Historia pruszkowskiego getta
Pruszkowskie getto – zamknięte w kwartale ulic Pęcicka (obecnie Armii Krajowej), Komorowska, Ceramiczna i Polna – funkcjonowało od ok. 15 listopada 1940 r. do początku lutego 1941 roku, kiedy niemal wszystkich jego mieszkańców deportowano do warszawskiego getta, zamykając wieloletnią historię pruszkowskiej gminy żydowskiej.
Historia getta
W październiku 1940 roku administracyjne władze niemieckie nakazały Zarządowi Miejskiemu utworzenie getta dla ludności żydowskiej zamieszkałej w Pruszkowie. Z początku planowano przymusowe przesiedlenie pruszkowskich Żydów bezpośrednio do utworzonego 2 października 1940 roku warszawskiego getta, ale dzięki pokaźnej łapówce, o której w swojej relacji z czasów Zagłady wspominają Szmuel Frucht i Abraham Cuker, udało się uzyskać pozwolenie na utworzenie getta na terenie miasta. Jego granice wyznaczały ulice Pęcicka (obecnie Armii Krajowej), Komorowska, Ceramiczna i Polna. Około 15 listopada wysiedlono ze wspomnianego kwartału Polaków i przesiedlono doń wszystkich mieszkających w Pruszkowie Żydów. Wedle raportu burmistrza Hebrowskiego, przytaczanego przez Mariana Skwarę w monografii „Pruszkowscy Żydzi”, 1331 osób musiało pomieścić się w zaledwie 29 domach, łącznie w 256 izbach. Chana Gelbard, której udało się zbiec z pruszkowskiego getta i pod koniec kwietnia 1941 roku przedostać na teren okupowanej Słowacji a następnie do Izraela, tak wspominała ten moment:
Ostatecznie także w Pruszkowie powstało Getto. Wydano zarządzenie i cała ludność żydowska została stłoczona na niewielkim terenie, naprzeciwko fabryki farb. Gmina żydowska przydzielała jeden pokój na jedną rodzinę. Ścisk był ogromny, lecz wszyscy przyjęliśmy to ze zrozumieniem. Wiedzieliśmy, że nie mamy wyjścia. (W dniu wejścia do getta popełnił samobójstwo nasz sąsiad, Symcha B., członek Bundu. Jego świat duchowy się zawalił i dlatego popełnił ten czyn. Pozostawił żonę z dwójką małych dzieci. To był jedyny taki przypadek w gminie).
(„Sefer Pruszków. Księga pamięci Pruszkowa, Nadarzyna i okolic”, s. 247)
Mosze Lach, który wraz z grupą około 60 mężczyzn z pruszkowskiej gminy żydowskiej jeszcze na początku okupacji został skierowany do pracy przymusowej na terenie przejętych przez Niemców Warsztatów Kolejowych, wspominał:
Po kilku miesiącach rozeszły się plotki o założeniu w mieście getta. Na początku nie wierzyliśmy w to, ale nie minęło parę dni i polscy mieszkańcy dostali nakaz opuszczenia rejonu za fabryką Ehrenreicha. Wszyscy Żydzi musieli w ciągu trzech dni pozostawić swoje mieszkania i przenieść się do tej części miasta. Najgorsza była ciasnota – po dwanaście osób w jednej izbie. Jednak getto nie było zamykane i polska policja nie utrudniała wychodzenia na handel. Oczywiście większość mężczyzn nadal pracowała w Warsztatach. Każdego ranka nadzorcy z psami zaprowadzali nas na miejsce pracy, a wieczorem odstawiali z powrotem do getta. Za naszą pracę nie dostawaliśmy ani grosza.
(„Sefer Pruszków. Księga pamięci Pruszkowa, Nadarzyna i okolic”, s. 295)
W początkowym okresie funkcjonowania pruszkowskie getto rzeczywiście było w pewnym stopniu otwarte. Żydzi mogli opuszczać jego teren między ósmą rano a siódmą wieczorem, z wyjątkiem niedziel i dni świąt chrześcijańskich. Rozporządzenie to pomogło przetrwać wielu żydowskim rodzinom, które mogły dalej prowadzić zakłady rzemieślnicze i handlowe po aryjskiej stronie miasta, o czym wiemy z anonimowego sprawozdania „Wysiedlenie Żydów z Pruszkowa” sporządzonego 19 marca 1941 roku, już po likwidacji getta, które zachowało się w Archiwum Ringelbluma („Sefer Pruszków. Księga pamięci Pruszkowa, Nadarzyna i okolic”, s. 229-234). Jednak warunki w tutejszym getcie nie były wiele lepsze od tych w pobliskim getcie w Warszawie. W przepełnionych mieszkaniach panował potworny ścisk i głód, brakowało leków i opieki lekarskiej, która mogłaby powstrzymać szerzącą się epidemię tyfusu. W raporcie burmistrza Hebrowskiego do „Pana Naczelnika Powiatu Warszawskiego Ziemskiego” czytamy:
W dniu 17 bm. [listopada – przyp. red.] dokonałem przeglądu dzielnicy żydowskiej i stwierdziłem, że panuje tam silne zagęszczenie mieszkańców, które jednak, w zasadzie, nie przekracza zagęszczenia istniejącego w robotniczych dzielnicach wielkich miast. Jednakże w dzielnicy żydowskiej brakuje nawet najbardziej prymitywnych urządzeń sanitarnych, takich jak łaźnia czy ośrodek zdrowia. Mając to na uwadze i ze względu na to, że w dzielnicy żydowskiej istnieje niebezpieczeństwo wybuchu epidemii, pożądane byłoby przybycie lekarza powiatowego, aby na miejscu wydał odpowiednie dyspozycje. […] Zgodnie z zarządzeniem około 50% żydowskich zakładów zostało zamkniętych (60 zamkniętych i 60 pozostawionych). Wszystkie zakłady fryzjerskie i piekarnie zostały przeniesione do dzielnicy żydowskiej. Przed zamknięciem żydowskich zakładów odwiedziłem każdy z nich, to samo uczynił lekarz miejski. Uwzględnione zostały wnioski posterunku policji i Rady Żydowskiej. Czynne w dzielnicy żydowskiej zakłady, zgodnie z zarządzeniem, mają wszystkie wejścia zaryglowane, oprócz jednego od ulicy.
