Bartosiewicz – Falenty („Księga Świata” 1851, cz. I)
Na marginesie trasy krajoznawczej Doliną Utraty i Raszynki z Pruszkowa do Raszyna i Falent, którą serdecznie polecamy, ciekawy artykuł poświęcony historii dawnych Falent (od XIV do XVIII w.) pióra historyka i encyklopedysty Juliana Bartosiewicza (1821-1870). Bartosiewicz, badacz dziejów średniowiecza i XVIII wieku, był bardzo ciekawą postacią. Stypendysta i absolwent uniwersytetu petersburskiego, nauczyciel gimnazjum warszawskiego, przeniesiony do Końskich za historyczny artykuł, który okazał się nie po linii rosyjskich władz, następnie przez kilkanaście lat nauczyciel szkoły powiatowej w pobliskim Lesznie. Był autorem kilkunastu książek historycznych i ponad tysiąca haseł w wydawanej w latach 1859-1868 przez Samuela Orgelbranda „Encyklopedii Powszechnej”. Poniższy artykuł ukazał się w 1851 roku w „Księdze Świata” – czasopiśmie wydawanym w latach 1851-1863 przez warszawskiego księgarza i wydawcę Samuela Merzbacha.
Julian Bartoszewicz „Falenty”
„Księga Świata” 1851, część 1
Do okolic Warszawy bardzo dawnych, do wiosek, które może razem ze starożytnym grodem mazowieckim powstały, albo przynajmniej sięgają czasów XIV wieku, kiedy to jeszcze w Krakowie Łokietek albo Kazimierz Wielki panowali, należą Falenty, dzisiaj zameczek o półtorej mili od stolicy, a przy nim jezioro, ogrody, lasek, wieś piękna, ziemia urodzajna; jednem słowem okolica do wspomnień i dumań, do zabawy i rozkoszy.
Romantyczność miejsca może podobać się każdemu, kto lubi wdzięki natury. Ale zajmują i wspomnienia komnat tutejszego pałacyku.
Pierwszy raz wzmiankę o Falentach znajdujemy w starym dyplomacie, niedawno drukiem ogłoszonym. Dyplomat to w samej rzeczy ciekawy. Przed księciem Bolesławem—panującym na Warszawie, Wyszogrodzie, Zakroczymiu, Ciechanowie i Czersku, który dopiero od lat sześciu po ojcu swoim księciu Januszu, objął rządy kilku księztw Mazowieckich, a który później nawet obrany został królem polskim, naprzeciw Kazimierza Jagiellończyka—stawili się w roku 1434 trzój panowie: Michał czyli Puchała z Raszyńca, Jan z Runowa i Adam z Czeczotek, dziedzice. Panowie ci oświadczyli księciu, że do posiadłości Falent z okolicą., leżącej w jego ziemi warszawskiej, mieli prawo pokrewieństwa (jus propinquitatis), i że tego prawa zaprzeczali panu Borucie, chorążemu właśnie tejże warszawskiej ziemi. Ale Boruta wszystkim trzem panom, dziedzicom z Raszyńca, Runowa i Czeczotek, zapłacił ich prawa i pretensye (satisfecit realiter et cum effectu).
Stawali zatem przed księciem Bolesławem trzej panowie, li tylko dlatego, żeby zeznać przed panującym o tej sprzedaży, a tem samem dopełnić prawnych owego czasu formalności. Przyznali zatem, że praw swoich do Falent wyrzekli się na wieki, na Borutę. ( ‚ ) Działo się to w Warszawie, w sobotę, nazajutrz po Ś. Wojciechu, to jest dnia 24 kwietnia 1434 r. Obecni byli temu aktowi: Pomściborz, podczaszy ciechanowski, Jan Rogala, chorąży wyszogrodzki, Dziersław z Podosia, chorąży zakroczymski, i podkomorzowie: warszawski, Michał z Ziemiańczyc, i ciechanowski, Sądko z Krobina. Akt spisywał Stefan, syn Mikołaja z Mniszewa, proboszcz warszawski, kanclerz księcia Bolesława nadworny.
Takim sposobem wiemy, że Falenty w r. 1434 były dziedzictwem Boruty, chorążego ziemi warszawskiej, i że Raszyn dzisiejszy nazwany Raszyńcem w dyplomacie, należał do Michała czyli Puchały, innego pana starej mazowieckiej ziemi. Dwa ciekawe wypadki dla dziejów okolic stolicy Mazowsza.
