Warszawiacy na terenie powiatu łowickiego
W czasie Powstania Warszawskiego na teren powiatu łowickiego Niemcy skierowali z obozu Dulag 121 łącznie 5 transportów wysiedlonych warszawiaków, razem ok. 16,5 tys. osób. Na teren powiatu napływali również wysiedleni z innych terenów Generalnego Gubernatorstwa. Według szacunków z listopada 1944 roku na terenie powiatu łowickiego mogło znajdować się co najmniej 36 tysięcy wysiedlonych z Warszawy, na rzecz których miejscowa RGO i społeczeństwo zorganizowało akcję pomocową obejmującą punkty dożywiania na dworcach, kuchnie, schroniska i przytułki. Teren powiatu łowickiego był jednym z największych skupisk wysiedlonych warszawiaków.
Niemieckie władze wyznaczyły powiat łowicki, znajdujący się na terenie dystryktu warszawskiego jako pierwszy teren, na który kierowano z obozu Dulag 121 transporty osób uznanych za niezdolne do pracy. Pierwszy transport, w liczbie 2500 osób, przybył z obozu w Pruszkowie do Łowicza już 10 sierpnia. Następnie 12 sierpnia skierowano 3 000 osób do Głowna i 13 sierpnia 3364 osób znów do Łowicza. Były to przede wszystkim kobiety z małymi dziećmi i osoby starsze, zakwalifikowane w obozie Dulag 121 do grupy osób niezdolnych do pracy. Kolejny transport warszawiaków na teren powiatu łowickiego – ok. 3 000 osób – przybył 25 sierpnia i został skierowany do Domaniewic. Z Pruszkowa wysłany jeszcze jeden transport, liczący 2 000 osób, który dotarł do Łowicza 29 września 1944 r.
Przybycie pierwszego transportu do Łowicza odnotowała w swoim pamiętniku mieszkanka Łowicza, nauczycielka historii, Irena Preiss-Kopytowska:
10 VIII 1944 – Południe. Pierwszy transport. Pierwsze gromadki zobaczyliśmy z okien mieszkania: zmęczeni, zniszczeni, boso, ale w futrach, sami starsi mężczyźni i kobiety z dziećmi. […] Niemcy prowadzili ich przez Tkaczew i wały nad Bzurą, by ominąć miasto. Tymczasem chyba cały Łowicz znalazł się na wałach. Brak słów, by opisać stan fizyczny i psychiczny warszawskich nędzarzy. Brud, rozpacz, łzy, otępienie i te straszne opowieści. [..] Nad Bzurą zastałyśmy już zorganizowaną pomoc. Główną opiekę świadczyła księżna Izabella Radziwiłłowa z Nieborowa i RGO. Ale wzdłuż wałów stawały samorzutnie panie z chlebem, gorącą herbatą czy kawą.
Zgodnie z zarządzeniem Clausa Petera Volkmanna, Kreishauptmanna w Łowiczu z 7 sierpnia 1944 r. przybyli do miasta warszawiacy zostali skierowani na teren opuszczonego obozu w Małszycach pod Łowiczem (pierwotnie był to obóz prac karnych dla Żydów założony w 1941 r., następnie obóz przeznaczony dla jeńców radzieckich), a stamtąd, po 1 lub 2 dniach pobytu, w miarę możliwości byli wysyłani do okolicznych wsi. W przypadku transportów w inne miejsca na terenie powiatu, sukcesywnie rozlokowywano warszawiaków u gospodarzy w poszczególnych wsiach. Ci byli zobowiązani zapewnić przydzielonym im warszawiakom utrzymanie, w zamian za pomoc wysiedlonych w pracach w gospodarstwach. W Łowiczu i Głownie pozostali jedynie ci wysiedleni, którzy mogli zatrzymać się u krewnych lub znajomych. Przybycie i serdeczne przyjęcie przez miejscowych gospodarzy opisał 7-letni Tadeusz Ziomek (banwar1944):
Pociąg przed wieczorem zatrzymał się na jakiejś stacji pomiędzy Łowiczem a Głownem. Nie widać było w ogóle Niemców, a słychać było tylko polską mowę. Stacja ta znajdowała się jak gdyby na bazarze, gdzie było wiele straganów z żywnością i napojami. Ku naszej wielkiej radości można było wszystkiego kosztować bezpłatnie. Było również dobre, świeże mleko, którego od tak dawna nie piliśmy. To przyjęcie zgotowali dla nas, uciekinierów, czy jak to wówczas mówiono – „powstańców” z Warszawy, tutejsi mieszkańcy i tutejsza polska administracja.