(za: Marian Skwara „Pruszkowscy Żydzi”, s. 179-180)
Gettem zarządzała pruszkowska Rada Żydowska, czyli tzw. Judenrat, które powoływane były na niemieckich terenach okupowanych w 1939 roku jako organy do zarządzania sprawami lokalnych gmin żydowskich. To Judenrat oficjalnie odpowiadał, za wszystko, co działo się na terenie getta, ale na jego terenie kontynuowały również działalność inne instytucje gminy i żydowskie organizacje społeczne i oświatowe. W Pruszkowie szczególnie aktywni byli członkowie Dror-u (z hebr. wolność) – młodzieżowej, syjonistycznej organizacji socjalistycznej. Jego działaczka, Hela Szuster-Kron, której dzięki „aryjskim” papierom udało się przetrwać Zagładę, wspominała pracę tej organizacji w pruszkowskim getcie:
Oddział Droru wystartował tu z impetem. Na początku musieliśmy systematycznie nauczać małe dzieci, aby nie były pozbawione edukacji. Zaczęło także działać koło dramatyczne. Naszym największym zmartwieniem był brak biblioteki, postanowiliśmy więc założyć ją na nowo w domu nauczyciela, Abrahama Koziebrockiego. Chodziliśmy od domu do domu i zbieraliśmy książki oraz podręczniki. Odzew był duży i biblioteka powstała. Niestety nie zdążyliśmy nawet posegregować książek, kiedy ukazało się rozporzędzenie o likwidacji getta.
(„Sefer Pruszków. Księga pamięci Pruszkowa, Nadarzyna i okolic”, s. 298)
W pomoc pruszkowskim Żydom zaangażowali się także księża tutejszych parafii Franciszek Dyżewski i Edward Tyszka, którzy apelowali do wiernych o udzielanie pomocy mieszkańcom getta.
Wywózka pruszkowskich Żydów
Pierwsze pogłoski o wysiedleniu pruszkowskich Żydów dotarły do Judenratu około 20 stycznia, co wywołało zrozumiałą panikę wśród jego mieszkańców getta. Wszyscy byli jednak zdani na plotki i domysły. 25 stycznia niemieckie władze zamknęły getto i wydały zarządzenie o zakazie przekraczania jego granic, a dzień później przed lokal gminy przy ul. Pęcickiej 10 (obecnie Armii Krajowej 63) wezwano wszystkich mężczyzn, których wciągano następnie na listę przymusowych robotników Warsztatów Kolejowych. Szerząca się w getcie pogłoska, że rodziny pracujących unikną deportacji z Pruszkowa, sprawiła, że mężczyźni sami zgłaszali swój akces do pracy. Choć 180 osób, które trafiło na listę rzeczywiście przeniesiono na teren żbikowskich zakładów, ich rodziny nie uniknęły losu reszty członków gminy. W swoich wspomnieniach Chana Gelbard opisywała nerwową atmosferę panującą w tamtym czasie w pruszkowskim getcie:
Pewnej nocy na początku lutego [w rzeczywistości getto zamknięto jeszcze w styczniu 1941 – przyp. Red.] getto zostało otoczone przez policję oraz żandarmów. Przez dziesięć dni byliśmy w zupełnej izolacji, odcięci od świata. Różne plotki krążyły między nami: byli tacy, którzy twierdzili, że wysyłają nas na śmierć, że wyślą nas do Krakowa albo do Lublina, że chcą nas potopić w Wiśle i inne takie. Ciężko opisać to zamieszanie i niepewność. Wszystko to wpływało na Żydów i jeden z nas, szewc Josef, oszalał.