Wiemy później, że Falenty były siedzibą rodu wspominanego w dawnych kronikach, rodu, który od tej wioski wziął swoje nazwanie Falenckich. Takim sposobem jeżeli w czasach mazowieckich jeszcze, można to była rodzina, Falenty być musiały stolicą rozleglejszych cokolwiek posiadłości. I dlaczegożby Falenccy nie mieli być możni? Mieszkali pod bokiem księcia panującego, mieli ładną wioskę, zameczek już wtedy może, a koło Warszawy rozlegały się puszcze, a przynajmniej lasy większe nierównie jak teraz. Książę Bolesław, potem książę Konrad, mogli tu zjeżdżać na łowy, a wreszcie i na krótki odpoczynek po trudach rządzenia. Ile zatem mogli, wznosili zapewne dziedziców Falent. Dziedzice ci, ród wiedli od Boruty, chorążego ziemi warszawskiej. Chorąży, był to stopień znakomity w początkach XV wieku; przynajmniej nie można go równać ze stopniem chorążego powiatu, potem w lat sto i dwieście, kiedy Mazowsze z udzielnego księstwa zostało tylko województwem. Chorąży warszawski, jeszcze w r. 1525 był wysokim dygnitarzem mazowieckiej ziemi, tem bardziej, że w Warszawie była ostatnia stolica ostatniego udzielnego księstwa a v Polsce. Ale za tak dawnych czasów nie układano spisów genealogicznych, i dlatego nic nie wiemy o dziedzicach Boruty, pierwszego może, który ród Falenckich rozpoczął.
Wprawdzie o Falenckich znaleźlibyśmy wspomnienia w herbarzach, ale nie wiedzielibyśmy jednak, jak poprowadzić z nich linią dziedziców naszego pałacyku. Przestaniemy zatem na Borucie, i powiemy tylko, że panowie Falent pieczętowali się od dawna herbem Leszczyc, to jest brogiem złotym w polu czerwonem; bo prócz Leszczyców były w Polsce dwa jeszcze inne rody Falenckich, herbu Belina i Jastrzębiec.
Falenty przeszły potem w dziedzictwo drugiego, również znakomitego na Mazowszu domu Opackich. Opaccy byli herbu Prus. Król Zygmunt III, bardzo się z niemi zaprzyjaźnił. I warci byli przywiązania królewskiego, bo mu służyli duszą i sercem. Zygmunta z Opackiemi łączyło jakieś powinowactwo nie krwi wprawdzie, ale powinowactwo płynące z jednego usposobienia myśli, z jednego wspólnego uczucia. Lubił król Falenty, gdzie miał przed oczami spokojne życie wiejskie, próżne kłopotów rządu, jakiemi ciągle był otoczony na zamku warszawskim. Właśnie wtenczas Zygmunt Opacki wmurował, około r. 1620, w Falentach piękny zamek dla swojej wygody, i jakby umyślnie zapraszając króla do spędzania w tym zameczku chwil słodkich odetchnienia na świeżem powietrzu wiejskiem. W przyjemnem bardzo położeniu rozwinął się pałacyk Opackiego. Gaiki, łąki, kanały i strumyki otaczały zamek wokoło. Zygmunt III, kiedy zobaczył te cudy, które i w tak już pięknem od natury miejscu roztoczyła ręka jego przyjaciela, tem bardziej jeszcze polubił Falenty. Często więc tutaj zaglądał spomiędzy murów Warszawy, i bawił się prywatnie jak człowiek, z żoną, królową Konstancyą i z dziećmi młodszemi, bo Władysław już miał wtenczas przeszło 25 lat wieku. Zygmunt Waza miał w zameczku Falenckim ozdobne pokoje, z francuzka przyrządzone—i co osobliwością niezwyczajną było— w komnatach pałacowych wszystkie ściany wyłożone były gipsem. W Falentach zatem król to przejażdżki używał łódką po kanałach, to po gaikach błądził, to w komnatach naradzał się z Zygmuntem Opackim, a ten Opacki coraz więcej zyskiwał miejsca w sercu królewskiem, bo zajmował się jeszcze losem dzieci Zygmunta Wazy. On to dyplomatycznym zajściem, posłany przez króla do Wrocławia, potrafił zjednać, że kapituła szlązka, najmłodszego królewicza, Karola Ferdynanda biskupem wrocławskim obrała, chociaż Karol miał zaledwie dziesięć lat wieku. On kierował młodością Jana Kazimierza; on pocieszał serce królewskie, kiedy z boleścią spoglądał po synach swoich Zygmunt Waza, że im w spadku nie zostawi po sobie żadnego królestwa, gdzieby głowę spokojnie przytulić mogli, bo Szwecyą już na zawsze utracił.