Jak szacował Polski Komitet Opiekuńczy (RGO) w Łowiczu, poza transportami na teren powiatu sukcesywnie napływali kolejni warszawiacy. Do 10 września przybyło dodatkowo około 5 000 warszawiaków, wysiedlonych z innych rejonów Generalnego Gubernatorstwa, w szczególności z okolic podwarszawskich oraz z Koneckiego, Piotrkowskiego i Opoczyńskiego. Na terenie powiatu znajdowało się wówczas ok. 16 000 wysiedlonych. 29 września w powiecie łowickim przebywało już 24500 warszawiaków, z czego około 10 000 to wysiedleni, którzy przybyli tutaj samodzielnie. Napływ osób z innych terenów GG miał miejsce również w późniejszym okresie. Szacowano, że w październiku, mogło być już około 30 tys. warszawiaków. W połowie listopada 1944 r. łowickie RGO zgromadziło bardziej szczegółowe dane dotyczące warszawiaków na terenie powiatu. Łącznie przebywało tutaj 30 003 osoby, w tym 1822 dzieci do 2 lat i 4058 dzieci w wieku 2-14 lat. W poszczególnych gminach dane liczbowe prezentowały się następująco:
Kiermozia – 2016 osób, w tym 108 dzieci do 2 lat, 294 dzieci w wieku 2-14 lat;
Bolimów – 937osób, w tym 52 dzieci do 2 lat, 132 dzieci w wieku 2-14 lat;
Kompina – 1447 osób, w tym 78 dzieci do 2 lat, 204 dzieci w wieku 2-14 lat;
Łyszkowice – 2731 osób, w tym 184 dzieci do 2 lat, 292 dzieci w wieku 2-14 lat;
Głowno – 1054 osób, w tym 124 dzieci do 2 lat, 147 dzieci w wieku 2-14 lat;
Dąbkowice – 1774 osób, w tym 83 dzieci do 2 lat, 248 dzieci w wieku 2-14 lat;
Jeziorko – 3264 osób, w tym 148 dzieci do 2 lat, 452 dzieci w wieku 2-14 lat;
Dmosin – 2134 osób, w tym 86 dzieci do 2 lat, 297 dzieci w wieku 2-14 lat;
Bielawy – 3279osób, w tym 158 dzieci do 2 lat, 473 dzieci w wieku 2-14 lat;
Domaniewice – 1630 osób, w tym 102 dzieci do 2 lat, 229 dzieci w wieku 2-14 lat;
Antoniew – 1424 osób, w tym 78 dzieci do 2 lat, 203 dzieci w wieku 2-14 lat;
Zduny – 3253 osób, w tym 169 dzieci do 2 lat, 425 dzieci w wieku 2-14 lat;
Nieborów – 1628 osób, w tym 74 dzieci do 2 lat, 224 dzieci w wieku 2-14 lat;
Łowicz – 3432 osób, w tym 384 dzieci do 2 lat, 438 dzieci w wieku 2-14 lat.
Do końca listopada przybyły 42 702 osoby, ale tylko 36 792 osoby ulokowano na terenie powiatu – pozostałe, w związku z brakiem miejsc, były zmuszone jechać dalej. Warto dodać, że liczba stałych mieszkańców powiatu liczyło około 250 tys. osób.
