menu

Zmarzlik Zbigniew – Walcząca stolica w pamięci dziecka

Zmarzlik Zbigniew – Walcząca stolica w pamięci dziecka

Zbigniew Zmarzlik, ur.  w 1936 roku, podczas Powstania Warszawskiego mieszkał wraz z ojcem na warszawskim Śródmieściu,  przy ulicy Zielnej. Jako ośmioletni chłopiec był świadkiem intensywnych i krwawych walk toczonych o budynek „Pasty”. Do obozu przejściowego w Pruszkowie trafił wraz ojcem po kapitulacji. Podczas selekcji udawał dziecko przyjaciółki swojego taty, dzięki czemu kobieta uniknęła wysłania na przymusowe roboty do III Rzeszy. W trójkę zostali wysłani na tereny Generalnego Gubernatorstwa – do Lipnicy Murowanej nieopodal Bochni. Zbigniew Zmarzlik wrócił do Warszawy w lutym 1945 roku. Wspomnienia zostały zebrane w ramach projektu organizowanego przez Muzeum Warszawy i po raz pierwszy zostały opublikowane na portalu http://www.banwar1944.eu/.

Zbyszek Zmarzlik z ojcem na ul. Marszałkowskiej, 1943 rok. Fot. z arch. Muzeum Warszawy

Był 1 sierpnia 1944 roku, miałem 8 lat. Mieszkaliśmy w Warszawie przy ul. Zielnej 29, w kamienicy na rogu ul. Świętokrzyskiej, na pierwszym piętrze, w drugim domu od „Pasty”. Tuż przed godziną 5-tą popołudniu poszedłem na jakieś niewielkie zakupy po chleb i pastę do podłogi do sklepiku na dole.

Padły pierwsze pojedyncze strzały, wtedy to było nic szczególnego, sytuacja była napięta, strzelaniny wybuchały i gasły, ale nie tym razem. Wróciłem do mieszkania. Strzelanina nie ustawała, padały długie serie z broni maszynowej. Patrzyłem przez okno jak ulice pustoszały. Ojciec powiedział, że wybuchło Powstanie.

W naszym mieszkaniu spotykała się grupa młodych poetów, wszyscy z AK, w tym Tadeusz Gajcy, dość bliska rodzina, pochodził po kądzieli od mojego taty, jego matka była „de domo” Zmarzlik; pewnie bywał też i Krzysztof Kamil Baczyński. Poeci dyskutowali i czytali poezje.

Do Warszawy wróciliśmy w ostatnich dniach lipca z Radości. Zbliżał się front, a ojciec wykoncypował, iż w czasie działań wojennych w mieście będzie bezpieczniej (Powstanie miało przecież trwać tylko parę dni), o jakże się pomylił. Z Radości wyszliśmy raniutko, pociągi już nie chodziły, szliśmy wzdłuż torów kolejowych. Grupka niemieckich saperów wysadzała małymi ładunkami szyny, co około 100 metrów – 20-30 cm kawałki (skutki wysadzeń oglądałem w marcu 1945 roku). Dwóch czy trzech Niemców zakładało ładunki, wybiegali i słychać było niegłośne „bum”. Saperzy nie interesowali się nami. W Aninie niemieccy czołgiści ładowali pociski do czołgów, dla ośmiolatka była to atrakcja. Nie pamiętam, jak dotarliśmy do domu, chyba tramwajem z Pragi.

W pierwszych dniach Powstania, zauważyłem dogorywającego żołnierza niemieckiego, ludzie mówili, że był to żandarm. Tych bardzo nie lubiano, nie pamiętam, czy udzielili mu pomocy. Niemcy z „Pasty” prowadzili ostry ostrzał. Naszą kamienicę oddzielały od „Pasty” tylko ruiny domu spalonego we wrześniu 1939 roku. Pamiętam przyniesionego zabitego młodziutkiego łącznika.

Życie mieszkańców przeniosło się do piwnic, przebito ścianę do sąsiedniego domu. Chodziłem się bawić na tamto podwórko. Wieczorem odbywało się nabożeństwo, śpiewy m. in. „Boże coś Polskę…” i litanie przy kapliczce stojącej w rogu podwórka.

Pamiętam ostrzał z moździerzy, zabite dzieci na podwórku sąsiedniego domu, z którymi wcześniej się bawiłem. Zostało po nich kilka małych grobów. Odczułem więcej swobody, ponieważ ojciec nie miał czasu mnie pilnować, gdyż został wybrany Cywilnym Komendantem Domu, a mama zmarła jeszcze w 1942 roku. Łaziłem z dzieciakami po całym domu, strychu, dorośli straszyli nas „gołębiarzami”.