Im więcej się posuwał w lata król stary, tem mocniej kochał Falenty; bywały chwile, że tutaj dłużej gościł. Każde strapienie rodzinne przyjeżdżał opłakiwać w Falentach. Był więc Opackiego zameczek, jakby pałacem smutnych Zygmunta Wazy pamiątek. Wszędzie co krok spotykał swoje wspomnienia, które wiecznie do ulubionego miejsca przywiązał. Zdawało się, że król w Falentach mniej cierpi. Chciał nawet kupić całą posiadłość od Opackiego. Ale podkomorzy warszawski wzbraniał się, bo chciał zawsze króla przyjmować u siebie jako gościa. I Zygmunt korzystał z gościnności— w Falentach płakał po stracie Konstancyi Rakuzkiej, drugiej żony swojej, bo zdawało się królowi, że wtenczas z nią wszystko mu na świecie umarło. Sam jednakże Zygmunt w Warszawie, na zamku, potem ukończył życie, a nie w Falentach, jak się to niektórym zbieraczom rodzinnych podań twierdzić podobało.
Zygmunt Opacki, przyjaciel króla Zygmunta, postępując po stopniach na urzędach w rodzinnej ziemi, został nareszcie i podkomorzym warszawskim, przeżył swojego ukoronowanego przyjaciela, przeżył nawet i dzieci jego. Oddalił się wprawdzie od dworu za Władysława, bo wtedy na dworze wszystko znaczyli Kazanowscy. Ale nie zrywał przecież z królem którego kochał, bo widział w nim syna Zygmunta.
Oddalił się tylko do Falent i żył spokojny, zajęty myślą o losach Rzeczypospolitej. Głęboka cichość wtedy zaległa w komnatach jego zameczku. Raz tylko na chwilkę zerwała się ta cichość, bo na dni kilka przyjechała tutaj, dzielić na wygnaniu honorowem samotność z Opackim, nowa królowa Marya Ludwika, księżniczka de Nevers.
Było to w roku 1646. Świetnie przyjmował król Władysław IV swoję oblubienicę na granicach kraju, kiedy wjeżdżała od Pomeranii do Oliwy i Gdańska. Ale nagle zapadła w duszę królewską wątpliwość. Otrzymał jakieś potajemne nowiny o dawnych stosunkach Maryi Ludwiki na dworze francuzkim. Mówiono Władysławowi IV, że księżniczka Nevers kochała Cinq-Marsa i Gastona Orleańskiego. Król nagle ostygł w miłości, i pod pozorem, że słaby na podagrę, wydał rozkazy, żeby księżniczkę zawieść nie do Warszawy a do Falent. Tam Marya Ludwika miała czekać, aż pan, jej mąż ozdrowieje i będzie się mógł z nią przywitać. Ze ściśnionem sercem, nowa królowa przeprawiła się w marcu przez zamarzniętą Wisłę o mil kilka od stolicy, tak, że mogła dojrzeć kopuł i wież od kościołów, i jechała obok miasta na saniach do Falent. Chciała jednej chwili pospieszyć do pana swojego i męża, i dojrzeć go przy dotkliwej słabości, a tymczasem los zrządził inaczej. Stanęła w Fa lentach 4 marca 1646 r.
Chciał jednak król uprzyjemnić tutaj pobyt Maryi Ludwice, i przekonać ją, że w samej rzeczy słabość zniewala go do podobnego kroku, chociaż nie tak było w istocie; a że nie tak było, wiedzieli i powtarzali sobie z ucha do ucha ludzie więcej świadomi wypadków. Nazajutrz po przyjeździe (5 marca), odwiedził księżniczkę w Falentach maleńki królewicz Zygmunt Władysław, syn Cecylii Renaty. Zygmuntek był ładniutki, miał twarz dziwnie miłą, a żywość dziewiczą w poruszeniach. Rodził się 1 kwietnia 1640 r. Nie miał zatem sześciu lat jeszcze skończonych życia. Marya Ludwika bawiła się Zygmuntkiem, bo miała być teraz przybraną matką tego dziecięcia. Potem odwiedził ją w Falentach Jerzy Ossoliński, kanclerz W. K., człowiek może najznakomitszy w swojej epoce, a poufały przyjaciel króla Władysława, od niedawnego czasu książę św. państwa rzymskiego. Ossoliński może najwięcej przyczynił się do tego, że spełniły się życzenia Maryi Ludwiki, że ją, zaślubił Władysław IV. Znała go już przedtem królowa, bo ją odwiedził jeszcze przed Falentami, w Nieporęcie. Ossoliński zajechał przed zameczek po książęcemu. Był to pan świetny, który rad wszędzie rozrzucał świetność, i z błyskotkami się popisywał, czy to w Londynie czy w Rzymie i Wiedniu. Było z nim 40 karet i przeszło 400 szlachty, otoczonej tłumami hajduków. Oczywiście królowa rada była takiemu przyjęciu i takim odwiedzinom. Pod koniec marca wyjechała nareszcie i sama do Warszawy, zostawiając po sobie wspomnienia w Falentach.