Zgodnie z wyliczeniami Edwarda Kołodziejczyka wysiedleni stanowili procentowo duży odsetek ludności w poszczególnych gminach: Bąków – 27,2%, Bielawy – 24%, Bolimów – 17%, Dąbkowice – 17,8%, Domaniewice – 34,3%, Dmosin – 31,7%, Jeziorko – 26%, Kiermozia – 24,7%, Kompina – 18%. Rozmieszczenie wysiedlonych w poszczególnych wsiach, będące w gestii gmin, nierzadko odbywało się chaotycznie i bez uwzględnienia możliwości ludności miejscowej. Były to w większości biedne tereny, wielu gospodarzy posiadało niewielką ilość ziemi, przez co nie byli oni w stanie wyżywić przesiedlonych. W chłopskich domach panowało przepełnienie, warszawiacy byli lokowani również w nieogrzewanych komórkach, oborach i stodołach. Tadeusz Ziomek tak opisuje dalsze losy rodziny i warunki pobytu na wysiedleniu:
Ja z matką zostałem przypisany do rodziny państwa Goliszów, jeśli dobrze pamiętam, we wsi Sędziszów, a brat z sąsiadką do państwa Sędzikowskich. Byli to szlachetni i zamożni gospodarze. Otoczyli nas iście rodzinną opieką. Tutaj mieliśmy co jeść, mogliśmy wypocząć i nabrać sił. Był czas na dziecięce zabawy. W prawie każdym domu była jakaś rodzina z Warszawy. Jednak przydział ten nie był stały. Być może u tych bogatszych gospodarzy mieliśmy tylko przejść okres kwarantanny czy aklimatyzacji. Pomimo naszego przywiązania do rodzin [gospodarzy] decyzją jakiejś ówczesnej władzy zmuszeni byliśmy przenieść się do nowego miejsca osiedlenia, tym razem we wsi o nazwie Ostrołęka, w tym samym rejonie Łowicz-Głowno. […] Zamieszkaliśmy u sąsiadujących gospodarzy. (…) Warunki w tej wsi były o wiele gorsze. Spaliśmy we trójkę u gospodarza, który przyjął matkę. Naszym łożem były dwa snopy słomy rozściełane na noc na glinianej podłodze, a za przykrycie służyły różne derki i gospodarskie sukmany. Gospodarze spali wprawdzie w łóżkach, ale też po kilka osób, a niektórzy z nich byli chorzy. Jeden z domowników miał gruźlicę. […] Do swoich gospodarzy chodziłem jedynie na posiłki i do pracy, gdyż tu już wszyscy musieliśmy na siebie pracować. Matka pomagała w gospodarstwie przy wszystkich pracach w domu i w polu. Brat jej towarzyszył. Ja, jako starszy, pasłem krowy, rżnąłem z gospodarzem sieczkę dla bydła, opiekowałem się dzieckiem w kołysce pod nieobecność gospodarzy. Strawa u moich gospodarzy była lepsza i było jej zwykle więcej, natomiast u tych drugich, biedniejszych, często matka rezygnowała z części swojej porcji na rzecz brata. […] Stosunek naszych gospodarzy do nas był raczej niewylewny. Mieli oni dość własnych kłopotów, by jeszcze chcieć łagodzić nasze cierpienia. Wojna wyciskała i na nich swoje piętno.
Łowickie RGO już od pierwszych dni przystąpiło do organizacji pomocy na rzecz wysiedlonych. Do października 1944 r. otrzymało na ten cel dary rzeczowe (odzież, sienniki, proszek do prania, mydło, wiadra, naczynia) z centrali RGO w Krakowie, subwencje finansowe od władz dystryktu (800 000 zł), ze starostwa (48 428 zł), magistratu miasta (4 000 zł) oraz od społeczeństwa, które ofiarowało 309 086 zł. Uzyskane pieniądze i dary rozdzielano poszczególnym delegaturom i przeznaczono na zakup opału, odzieży, żywności, naczyń i środków czystości, częściowo z przeznaczeniem na rzecz istniejących na terenie powiatu placówek opiekuńczych dla wysiedlonych. Dary rzeczowe i żywność rozdzielano również bezpośrednio wysiedlonym, co było o tyle ważne, że większość z nich opuściła swoje domy w sierpniu, w letnich ubraniach i butach, nie mając możliwości zabrania z domów najpotrzebniejszych rzeczy.
