratuszu na piętrze. W tym czasie w ratusz zajęła nowa władza – rosyjska. Stoi wartownik i nie chce nas wpuścić. Mama tłumaczy, że tu mieszka. On nie zna języka i pyta: kakije mieszki (worki)? Czy chcemy worki dać, czy zabrać?!

Tam byłyśmy aż do przyjazdu Taty, który po powrocie z obozu znalazł pod starym adresem kartkę od Mamy informującą gdzie jesteśmy. I tak pod koniec maja 1945 roku wróciliśmy do Warszawy i wynajęliśmy jeden pokój w czteroosobowym mieszkaniu na Żoliborzu oficerskim, przy ulicy Brodzińskiego 15.

Taki był powrót do „normalnego” życia. Rodzina w rozsypce. Nie wszyscy wrócili do Warszawy. Osiedlili się w Lidzbarku Warmińskim, Mrągowie, Gubinie. Mama przez okoliczności życia zaatakowana szkorbutem. Ojciec – inwalida wojenny II grupy dotknięty stresem pourazowym i alkoholizmem, do końca nie wyzwolił się ze wspomnień okupacyjnych i obozowych. To wszystko obciążało do końca nasze życie.

Jako ciekawostkę podam, że środowisko AK-owskie do końca trzyma się w kupie.

Dziś wiele się mówi i pisze o powstaniu i powstańcach. Trudno rozstrzygnąć, co jest prawdą i kogo faktycznie dotyczy. Znalazłam w przypisach książki „Powstańczy tryptyk” Zbigniewa Blichewicza „Szczerby” notatkę, że ktoś – niby Mama lub Zosia Bernhardt – interweniował w sprawie powstańca o pseudonimie „Tygrys”, podejrzanego o szabrownictwo, aby uchronić go przed „rozwałką”. Czy to była Zofia, czy Zofia „Weronika” – tego nie dowiemy się już ani od nich, ani od „Szczerby”! Okazuje się, że w miarę upływu czasu coraz więcej się pisze i publikuje wspomnień dotyczących Powstania. Jednak, jak widać, nie wszystkie muszą być prawdziwe.

No to jeszcze anegdotka: w tym poczcie sztandarowym stała mama, lecz zasłabła. Zakrystia, telefon, pogotowie. Została z Nią Krysia Buława i dwie lekarki od „Dzika”. Mama pisze: inni pojechali na Powązki na dalszą uroczystość z przemówieniami, strzelaniem, graniem, i jeszcze nie wiem czym, bo ja wylądowałam na Hożej, gdzie byłam dwa dni. Po uroczystości na Powązkach odwiedziła mnie pani Szydlukowa i jeden z kolegów, jeszcze z orderami przy klapach, co zrobiło duże wrażenie na mnie i chorych na sali. Już więcej mnie nie wystawią. Narobiłam kłopotu. Ale popatrz, jak to jest: wojskowi zmieniali się co 20 minut, a o nas nie pomyśleli, że my już stać nie możemy, chociaż należymy do tych twardych.

Cała Mama! W poczcie sztandarowym! Miała wtedy 80 lat!

Czas teraz na dane z Kwestionariusza Osobowego członka Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej – posiadane ordery i odznaczenia:
– Krzyż Walecznych (Rozkaz dow. AK gen. Bora L515/I z 21.08.1944)
– Warszawski Krzyż Powstańczy (nr leg. 10-95-407 z 24.04.1995)
– Krzyż Partyzancki (nr leg. 80-97-180 z 25.06.1997)
– Krzyż Armii Krajowej (nr leg. 2-98-388 z 21.05.1998)
– Medal za Warszawę 1939-1945 (nr leg. 80-97-284 z 25.06.1997)
– Weteran Walk o Wolność i Niepodległość ojczyzny (patent Nr 18006)
– Z dniem 12 marca 2003 roku Minister Obrony Narodowej Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej mianował Studniarz Zofię c. Jana na stopień porucznika.
– Decyzją Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych z 13 marca 1996 roku przyznano Jej uprawnienia kombatanckie z tytułu działalności w Armii Krajowej i Powstaniu Warszawskim.

Gdy mama zmarła 22 stycznia 2006 roku pożegnał Ją poczet sztandarowy batalionu „Bończa” zgrupowania „Róg”.

Pożegnaliśmy Mamę w imieniu całej rodziny:
Była długoletnią, cenioną pracownicą resortu komunikacji. Bezgranicznie oddana rodzinie. Sama była twarda, silna, nie poddawała się przeciwnościom losu, i tej odwagi i godności uczyła dzieci wnuki i prawnuki.
Jednocześnie roztaczała wokół siebie ciepło, w którym ogrzewali się wszyscy Bliscy Jej sercu i wszyscy w Jej kręgu. We wspomnieniach rodziny na zawsze pozostanie Jej uśmiech, te pamiętne szarlotki, te serdaczki robione na drutach, te obiadki…
Doznawała wielkiej serdeczności ze strony sąsiadów.
Nigdy nie oczekiwała niczego dla siebie.
Całe życie żyła dla innych. Umarła godnie.
Módlmy się za Nią!

Na zdjęciach z archiwum rodzinnego Krystyny Siudy (od góry):
1. Zofia Studniarz
2. Józef Kłosowski „Rola”
3. Zofia Studniarz z córką Krystyną na wygnaniu w Nowym Sączu
4. Rodzina po powrocie Ludwika Studniarza z obozu koncentracyjnego
5. Poczet sztandarowy „Roga” w czasie mszy w Katedrze za poległych przy „czołgu-pułapce”, 13.08.2002 r.
6. Od lewej: Krystyna Siuda, Zofia Studniarz i Józef Kłosowski „Rola” na Starym Mieście w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego
7. Spotkanie uczestników Powstania Warszawskiego, od lewej: Zofia Bernhardt „Aksenow”, Krystyna Buława „Zguba”, Edward Łopatecki „Młodzik”, Zofia Studniarz „Weronika”, Danuta Radkiewicz „Dedi” w mieszkaniu Zofii Studniarz, czerwiec 1996 r.
8. Rocznica Powstania Warszawskiego 2001 r. Od prawej stoją: Andrzej Rumianek – autor Książki Batalion Bończa, Jerzy Krauze, Jerzy Kowalski, Jadwiga Majewska Csapaj, Edward Kopyt, Zofia Studniarz, Antoni Krokiewicz, Maria Szydluk – szefowa Koła, Stanisław Rumianek, Krystyna Buława, NN, NN, NN


[1] Książka Batalion Bończa, A. Rumianek, Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Finna. Lista Imienna Batalionu Bończa, str. 408

[2] Ojciec Autorki, Ludwik Studniarz, aresztowany przez Gestapo i przetrzymywany w więzieniu na Pawiaku, zgodnie z zachowanymi dokumentami w Muzeum Więzienia „Pawiak”, został wysłany do KL Stutthof 24.05.1944 r. – przyp. Muzeum Dulag 121

[3] Książka Batalion Bończa, str. 190

[4] Z Książki Batalion Bończa

[5] Książka Batalion Bończa, str. 402

[6] Książka Batalion Bończa, str. 90

Powiązane hasła

”None

Skip to content