Była wystarczająca ilość jedzenia i nie odczuwałem głodu. Były natomiast problemy z wodą. Pamiętam, jak na podwórku wiercono studnię, by się do niej dostać, ale to okazało się nieskuteczne.

W piwnicy, na korytarzu, widziałem umierające maleńkie dziecko na rękach matki, pamiętam jego ostatnie oddechy, bardzo to przeżywałem.

Pamiętam zdobycie „Pasty” przez powstańców. Z okna u sąsiadów od strony ul. Zielnej oglądaliśmy walkę poprzez lusterko zamocowane na kiju. Widzieliśmy wyprowadzanych w kolumnie Niemców. Mieliśmy problem z odróżnieniem ich od naszych powstańców, ponieważ byli bardzo zakurzeni.

Skoro tylko padła „Pasta” rozpoczął się ostrzał dzielnicy z ciężkiej broni i z powietrza. Usłyszałem ryczącą „krowę”. Szybko postanowiłem zbiec „kuchennymi schodami” z mieszkania do piwnicy. Nie zdążyłem, ponieważ na półpiętrze zwalił się z sufitu na mnie duży płat grubego tynku z trzciną. Mimo to wygrzebałem się z niewielkimi urazami.

Pamiętam rozbity sklep z zabawkami od strony ul. Świętokrzyskiej, przez wyrwę mogło się przecisnąć tylko dziecko, więc tam pobiegliśmy. Porwaliśmy zabawki, ile, kto mógł unieść, wyrywając je sobie.

Pamiętam koniec istnienia kamienicy przy ul. Zielnej 29. Sztukasy zrzuciły bomby zapalające, dookoła wszystko się paliło. Nie było wody do gaszenia pożaru, a zrzucane z górnych pięter meble na podwórko typu „studnia”, zajęły się ogniem i paliły się. W piwnicy, w której przebywaliśmy, czuliśmy dym i upał, dusiliśmy się. Ojca nie było ze mną, ponieważ dowodził gaszeniem pożaru.

Nadeszło ocalenie. Chłopcy z AK z mokrymi kocami zarzuconymi na głowę, trzymając się osoby poprzedzającej, wyprowadzili nas przez jakiś sklep. Dojście do bramy było całe w ogniu. Udało się i tym razem. Naprzeciwko paliła się narożna kamienica, usłyszałem zatrważający huk i widziałem jęzory ognia.

Przenieśliśmy się bliżej Dworca Głównego. Rozpoczął się głód. Ojciec z trudem zdobywał pożywienie. Suchary (z robakami, duże i białe glisty) to rarytas, kluski z otrębów na pokoście, nawet w głodzie trudne do przełknięcia. Ojciec przyniósł dla mnie kawałek ugotowanego mięsa. Później dowiedziałem się, że to psie.

Zjawił się jakiś oddział powstańców ubranych w „panterki”. Zorganizowano kuchnię na podwórku, powstańcy dzielili się jedzeniem z dziećmi, staliśmy w kolejce z garnuszkami. Odczuliśmy brak wody. Braliśmy ją z zalanego w czasie budowy już przed wojną kina przy ul. Marszałkowskiej. Wydobywaliśmy ją wiadrami z kinowego balkonu, ponieważ cały dół został zalany. Zauważyłem tam raz niemieckich jeńców – nosiwodów.

Pamiętam „grubą Bertę” – ciężkie działo kolejowe, które strzelało regularnie, co kilkanaście minut i cały dom się kołysał.

Byliśmy z ojcem w pokoju. Nagle nastąpił straszny błysk, potem dym i kurz, a w końcu okropny huk. To pocisk z granatnika wybuchł na parapecie naszego okna. Kurz opadł, dzwoniło w uszach, ojciec krzyczał, ale nic nie słyszałem. Cud, że nic się nam nie stało. Pokój będący powyżej nas został posiekany.

Walki zbliżały się do nas. Niedaleko znajdował się Dworzec Główny, będący w rękach Niemców. Noc spędziliśmy w piwnicy, powstańcy walczyli gdzieś bardzo blisko. Pewien oddział przebiegł, wycofał się, powstała panika, ponieważ podobno atakowali Ukraińcy, których baliśmy się najbardziej. Chwila ciszy. Nasi w „panterkach”, chyba inny oddział, biegli przez naszą piwnicę, ale w drugą stronę, na linię, którą utrzymali. Napięcie opadło.

Od początku Powstania my dzieci zbieraliśmy pogubioną gdzieś po drodze przez walczących amunicję i oddawaliśmy AK-owcom.