Mniejsze instytucje, a także osoby prywatne zaangażowały się w pomoc wypędzony warszawiakom. Bank Ziemi Łowickiej przekazał RGO 700 zł, Spółdzielnia Mleczarska w Blichu systematycznie oddawała mleko dla wysiedlonych, a Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa przewoziła bezpłatnie z Krakowa dary dla wysiedlonych. 27 sierpnia i 3 grudnia RGO urządziło w Łowiczu przed kościołami zbiórki na rzecz uchodźców, wsparcia udzielili również księża, którzy przekazali wpływy z niedzielnej tacy. Zbiórki pieniędzy delegatury RGO urządzały również w poszczególnych gminach. Wsparcia udzielali tutejsi ziemianie, m.in.: Janusz Radziwiłł z Nieborowa, Jadwiga Grabińska z Walewic, Maria Grabińska z Osieka, Andrzej Grabiński z Borowa, Józef Chrzanowski z Boczek, Walery Jankowski z Długiego, Jerzy Wokulski z Bogorii, Jerzy Czarkowski z Glinnika, Jan Hettlinger z Kiermozi i Maria Stokowska z Jackowic. Konspiracyjne łowickie harcerstwo zorganizowało w listopadzie zbiórkę odzieży, a w grudniu przygotowało wigilijne paczki dla potrzebujących. Potrzeby były jednak wciąż ogromne, dlatego też RGO zdecydowało się apelować o pomoc u samego generalnego gubernatora Hansa Franka.
Wraz z nastaniem chłodniejszych dni warunki życia warszawiaków pogarszały się. W sprawozdaniu RGO w Łowiczu do władz naczelnych RGO z 29 września, przewodniczący Kazimierz Krzanowski podkreślał trudną sytuację warszawiaków i alarmował:
„Najniezbędniejszą i najbardziej palącą potrzebą jest zaopatrzenie w obuwie męskie, damskie i dziecięce, ciepłą odzież i płaszcze dla dzieci, kobiet i mężczyzn, w przeciwnym bowiem razie liczyć się należy, z chwilą nastania chłodów, z rozpowszechnieniem się chorób i ogromnej śmiertelności wśród uchodźców” (Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1974, t. 2, s. 537, dok 339)
Ponadto na terenie miasta Łowicza działały 2 kuchnie RGO, kuchnia na 1000 osób i schronisko przy klasztorze Sióstr Bernardynek (al. Sieniewicza 15), 2 schroniska całkowicie utrzymane przez RGO, przytułek dla starców, łącznie pomagające 2030 osobom. Działało również miejsce noclegowe przygotowane specjalnie dla przyjeżdżających do miasta, urządzone w tzw. Korkowni oraz sierociniec prowadzony przez RGO. Na stacji działał punkt dworcowy obsługujący przejeżdżające transporty oraz przyjeżdżających warszawiaków, zaopatrujący ich w żywność. Ponadto, w związku z przepełnieniem szpitala powiatowego, RGO urządziło w wojskowym baraku szpitalik na 50 łóżek, który jednak borykał się wielkimi niedoborami medykamentów i wyposażenia szpitalnego. Poza Łowiczem działały przytułek dla starców i sierociniec w Złakowie Borowym w gminie Bąków, szpitalik w Waliszewie (gmina Bielawy), kuchnia w Sobinie oraz powiatowy dom starców i sierociniec w Głownie na 240 osób. W październiku 1944 roku w niewielkiej wsi Koźle, 15 km od Głowna powstał sierociniec prowadzony przez siostry niepokalanki z Szymanowa. Organizatorką była siostra Julia Marcela Dyakowska, a sierociniec ulokowano na piętrze budynku wiejskiej szkoły.