(„Sefer Pruszków. Księga pamięci Pruszkowa, Nadarzyna i okolic”, s. 248)
Ostateczna decyzja o deportacji zapadła 29 stycznia 1941 roku. Nadzór nad „ewakuacją” miała przeprowadzić pruszkowska żandarmeria, a Żydom „zezwolono na zabranie ze sobą sprzętów domowych bez ograniczeń” i nakazano zebranie sumy pięciu tysięcy złotych od mieszkańca. W cytowanym już raporcie z Archiwum Ringelbluma zachowała się bardziej szczegółowa relacja z dnia likwidacji pruszkowskiego getta:
W czwartek 30 stycznia 1941 roku o ósmej rano, kiedy wszyscy żydowscy mieszkańcy od najstarszego do najmłodszego znajdowali się już na ulicy, przyjechały pierwsze ciężarówki i zabrały pierwszy transport kobiet, dzieci i starszych mężczyzn, po czym odprowadzono ich do warsztatów, gdzie odbywała się kąpiel i dezynfekcja żydowskich wysiedleńców z Pruszkowa. Do czwartej popołudniu trwał przewóz wszystkich ludzi i bagażu. Tymczasem zdarzył się bardzo wstydliwy incydent podczas kąpieli. Otóż grupa żołnierzy wdarła się do wagonu, w którym odbywała się parówka, i nie dość, że pewnej części żydowskich kobiet i dziewcząt ogolono całkowicie włosy, to w dodatku zmuszono je, aby dały się sfotografować. Następnie, gdy władze się przekonały, że nie sposób wszystkich poddać parówce i kąpieli, wsadzono wszystkich ludzi do specjalnego pociągu i przewieziono do Warszawy. Podróż trwała prawie cztery godziny i w końcu o dziewiątej wieczorem pociąg przybył do Warszawy na Dworzec Gdański.
(„Sefer Pruszków. Księga pamięci Pruszkowa, Nadarzyna i okolic”, s. 234)
W cytowanej już relacji dzień likwidacji wspominał także pracujący wówczas na terenie Warsztatów kolejowych Mosze Lach:
W styczniu 1941 roku dotarła wiadomość o likwidacji getta. Spakowaliśmy dobytek i czekaliśmy na wyrok. Przed świtem załadowano większość Żydów i wywieziono do warszawskiego getta. Tylko my, około 120 mężczyzn, zostaliśmy zabrani na kolej, aby dalej pracować tam przymusowo. Mieszkaliśmy w jednym budynku, który nazywaliśmy <<białym domem>> [być może chodzi i „Papiernię” – dop. Red.]. Śliwkiewicz został mianowany jego zarządcą. Każdego ranka, o godzinie szóstej, stawaliśmy do odprawy i pracowaliśmy aż do szóstej wieczorem. Pracowałem w tym miejscu blisko rok.
(„Sefer Pruszków. Księga pamięci Pruszkowa, Nadarzyna i okolic”, s. 295)
Likwidacja przerwała krótką historię pruszkowskiego getta, a zarazem kilkudziesięcioletnie dzieje pruszkowskiej gminy żydowskiej. Nie znamy dokładnej liczby deportowanych. Nie wiemy ilu osobom z ponad 1300 osób ujętych w raporcie, który przedłożył w listopadzie 1940 r. niemieckim władzom burmistrz Hebrowski, udało się z getta wydostać i ukryć po aryjskiej stronie miasta; nie wiemy ilu zmarło w wyniku chorób i niedożywienia; nie wiemy ilu padło ofiarą szmalcowników bądź zostało zabitych jeszcze w Pruszkowie. Od lutego 1941 roku los Żydów z pruszkowskiej gminy splótł się z losem Żydów z warszawskiego getta. Ginęli tam od głodu i chorób, rzadziej, jak Zachariasz Artsztajn, Hela Farbman czy Szlamek Szuster (brat cytowanej Heli Szuster-Kron), w walce podczas powstania w getcie. Przeżyć likwidacje warszawskiego getta i pobyt w obozach śmierci, udało się kilkudziesięciu pruszkowianom z tutejszej gminy.
Mosze Lach uniknął styczniowej deportacji do warszawskiego getta. Pozostał w charakterze przymusowego robotnika na terenie warsztatów do końca 1941 roku. Udało mu się zbiec i pod koniec roku dotrzeć do warszawskiego getta, skąd musiał salwować się kolejną ucieczką. Ukrywał się na fałszywych papierach, między innymi jako folksdojcz, w Sobolewie, Maciejowicach oraz na pruszkowskim Żbikowie, gdzie przez kilka tygodni pracował jako ogrodnik w gospodarstwie, w którym wraz z nim ukrywało się kilka żydowskich rodzin. Zdekonspirowani, odtransportowani zostali z powrotem do warszawskiego getta. Tym razem nie udało się zbiec. Mosze Lacha wywieziono do obozu koncentracyjnego na Majdanku a następnie do Auschwitz-Birkenau. Przeżył, jako jeden z zaledwie kilkudziesięciu ocalałych z liczącej ponad 1300 osób pruszkowskiej gminy żydowskiej, która 30 stycznia 1941 roku wyjechała transportem do Warszawy.