Stary Zygmunt Opacki przeżył Władysława IV, bo jeszcze w r. 1648 podpisał razem ze szlachtą swojej ziemi elekcyę Jana Kazimierza. Kiedy Marya Ludwika bawiła w Falentach, on wtenczas jako rządca zamku krakowskiego bawił na Wawelu, i z rozkazu króla przyjmował wtedy w Krakowie wracającą z Warszawy do Francyi panią Guebriant, posłową, która przywiozła Maryę Ludwikę.
Zresztą nie wiemy nic więcej o późniejszych szczegółach jego życia.
Jan Kazimierz, oddał mu na schyłku lat, województwo dorpackie, i pomieścił go przez to w senacie polskim. Był wprawdzie Dorpat wtedy w rękach Szwedów, którzy opanowali prawie całe Inflanty, ale pokoju Oliwskiego jeszcze nie było, mogły się zatem wrócić Inflanty do ciała Rzeczypospolitej. Jan Kazimierz płacił tem wdzięczność rodzinie Opackich, i za ojca i za siebie, bo i z nim w własnej podróży do Hiszpanii, w czasie której więzienie w Cisteron kardynała Richelieugo odsiedzić musiał, znajdował się także Opacki, imieniem Samuel, potem stolnik warszawski.
Miejsce Zygmunta, zajął teraz Wojciech, syn jego, na elekcyi 1648 r. chorąży warszawski, a po ojcu podkomorzy ziemi, w której znajdowała się stolica Rzeczypospolitej. Wojciech Opacki pozyskał względy i przyjaźń Jana Kazimierza. Dzielił też z nim szczęśliwe i nieszczęśliwe losy. Był dwa razy posłem do Wiednia, trzy razy do Berlina, zewsząd szukając pomocy. Król nadał mu starostwo latowickie, bo krzesła senatorskiego nie przyjmował Wojciech. Skutkiem też przywiązania, jakie miał nowy dziedzic Falent dla ostatniego króla Wazy, z żalem widział, że Jan Kazimierz złożył koronę i oddalał się do Francyi.
Wojciech przyjmował więc nowe odwiedziny w Falentach. Jak za ojca, gościła tu Marya Ludwika, tak teraz za niego przyjechała do Falent Eleonora, arcyksiężniczka rakuzka, nowo poślubiona małżonka Michała Korybuta. Eleonora jechała z Częstochowy, i tutaj zatrzymała się chwilkę. Przez Raszyn szła zazwyczaj z Warszawy droga do Krakowa i na Jasną Górę. Obok Raszyna leżały Falenty. Łatwo więc było zatrzymać się w Falentach przed uroczystym wjazdem do Warszawy. W Falentach był dworzec, w Raszynie nic nie było, a jedno i drugie było własnością Wojciecha Opackiego.
Eleonora zjechała tutaj 8 marca 1670 r. Nazajutrz przybył do Falent król Michał z Warszawy, a szlachta i panowie zebrani u Opackiego, towarzyszyli wjazdowi następczyni Maryi Ludwiki.
Wojciech, oddając cześć ostatnią pamięci zmarłego za granicą Jana Kazimierza, jeździł sam w poselstwie od kilku biskupów aż do Francyi, i przywiózł ciało ostatniego Wazy do Krakowa, poczem jakby dopełnił czułych powinności serca, wzorem ojca, który szukał spokojności na dni siwizny, osiadł na wsi, i tutaj doczekał się śmierci. Już w r. 1680 pochowany był w Raszynie, w kościele który jego ojciec wymurował, w którym zapewne były groby rodzinne. Poświadczał to za czasów Niesieckiego jeszcze nagrobek, umieszczony na jednej ze ścian kościelnych.
Odwiedzał Falenty i Jan III, idąc na wyprawę wiedeńską. Wyruszywszy z Warszawy, cały dzień bawił tutaj w gościnie u nowego pana, Stanisława Opackiego. Zdawało się, że królowie polscy, w skutku jakiegoś podania, w skutku tajemnych jakichciś chęci, jakby ze zwyczaju odwiedzali Falenty. W Falentach też spoczywał i Jakób Sobieski, królewicz, przed wjazdem do Warszawy z oblubienicą swoją w r. 1691.
