menu

Wichrzycki Zdzisław – „Uratował nam życie”

Wichrzycki Zdzisław – „Uratował nam życie”

Zdzisław Wichrzycki, ur. w 1924 r., w czasie wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkał przy ul. Cegłowskiej 34 na Bielanach. W połowie września 1944 roku wraz z matką, Marią Wichrzycką, oraz ciotkami, Haliną i Stefanią, został pognany do obozu Dulag 121 w Pruszkowie, skąd wywieziono go do Włoszczowy. Swoje wspomnienia związane z pobytem w obozie przejściowym w Pruszkowie spisał w 2013 roku.

Rok 1944. W połowie września wzdłuż ulic na Bielanach jeździły samochody z głośnikami, przez które nakazywano zbiórkę wszystkich mieszkańców dzielnicy przy placu Konstytucji. Niestawiennictwo groziło karą śmierci. Tyle okupant. W godzinach popołudniowych rzesze ludzi z walizkami i podręcznymi pakunkami (nie wolno było nic więcej zabierać) szły na miejsce zbiórki, gdzie już czekali uzbrojeni „konwojenci”. Po sformowaniu kolumny, której końca nie było widać, ta szara, wygłodzona i przerażona nieznanym celem niewolniczego pochodu masa ludzka szła wolnym krokiem, myśląc tylko o opuszczonych domach, mieszkaniach, gdzie się rodzili i spędzali dotychczasowe życie. Bez widoku na powrót.

Już noc. Bezchmurne niebo, tylko księżyc oświetlał drogę wśród lasów i pól. Mijając je, co jakiś czas ktoś z kolumny z narażeniem życia odrywał się, by z pola wyrwać kilka buraków, zabijając w ten sposób dokuczający i nieustający głód. Przez cały czas słychać było płacz dzieci i sporadyczne wystrzały karabinowe, ponaglające ludzi do pośpiechu.

Już widniało. Kolumna zbliżała się do zabudowań, które robiły wrażenie dużych warsztatów. Wkrótce okazało się, że były to warsztaty kolejowe w Pruszkowie. Znów dawał o sobie znać niepokój o to, co się stanie w najbliższych godzinach. Powoli mijał czas oczekiwania. I znów noc przesiedziana na betonie z myślami o upodleniu, na jakie skazano setki ludzi. Byli niewolnikami zdanymi na łaskę, a właściwie na niełaskę pilnujących ich „nadludzi”.

Około południa rozpoczął się akt grozy, przeplatany rozpaczą, płaczem i przekleństwami. Selekcja ludzi. Nikt nie wiedział, co ona przyniesie. Szybko się wyjaśniło, gdy mężczyzn i kobiety bez dzieci kierowano na prawą stronę, resztę na lewą. W ten sposób rozdzielono mnie z matką. Byłem w grupie mężczyzn, których odprowadzono rampę kolejową, gdzie stał pociąg towarowy. Od oczekujących wcześniej dowiedzieliśmy, że będzie to transport do Rzeszy. Przeróżne myśli, przewidywania i przypuszczenia zaprzątały umysły i przejmowały ludzi grozą.

Po paru godzinach, które mijały w trwodze i oczekiwaniu na niewiadomą, usłyszałem, że ktoś wywołuje moje nazwisko. Był to pan Turowicz (imienia nie pamiętam), mieszkający w tym samym domu co i ja, przy ulicy Cegłowskiej 34. W pruszkowskim obozie był przedstawicielem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Zasadniczym jego zadaniem była obserwacja metody działania okupanta oraz doraźna opieka nad ludnością polską. Wszystkie przejścia i bramy obozu stały przed nim otworem, a niemiecka załoga poza komendantem obozu miała zakaz rozmawiania z nim. Chodził wśród ludzi i wywoływał adresy znajomych. Dowiedział się od matki, że zostaliśmy rozdzieleni. Natychmiast znalazł mnie na rampie i prowadził wzdłuż szpaleru gestapowców i SS-manów pilnujących terenu obozu. Po szczęśliwym dojściu do celu, zapytał, czy mógłby kogoś jeszcze przyprowadzić. Był ze mną kolega ze szkolnej ławy u OO. Marianów na Bielanach. Tą samą drogą jego, jak i innych chłopców, przeprowadził na drugą, bezpieczniejszą, stronę. Wieczorem wywieziono nas. Podróż nieludzko zatłoczonym pociągiem osobowym zakończyła się rankiem we Włoszczowie.

Pan Turowicz był człowiekiem wielkiego serca, patriotą zaangażowanym w konspirację. Uratował nam życie. Jak się później dowiedziałem, transport, którym miałem jechać dotarł do Gross-Rosen. I tylko nieliczni pozostali przy życiu. Ilekroć wspominam ten okres, myślę o panu Turowiczu, oddając mu hołd za jego poświęcenie i odwagę.

Bydgoszcz, 09. 08. 2013.

Powiązane hasła

”None

Skip to content