6 listopada 1944 roku przybyły pierwsze dzieci. W miarę, jak wieść o zorganizowaniu sierocińca w Koźlu rozeszła się, przybywało ich coraz więcej. Przynosiły lub przyprowadzały je matki lub krewni względnie przysyłało RGO z Łowicza. Początki były bardzo ciężkie. Do pieca przystawiłyśmy blaszaną kuchenkę, tak zwaną „kozę”. Na niej gotowałyśmy posiłki dla dzieci i sióstr. Siostry utrzymywały dzieci własną pracą, szyciem, robieniem swetrów, lekcjami, wyrobem kartoflanych drożdży, które chętnie kupowały gospodynie. Dobra ludność kozielska bardzo nam dopomagała jałmużną, radą, bezinteresowną pomocą w wykonywaniu różnych prac. Kiedy zdobyłyśmy kwit na kupy gałęzi w odległym lesie, sześciu gospodarzy posiadających konie rano pojechało z siostrami, by zwieźć je przed nocą. Grosza za to nie wzięli. Murarz Stasiak postawił nam murowaną kuchenkę. Staruszka Brzeska widząc, że siostry nieraz marzły, przyniosła swój najpiękniejszy zielony serdak, pluszowy z czerwoną wypustką i cieszyła się, widząc jak siostra Pankracja paradowała w serdaku na habicie. Na każdym kroku doznawałyśmy dobroci ludzkiej. […] Następnego dnia we wnęce okiennej znalazłyśmy bańkę mleka. Zacne gospodynie kozieleckie kontrolowały rano, podczas naszej nieobecności, stan naszej spiżarni, podrzucały codziennie coś na śniadanie dla dzieci: parę jajek, maślankę, twaróg, czasem kawałek boczku. Kierownik szkoły, choć sam był w trudnych warunkach, wraz z bratem i innymi osobami, brali do swej kuchni wątlejsze dzieci, aby je dożywić. Gospodyni księdza dzieliła się wszystkim, co miała. […] Pewnego dnia na naszym korytarzu zjawił się jakiś nieznajomy mężczyzna i zażądał widzenia się z przełożoną. Przedstawił nagryzmolone zlecenie, że ma za pokwitowaniem oddać na potrzeby sierocińca dość znaczną sumę pieniędzy. Okazało się, że był to sołtys z okolicznej wsi, który wydawał Niemcom ludzi na wywóz do Reichu. „Chłopcy z lasu” zbili go, a znalezione u niego pieniądze kazali odnieść do sierocińca. Innym razem, kiedy nie miałyśmy co dać jeść dzieciom, zjawił się chłop z 30 kilogramami mięsa, któremu z podobnych powodów towar skonfiskowali „chłopcy” i polecili nam oddać.
Mimo wielkiego wysiłku pracowników RGO i innych ludzi dobrej woli, pomoc nie zawsze docierała do wszystkich potrzebujących, którzy musieli liczyć na gościnność gospodarzy i własne siły. Warszawiacy, z początku przyjęci bardzo entuzjastycznie, w kolejnych miesiącach coraz częściej spotykali się z pewnymi objawami niechęci, spowodowanej głównie zbyt wielkimi obciążeniami ponoszonymi przez biedną miejscową ludność. Pobyt warszawiaków na terenie powiatu łowickiego zakończył się wraz z końcem niemieckiej okupacji tych terenów. Już na przełomie stycznia i lutego 1945 roku pierwsi wysiedleńcy wyruszyli w drogę powrotną do Warszawy, większość z nich wyjechała na wiosnę 1945 roku.
Przy opracowaniu hasła korzystaliśmy z:
Exodus. Ludzie i miasto po Powstaniu 1944, Warszawa 1994, t. III-IV;
Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1994, t. II;
Kołodziejczyk, Tryptyk Warszawski, Warszawa 1984;
Przybysz, Krajobrazy poniewierki. Zachowania społeczeństwa polskiego wobec exodusu ludności Warszawy 1944, Warszawa 2017;
Relacja Julii Marceli Dyakowskiej i Tadeusza Ziomka pochodzi ze strony projektu Muzeum Warszawy „Wypędzeni z Warszawy 1944. Losy dzieci” www.banwar1944.eu