Stanisław Opacki zakończył szereg dziedziców Falent swojego imienia. Po jego śmierci, w skutku układów rodzinnych, posiadłości te przeszły na Łosiów. Władysław Łoś, po Denhoffie wojewoda pomorski, a potem malborski, zajął wtedy zameczek Opackich. Nie skończyła się jednak z tego powodu tak prędko zmiana, coraz częstsza nowych właścicieli. Kiedy umarł wojewoda, majątkami po nim rządziła pozostała wdowa. Wdowy tej córkę, Konstancyę Różę, miał za żonę Felix Potocki, wtenczas wojewoda krakowski i hetman pol. koronny. Zdaje się, że i hetman i pani Łosiowa, wojewodzina malborska, chcieli się utrzymać przy Falentach, bo oboje mieli jakieś prawo do spadku po Opackich. Załuski, biskup warmiński był sędzią polubownym w tej sprawie, pomiędzy Łosiową i zięciem; nieraz też w listach swoich narzeka, że miał dużo kłopotu pod tym względem, ale zajęty więcej sprawami Rzeczypospolitej jak niesnaskami rodzin o dziedzictwo, nie powiada wcale o co szło hetmanowi albo wojewodzinie. Powód to główny, dlaczego kronika nasza o Falentach w tem właśnie miejscu zapełnić się nie da tłumem ciekawych wiadomości. Załuski jeszcze nawet w r. 1700 zajmował się tą sprawą.
Rzecz dziwna jednakże, ani Łosiowie ani Potoccy nie utrzymali się długo przy Falentach, a dziedzicami miejsca zostali Załuscy. Jeden już z nich, pod koniec panowania Augusta III, w roku 1759, imieniem Ignacy, sprzedał wielkie i małe Falenty, i Raszyn z przyległościami, za 304,000 złp. Ignacemu Przebendowskiemu. Był to jeden z najwięcej znaczących osób za panowania Stanisława Poniatowskiego. Przebendowski był starostą mirachowskim i soleckim, wojewodą pomorskim, marszałkiem Rady Nieustającej, wreszcie generalnym dyrektorem poczt koronnych po Biberszteinie.
Przebendowski jednak niedługo posiadał Falenty; sprzedał je marszałkowi nadwornemu koronnemu, którym był wtenczas Franciszek Rzewuski.
W r. 1781 Rzewuski chciał zaludnić pola Falenckie. Dlatego ogłosił przez gazety, że grunta 1 łąki klucza falenckiego, podzielone na włóki chełmińskie, prawem wieczystem ma zamiar wypuszczać w małych dzierżawach Polakom i cudzoziemcom. Można było nabyć jednę albo dwie włóki. Warunki podawał pan marszałek bardzo dogodne dla osadników; wymagał tylko żeby mu płacono po 300 złp. z jednej włóki do skarbcu, i to we dwóch ratach półrocznych. Przyjmował jednak opłatę w pieniądzach, zbożu i robociźnie, według raz postanowionej dla tego taksy: korzec żyta i jęczmienia znaczył złp. 6, owsa złp. 4, dzień ciągły z dwojgiem koni złp. 3., pieszy złp 1. Do każdej włóki, dodawał Rzewuski plac do wymurowania na nim domu, ale podług jego rysunków. Ktoby nie mógł sobie wystawić domu, dziedzic miał mu dostarczyć materyału potrzebnego do budowli, albo też sam obowiązywał się wymurować mieszkanie dla osadnika; ale za to żądał w ciągu lat sześciu spłacenia tego nakładu. Wtedy dom, grunt i włóki prawem wieczystem przechodziły już na własność nabywcy.
Były to piękne zapewne myśli. Kraj skutkiem tego mógł się zaludniać i upiększać, zyskiwał obywateli i dziedziców. Widać, że miał szeroko zakreślone plany pan marszałek, kiedy według swoich rysunków chciał domy stawiać. Czynszował osadników, i zostawiał tylko sobie nad nimi prawo zwierzchnictwa i propinacyi.
