Urban Barbara z d. Lipowska – Moje wspomnienia z Powstania
Barbara Urban z d. Lipowska, ur. w 1937 roku, podczas wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkała wraz z matką Marią Lipowską oraz bratem Zbigniewem na Ochocie przy ul. Filtrowej. Około 15 sierpnia siedmioletnia Barbara Urban wraz z matką zostały wygnane z Warszawy i popędzone do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd – z powodu złego stanu zdrowia dziewczynki – zostały zwolnione. Swoje wspomnienia z życia w walczącym mieście, pobytu na „Zieleniaku” oraz tułaczki przekazała Muzeum Dulag 121 w 2017 roku.
Byłam wtedy siedmioletnią dziewczynką. Urodziłam się w Warszawie w 1937 roku, 9 lutego, w rodzinie Adama i Marii Lipowskich. Miałam tez dziesięć lat starszego brata Zbigniewa. Mieszkaliśmy najpierw na Starym Mieście, ulica Brzozowa, dom ten uległ zniszczeniu w czasie działań powstańczych, następnie na ulicy Filtrowej 68, dzielnica Ochota, w mieszkaniu służbowym, które ojciec dostał jako urzędnik PKO. O ile pamiętam, niedaleko był Plac Narutowicza, Politechnika, Kościół św. Jakuba. W 1939 roku ojciec jako oficer rezerwy został powołany do wojska. Zginął potem wraz z innymi jeńcami obozu w Starobielsku. Brata Zbigniewa wzięli dziadkowie do Krakowa, żeby mamie było lżej. Ja zostałam z mamą, zwaną przez znajomych Marylką, w Warszawie, w dwupokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze. Żyło się nam bardzo skromnie, czarny chleb, marmolada, herbata z suszonej marchewki, zupy, czasem tylko coś lepszego. Mama trochę zarabiała opiekując się dziećmi naszych znajomych, kiedy oni szli do pracy. Wynajmowała również pokój lokatorom, lecz oni często się ukrywali i zmieniali miejsce pobytu.
Wybuch powstania, czyli tak zwana godzina „W” zastał mnie i mamę na szczęście w domu, a nie na ulicy. Wielką szklaną bramę naszego budynku zabarykadowano workami z piaskiem. Mieszkańcy skryli się w piwnicach, które były bez okien, głęboko w ziemi. Ludzie zbierali się przy małym ołtarzyku, modlili się i śpiewali pieśni religijne. Jadło się to, co ktoś zdążył zabrać ze sobą z mieszkania, my z mamą dorodne pomidory zebrane z ogródka działkowego. W sąsiednim domu był mały sklepik, mydlarnia. Właściciel nie zdążył uciec przed wybuchem powstania. Ukrył się więc przed Niemcami pod ladą i stukał w ścianę, żeby go jakoś uwolnić. Mężczyźni wybyli otwór i szczęśliwie do nas przyszedł. Po około siedmiu dniach powstańcy wycofali się. Byli to bardzo młodzi chłopcy z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Ktoś potem wywiesił białą flagę i weszli Niemcy. Na szczęście nie wymordowali nas jak to robili w innych dzielnicach. Nasz znajomy, lekarz chorób dziecięcych dr Zeyland, który mieszkał w małej willi, zginął od razu z całą rodziną. Niemcy po wejściu do budynku zaczęli wypędzać ludzi i strzelać nad głowami dla postrachu. Następnie ulokowano nas na placu targowym „Zieleniaku”. Tam Ukraińcy współpracujący z Niemcami przeszukiwali nas i rabowali co się dało. Moja Mamę rewidował jakiś starszy Ukrainiec i udało jej się coś tam ukryć. Widziałam jak znajoma Żydówka, ukrywająca się u doktora Korczaka i jego żony, klęczała przed Niemcem błagając go o życie. Spędziliśmy te noc siedząc na ziemi na tym placu targowym, a kule świszczały nad naszymi głowami.
Na drugi dzień o świcie popędzono nas na dworzec kolejowy, nie pamiętam jaki i przewieziono do Pruszkowa. Był to obóz przejściowy gdzie nie zabijano ludzi lecz wywożono do innych miejsc kaźni, takich jak Oświęcim. W starych barakach taboru kolejowego spałyśmy na ziemi, jedząc zupę raz dziennie. Trwało to około tygodnia. Byłam chora, z powodu złych warunków miałam nawrót kokluszu. Dzięki staraniom polskich sióstr PCK udało się nam dostać przed Komisję niemieckich lekarzy, a ponieważ Niemcy bali się chorób i epidemii zostałyśmy uwolnione z obozu wraz z innymi chorymi. Pierwsza noc spałyśmy u zakonnic, lecz nie pamiętam gdzie. Potem zabrał nas do Milanówka znajomy ojca, urzędnik PKO, pan Ryszka, który zatrudnił mamę jako pomoc domową swojej żony aby nas uchronić przed Niemcami, którzy co jakiś czas robili rewizje i szukali mieszkańców Warszawy. Gdy powstanie upadło udało się dziadkowi po długich staraniach przyjechać i zabrać nas do Krakowa, gdzie zostałyśmy do końca wojny. Po wojnie zamieszkałam w Inwałdzie, rodzinnej miejscowości dziadka i ojca. Byłam nauczycielką w tutejszej Szkole Podstawowej oraz bibliotekarka w Domu Kultury. Miałam męża i dwóch synów. Obecnie jestem na emeryturze i nadal mieszkam w Inwałdzie. Niestety do ukochanej Warszawy nigdy nie wróciłam.