menu

02 CZE

02 CZE

1895

Fot. „Wędrowiec” 1895, nr 23

2 czerwca 1895 r. odbył się pierwszy maraton kolarski zorganizowany przez Warszawskie Towarzystwo Cyklistów na trasie Warszawa-Kalisz-Warszawa. Wystartowało 18 zawodników. Wyścig wygrał niemiecki kolarz Alfred Köcher, który pokonał niemal 450 kilometrową trasę w czasie 21 godzin i 26 minut. Start biegu, który odbył się o godzinie 10 rano w Ołtarzewie, następująco relacjonował „Kurjer Warszawski”:

Do wyścigu wszystko zostało przygotowane z największą dokładnością i starannością. Już w Pruszkowie widać, iż w okolicy dzieje się coś niezwykłego, a cóż dopiero około Ołtarzewa. Na szosie ruch bardzo żywy, niezliczeni cykliści przesuwają się z szybkością strzały, a powozy, bryczki i jeźdźcy wymijają się ciągle. Temu wszystkiemu zaś przyświeca ogniście cudowne słońce czerwcowe. We dworze Ołtarzewskim istny biwak. Ludzie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Oczywiście uwaga wszystkich zwrócona jest na cyklistów, stających do wyścigu, a przede wszystkiem na niemców. Oglądają ich ze wszystkich stron, dopytując o najrozmaitsze szczegóły. Za najbardziej niebezpiecznych uważani są Grüttner i Köcher, a z jeźdźców tutejszych Osiński i Barański. Grüttner i Köcher są ubrani bardzo ciepło, cali zaszyci w wełnę, jeźdźcy warszawscy natomiast lekko, przeważnie w białych koszulkach trykotowych. Jeźdźcy zagraniczni nie zapomnieli o niczem, coby im jazdę ułatwić i uprościć mogło. Więc zapas oliwy do kół, więc maszynki pneumatyczne do nadymania gum, więc „mamki”, niedawno zastosowane, przyczepione do kierownika, a zawierające płyn do odwilżania ust przy pomocy rurki, bez odrywania rąk od kierownika (Grüttner).Nareszcie nadchodzi chwila wyjazdu jeźdźców na szosie poza Ołtarzewem, gdzie przy słupie wiorstowym noszącym cyfrę 17 od Warszawy, przygotowano start; rozstawiają kapitanowie klubu, według miejsc wylosowanych. Następuje chwila spokoju, z której korzystają różni fotografowie, wiceprezes klubu podnosi chorągiewkę i woła:— Baczność! Jeszcze minuta!— Jeszcze pół minuty! i chorągiewka opada, poruszając całą kolumnę 18-tu cyklistów.Do startu nie stanęli pp. Karol Ernst, Teodor Finster i Paweł Sommerfeld. Start był doskonały. Otoczyli go żywym łańcuchem szarych kostiumów klubowych, tworząc rampę z wszelkiego rodzaju maszyn po obydwu stronach szosy liczni cykliści, tworząc tym sposobem wolny przejazd dla jeźdźców wyścigowych, którzy z pośród tego żywopłotu jak chmura wyłonili się na szosę i zniknęli na niej jak w chmurze z piasku, kurzu i żwiru, wznieconych ruchem kół. Żywe brawo i okrzyki powodzenia towarzyszyły temu odjazdowi a zwarte szeregi pojazdów, wehikułów, koni i ludzi poruszyły się falą i rozlały po szosie w stronę Warszawy i po drodze bocznej w stronę Pruszkowa. Była godzina 10 zrana punktualnie. Siadamy na Bryczki.— Do jutra! — wołam towarzyszom!— Nie! Do bufetu! – odpowiadają mi oni.

„Kurjer Warszawski”, 4 czerwca 1895 r., dodatek poranny

Skip to content