Plany kolonizacyjne nie udały się widać Rzewuskiemu, kiedy zbył niedługo Falenty, i sprzedał je Piotrowi Tepperowi, sławnemu swoich czasów bankierowi w Warszawie. Tak po kolei dobra magnatów przechodziły w ręce ludzi oddanych przemysłowi. Pracą własną i rozumem bogacili się kupcy wtenczas, kiedy panowie na zbytki marnowali grosz szlachetnych przodków, a skutkiem tych nowych zupełnie wypadków w społecznem życiu Rzeczypospolitej, wypadków, które pojawiały się coraz częściej, jakby na dowód, że czasy się zmieniają i nowe płyną w życie zasady, i wspomnienia znakomitego bankiera, czepiają się teraz murów falenckiego dworca. I zaiste, wspomnienia zasłużonego człowieka nie powstydzą się w naszym czasie wspomnień Opackich i króla Zygmunta III.
Piotr Fergusson Tepper, pochodzący z rodziny angielskiej, która i dziś podobno jeszcze kwitnie na ziemi Albionu, zjawił się bardzo wcześnie w Warszawie, za króla Augusta III.
Była to właśnie chwila, kiedy kilku cudzoziemców nowe zwiastując życie, osiadło na ziemi polskiej, darząc ją owocami pięknemi prac swoich. Rzecz to jednakże w samej istocie dziwna, że jednocześnie prawie zaczęli wsławiać się u nas Michał Greli, Wawrzyniec Mizler de Kolof i Piotr Fergusson Tepper. Każdy w innej gałęzi pracował, i każdy starał się pracować ze skutkiem. Poświęcili się zatem, myśleli w nim wszyscy trzej zwrócić na siebie uwagę kraju, i różnostronne życie obudzić. Mizler poruszał literaturę, bo był uczonym człowiekiem i doktorem. Greli podawał silną rękę obudzającemu się duchowi narodu, przez rozszerzanie zacnych wiadomości, przez zaznajamianie obywateli polskich z literaturami obcemi, zresztą przez nakłady dla dzieł czysto polskich. Tepper wziął na siebie przemysł, i chciał sprowadzić pomyślność materyalną na łono narodu, do którego dwaj poprzedni sprowadzali umysłową pomyślność, umysłowe zajęcie.
Tepper był bankierem i kupcem. Osiadł z początku w Marywilu, i pierwsze kroki jego bojaźliwe były, bo narażał i majątek swój i przyszłość. Ale powoli, powoli, ożywił się, ośmielił, i zaczął przodkować kupcom stolicy w przemysłowych zajęciach, w zatrudnieniu się handlem. Kuryer Polski z ostatnich lat panowania Augusta III, zapełniony jest obwieszczeniami Teppera. Był to człowiek nadzwyczaj czynny, przedsiębierczy, energiczny.
Ale ze wstąpieniem na tron Stanisława Augusta Poniatowskiego, zaczęła się dopiero epoka dla Teppera, która go miała wsławić w dziejach polskiego handlu i przemysłu.
Zawiązała się w roku 1766 w Warszawie, pod przewodnictwem Andrzeja Zamojskiego, zacnej pamięci kanclerza, kommissya manufaktur wełnianych, której członkiem, pomiędzy wielą panami, został i Tepper. Panowie nie odepchnęli od siebie bogatego przemysłowca, bo czuli, że on ma gieniusz, a przesądy chociaż słabo, ale już znikały na ziemi polskiej. W wilię Śgo Stanisława r. 1767, zjechali się członkowie tej kompanii, według ustawy, na zamek do pokojów kasztelana Wiskiego Karasia, i obierali asessorów; asessorów miało być dwunastu. Obrano Bórcha, wojewodę Inflanckiego, Walickiego kasztelana sochaczewskiego, księcia Michała, brata króla, który był wtenczas dopiero opatem czerwińskim; obrano i innych panów, a pomiędzy nimi szlachetnego Teppera na asessora kompanii. W tej władzy nad kompanią przełożonej, zasiadło ośmiu panów, a czterech mieszczan, którym Tepper przewodniczył. Już wtenczas popisywała się kompania przed królem z kilkunastą postawami sukna rozmaitego koloru, wyrobionego w Węgrowie, i pokazywała pończochy i kapelusze z fabryki Golędzinowskiej. Król prezesem kompanii na rok następny zatwierdził Jędrzeja Zamojskiego. Sejm z r. 1768 dopiero zatwierdził byt i ustawy kompanii, i pozwolił jej nabyć dóbr nieruchomych w Polsce i Litwie za Złp. 200,000, przy nadaniu jej innych jeszcze przywilejów.
Widać, że bardzo czynny Tepper był w Warszawie, kiedy już druga konstytucya sejmu delegacyjnego, pozwalała mu i dziedzicom jego kupować także na własność dobra nieruchome w Polsce i w Litwie. Wtenczas to zapewne Tepper nabył Falenty od pana Przebendowskiego. Po Falentach kupił Gołkowo.