Niemcy „naciskali” od strony Dworca, bo znów musieliśmy „zmienić lokal”. Przeszliśmy wykopem pod barykadą w Alejach Jerozolimskich na ul. Hożą. Tam zobaczyłem prawdopodobnie spektakularny zrzut spadochronowy aliantów. Spadochrony leciały powoli, majestatycznie. Dowiedzieliśmy się, że większość spadła na tereny zajęte już przez Niemców.

Powstanie dogorywało. Ojciec przyniósł dawno niewidziane kartofle, zupa kartoflanka była pyszna.

W październiku 1944 roku było zawieszenie broni. Na dachu poczty przy ul. Poznańskiej widzieliśmy żołnierzy niemieckich. Na ul. Zielnej pozostały ruiny wypalonego domu, pozostała tylko brama. Spod gruzów wydobywał się zaduch gnijących ciał, okropny, słodkawy smród.

Koniec Powstania, kapitulacja. Wyszliśmy 7 października. Szliśmy w kierunku Aleji Jerozolimskich na Zachód. Po drodze minęliśmy narożny sklep Wedla, w którym w witrynie zauważyłem jakieś zwłoki. Kolumna ludzi gęstniała. Wszyscy byli obładowani, nieśli tobołki i pchali wózki. Pojawili się pilnujący niemieccy żołnierze. Po drodze minęliśmy jakiś stół, przy którym znajdowali się niemieccy oficerowie.

Doszliśmy do Dworca Zachodniego, tam czekaliśmy. Niedaleko znajdowało się pole z cebulą. Zajadaliśmy się od dwóch miesięcy niewidzianym świeżym warzywem.

Do obozu przejściowego w Pruszkowie zawieźli nas chyba wagonami towarowymi. Tam spędziliśmy kilka dni. Mieliśmy legowiska na ziemi, dostaliśmy trochę słomy w warsztatach kolejowych. Było brudno i panował głód.

Niemcy przeprowadzili wstępną selekcję, po której mieli młodych zabrać na roboty do Niemiec.

Przyjaciółka mojego taty, Janina, która miała 20 lat, znalazła się w tej grupie. Ojciec podszedł do oficera, dokonującego selekcji, znał doskonale język niemiecki i podczas rozmowy Niemiec poradził mu, bym podszedł do niej, to z dzieckiem skieruje ją z powrotem do pozostałego tłumu. Przekradłem się, jak mi polecono, za plecami i stanąłem przy niej i wziąłem ją za rękę. Niemiecki oficer kiwał do nas, byśmy wrócili i Janina została uratowana.

Załadowali nas do odkrytych, towarowych wagonów z wysokimi burtami. Ruszyliśmy. Było zimno, padał deszcz, mokliśmy. Potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy na burcie wagonu, ktoś inny musiał trzymać za nogi, by nie wypaść z wagonu. Nikt nie okazywał wstydu w tych warunkach.

Obawialiśmy się, dokąd nas wywożą. Pamiętam, że ktoś próbował ucieczki, bo padły strzały.

Nasz pociąg towarowy jechał na południe Polski. Słyszałem zewsząd płacz i modlitwy, aby pociąg ominął Oświęcim. Mijaliśmy Kraków. Pociąg zatrzymał się w Bochni. Tu zakończyliśmy podróż. Furmanka zabrała nas do Lipnicy Murowanej. Zamieszkaliśmy z przydziału u młynarza, pana Kuca. Miał piękny młyn wodny. Poszedłem do miejscowej szkoły powszechnej, do trzeciej klasy (drugą skończyłem w Warszawie na ul. Zielnej, szkoła miała mały ogródek w podwórku po nieparzystej stronie ulicy).

Klasa Z. Zmarzlika. Szkoła powszechna przy ul Zielnej, rok 1943 lub 1944. Fot. z arch. Muzeum Warszawy

Tutaj okolice były przepiękne. Widziałem śliczny stary drewniany kościółek, gdzie uczestniczyłem wraz z innymi dziećmi w nabożeństwach wieczornych. Nastała ostra i śnieżna zima. Do naszego gospodarza przychodzili partyzanci. Pewnego dnia Niemcy przeprowadzili obławę i rozstrzelali kilku miejscowych.

Powróciłem do Warszawy, a właściwie do Radości, w lutym 1945 roku. Droga do domu była pełna perypetii i wielkich niebezpieczeństw w czasie przechodzenia styczniowej ofensywy Armii Radzieckiej. Koło Skierniewic minęła nas linia frontu. Byłem na wyzwolonych terenach. Mój ojciec pozostał jeszcze w Bochni. W lutym przeszedłem Aleje Jerozolimskie i przekroczyłem Wisłę po lodzie.

 

 

 

Powiązane hasła

”None

Skip to content