Kiedy w tymże roku 1775 uposażono w Polsce kosztem Rzeczypospolitej zakon rycerzy Maltańskich, Tepper został ajentem i podskarbim orderu, a kawalerem mianowany przez łaskę mistrza wielkiego (honorarius de gratia Magistrali). Godność tę do ostatnich chwil Rzeczypospolitej zachował.
Tepper był tak czynnym, tak go wszędzie pełno było, że zaczął słynąć i w Europie nawet; znały go więc i dwory zagraniczne. Pierwszym dowodem tej ufności jaką w nim pokładano, i tej sławy na jaką sobie umiał zarobić, jest ukaz cesarzowej Katarzyny, z dnia 4 marca 1779 r., do rządzącego senatu w Petersburgu; w ukazie cesarzowa oświadcza, że przez wzgląd na zasługi Teppera młodszego, mieszkającego w Warszawie, mianuje go swoim bankierem, i nakazuje żeby wszystkie wexle i pieniądze z Petersburga przesyłane do Warszawy, Tepper jedynie wypłacał. Cesarzowa kazała nawet wygotować urzędowy dyplomat tej nominacyi, i przesłała bankierowi do Warszawy, podpisawszy go własną ręką.
Około roku 1781 nabył Tepper Derażnią na Rusi. Pozakładał i tutaj wielkie fabryki i rękodzieła, sprowadził rzemieślników, i rozpoczął na wielką skalę pracę niewidzianą prawie w Polsce. Zakłady te, jak wszystko jego ręki, dopiero ze śmiercią znakomitego bankiera upadły; — za niego wciąż kwitnęły.
Właśnie wtenczas żywo zajmowało myślących o przyszłości panów polskich, otwierające się morze Czarne dla handlu polskiego. Książę de Nassau puszczał się Dniestrem na żeglugę, a obywatele bogaci stron ruskich, budowali łodzie, rozprawiali o Turczech, o Azyi Mniejszej, o Krymie. Znakomitą rolę w tym ciągłym ruchu odgrywał Tepper. Dobroczynny ten gieniusz chciał skarby sprowadzić na ziemię polską. Krzątał się też żywo, ale nie zawsze szło mu zręcznie, bo uderzał zawsze o dzikie przesądy. Jednak starania jego zwracały na siebie uwagę obywateli. 3 listopada 1784, na sejmie grodzieńskim, Suffczyński, poseł inflancki, przymawiał się za Tepperem żeby Rzeczpospolita nadała szlachectwo temu zasłużonemu w ojczyźnie obywatelowi. Projekt nawet w tym celu podał do laski.
Pracując dla ogółu, Tepper nie zapomniał o obowiązkach sumienia. Był reformowanej religii. Zaufanie jednowierców wyniosło go na stopień seniora kościołów ewangelickich w Polsce. Na tym będąc stopniu, wyrobił przywilej u króla z d. 15 stycznia 1777 roku, mocą którego pozwolono dyssydentom wystawić w Warszawie pierwszy kościół ewangelicki. Zug budować zaczął ten kościół zaraz 24 kwietnia 1777 r.
Był to człowiek tak różnostronny i znakomitej zasługi, że w roku 1784 żydzi, wygnani dekretem Mniszcha z Warszawy, prosili Teppera, żeby im pozwolił osiąść w Raszynie. Tepper chętnie przystał na to, i z tego powodu wdał się w spory z miastem, a drukowano nawet przeciw niemu broszury. Miał inne jeszcze nieprzyjemności. Sprawa jego i Karola de Thomatis z Ponińskim, przeszła wszystkie instancye, i aż do Rady Nieustającej przedarła się. Na sejmie w 1786 r. dnia 27 października, Hryniewiecki, poseł bielski, zaskarżył o wydany wyrok Radę, i chciał obalić jej dzieło.
W tymże roku Tepper założył nareszcie dom handlowy polski w Odessie, który nagle spod ziemi wyskoczył, pod firmą A. A. Chassaignon i Spółka. Ogromny ten dom miał urzędników do listowania z Polską i do czynności bankowych. Tepper zapraszał obywateli z Polesia, Wołynia, Kijowa, Podola, i z Bracławskiego, żeby Prypecią, Dnieprem i Bugiem spławiali swoje produkta do Chersonu, obiecując im pomoc handlową. Dom Chassaignon i Spółka miał nawet swoje własne okręty, które posyłał morzem dla handlu aż do Francyi. Jeden z tych okrętów Książe Potemkin zbudował sam Tepper. Okręt ten ciężką skołatany był burzą, ale nie zginął jak głoszono, i naprawiony, szczęśliwie w r. 1786, w grudniu zawinął do portu Marsylii.
Znakomitego bankiera odwiedził i król Stanisław August w r. 1787, wracający z Krakowa do stolicy. Przyjechał tutaj Poniatowski dnia 21 lipca w sobotę, prosto z Małej wsi, dóbr wojewody rawskiego. O wpół do drugiej z południa zajechał przed dworzec Falencki. Oczekiwali go już tutaj bracia, prymas i książę Kazimierz. Było prócz nich kilku innych senatorów, panów, których częstował i podejmował gościnnie Tepper. Cała familia gospodarza powitała króla w pokojach. Nastąpił obiad na kilkadziesiąt osób, wyśmienity i pański, a na stole stały cukrowe gmachy i budowle, przedstawiające ulubione królowi Łazienki. Coraz więcej osób przybywało tymczasem z Warszawy, to poseł rossyjski, angielski i pruski, to senatorowie, ministrowie, urzędnicy, marszałek Rady Nieustającej, konsyliarze i obywatele. Król po ogrodzie chodził alejami i mile rozmawiał z tłumem gości do późnego wieczora, bo wtedy nastąpił ogniotrysk wielki naprzeciw pałacu w ogrodzie. Nad stawem zbudowano machinę przedstawiającą w malowidle skałę, z figurą emblematyczną Wisły, kobiety wylewającej z urny rzekę. Na skale stał wpośrodku kolos, a koło niego dwa pomniejsze; kolos średni i balkon pałacowy łączyły się za pomocą sznurów. Król stanął na balkonie z gośćmi, i wtedy zapalono sznury. Rączy ogień piorunem przebiegł do malowidła, w jednej chwili zapalił owe trzy kolosy, i cudnym blaskiem oświecił literę S. pierwszą imienia królewskiego. Potem we środku kolosu pokazał się portret Stanisława, a kiedy zgasły te prochowe promienie, malowidła pokazały się cudowne przy ukrytej wewnątrz skały illuminaeyi; zaczęły wtedy bić armaty i muzyka się odezwała, a ognie piękne latały na powietrzu i wodzie godzinę przeszło. Zakończył ogniotrysk piękny wieniec, zapalony nad kolumną utrzymującą portret królewski. Nastąpiło oświetlenie ogrodu i batów pływających po stawie. Król poszedł na świetną kolacyą, po której rozjeżdżali się goście do Warszawy, a Stanisław dopiero 22 lipca w niedzielę opuścił Falenty, „okazawszy ukontentowanie i wdzięczność Jmć państwu Tepperom za wygodne, okazałe i przyjemne w domu ich swoje przyjęcie”, dodaje gość bankiera, biskup Naruszewicz.
Tepper niezadługo potem założył w czasie sejmu wielkiego bank, razem z Protem Potockim, Karolem Schultzem i Wilhelmem Arndtem. Z bankierami temi, na d. 4 lutego 1789 r. zawarła konwencyą kommissya skarbu koronnego; sejm potwierdził tę konwencyę, w trzy tygodnie potem 25 lutego. Wiadomy jest powszechnie upadek tych banków i ciężkie straty, jakie z tego powodu ponieśli obywatele. Dwa rządy cesarskie i jeden królewski wyznaczyły potem kommissyą wspólną do obrachowania strat poniesionych. Prezydował w niej Kazimierz Paczyński, b. marszałek nadworny koronny.
Kommissya ta, pod d. 9 lipca 1800 r. ogłosiła, że kto życzy sobie z massy Teppera nabyć dóbr ziemskich, Deraźni, Gołkowa i Falent, gdy względem ceny już umówi się z massą, będzie mógł cenę tę płacić zamiast gotowizny, wexlami, lub pretensyami do massy ściągającemi się, a przyznanemi przez kommissyą i te wexle w proporcyi 25 za sto w miejsce gotowizny przyjmowane będą.
W nowszych czasach wspomnimy, że w czasie boju pod Raszynem, w kwietniu 1809 r. Falenty zajmowali Austryacy, i że w skutku boju wiele ta piękna okolica ucierpiała.
Raszyn i Falenty były potem własnością panny Teressy Rągi, która zmarła w r. 1827. Świeżo już za naszych czasów nabył Falenty Augustyn Spiski, niedawno zmarły kupiec winny, znany całej Warszawie z charakteru swojego i pracy, przez którą się dorobił znakomitego majątku.
28 marca 1850 r. Julian Bartoszewicz.