Kleks – Potęga dolara (Echo Pruszkowskie 1928 nr 10)
Wytwórnia Obrabiarek Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie rozpoczęła działalność w 1920 roku. Jej powstanie było dla borykającego się z ogromnym bezrobociem miasta impulsem, zarówno ekonomicznym, jak i kulturalnym. Wokół fabryki powstało osiedle robotnicze, kino, zaczęły zawiązywać się towarzystwa kulturalne i sportowe. Oprócz szansy na pracę repatrianci przywieźli ze sobą do Pruszkowa także amerykańskie nowinki: jazz, modę, automobile i pierwsze lodówki. W 1928 roku na łamach „Echa Pruszkowskiego” ukazał się krótki cykl artykułów poświęconych pruszkowskim fabrykom, wśród nich wytwórni obrabiarek, autorstwa Mariana Józefowicza, jednego z najbardziej płodnych autorów międzywojennego Pruszkowa, znanego pod pseudonimem Andrzej Kleks. Józefowicz był akwizytorem ogłoszeniowym. Od 1928 roku pisał reportaże, żartobliwe artykuły, opowiadania i wierszyki najpierw do „Echa Pruszkowskiego”, a potem do „Tygodnika Pruszkowskiego”.
Andrzej Kleks (Marian Józefowicz)
Potęga dolara
„Echo Pruszkowskie” 1928 nr 14-15
Ameryka! – Jedno słowo, a posiada w sobie tyle siły i mocy. Ma w sobie coś, co przyciąga jak magnes. Jest jako przepaść, nad którą gdy staniesz, to cię coś ciągnie w jej czarną bezdenną otchłań… Jest jako morze w ramiona którego pragniesz się rzucić, nie bacząc, że ramiona jego są najzdradliwsze z najzdradliwszych…
A jednak coś ciągnie i porywa; coś kusi i namawia; coś łudzi i obiecuje wrażenia takie o jakich się nie śniło. I wsłuchujesz się w głos niewidzialnej istoty, kierującej twą wolą skruszałą — wolę słabszą od skały zwietrzałej. Bezwolny idziesz za myślą raz już powstałą, nie zdając sobie sprawy, czy czynisz dobrze, czy też źle. Nie wnikasz w przyczyny ciągnących cię mocy w te mroczne otchłanie, w których się czai śmierć na dnie ponurem i wilgotnem. Nie przenikasz myślą swoją zasłon, dzielących cię od tego, co będzie i co może być. Oddajesz się losowi w wszechwładne władanie i posiadanie, licząc, że Los ten będzie nie tylko łaskawym, lecz nawet szczodrym: Bo ty chcesz wrażeń! Chcesz zaznać rozkoszy przeżyć…
– A dalej?
– Kołysało się tysiące masztów na oceanie, unosząc tysiące serc polskich w kraj daleki, w kraj nieznany…
– A potem?
Boże! Po co ja gadam? Po co płaczę?
O Polsko, Polsko kiedyż cię obaczę!
Ameryka! Kraj pracy i pieniądza. Kraj bogaczy i nędzarzy. Kraj, wyrafinowanych zbrodni i wielkich serc. Kraj, który nam zabrał tyle kochanych istot. Jednak serce Polaka jest widocznie inne od innych serc, bo gdzie ono nie tętniło, to tętni jeno po polsku. Jest ono serce polskie takie, że na sam dźwięk mowy polskiej drga jakoś inaczej. A drga ci ono po polsku nawet i wtedy, gdy przyobleką w obce szaty i obsypią obcemi dostojeństwy. Bo Polaka można kupić, lecz serca polskiego za żadne bogactwa nie dostaniesz!
Nic więc dziwnego, że gdy nawałnica wojenna szalała ze straszną zaciekłością, a w jej groźnych rykach słychać było czasami imię Polski, ci co za Oceanem szukali chleba lub szczęścia, na sam dźwięk tego słowa padali na ziemię, tarzając się z radości i jakiegoś nieznanego im uczucia. I na pewno nie jeden wyszeptał:
Tu kędym się dostał, niewola mi wieczna
I żałość za serce mię chwyta, oj, taka,
Że radbym na skrzydłach stąd lecieć w tej chwili
Przez morze, przez sine, do chaty, do białej.
Nic więc dziwnego, że za sam przebłysk wolności Ojczyzny naszej, otwarły się nie tylko serca ale i kalety tych, co za Oceanem nie zapomnieli, że są synami Polski. Na sam dźwięk potężnego słowa: Polska! poruszyło się mrowie pracowitych termitów polskich. Poruszyło się to mrowie, by stworzyć wielki i silny legjon, przed którym musi się ugiąć wszelka wraża przemoc.
I wreszcie nic dziwnego, że gdy Polska oblekła się w Majestat Rzeczypospolitej, ci co szukali w tajemniczej Ameryce szczęścia i znaleźli je, zapragnęli całem polskiem sercem podzielić się z tą Rzeczypospolitą tem szczęściem.
Rok 1919 w dziejach kolonji amerykańskiej, zapisany być musi złotemi zgłoskami. Jest to rok wielkiego czynu braci naszych w Ameryce, lecz jest on widomym dowodem kolosalnej myśli politycznej, tkwiącej w umysłach tych ludzi. W tym to bowiem 1919 roku powstaje myśl zebrania kapitału polskiego, zebranego na ziemi amerykańskiej przez pracowitych polskich termitów. W pocie uznojonego czoła, zdobywany grosz, skrzętnie ciułany i rozumnie obracany, nie zawahano się przesłać do Polski, by tu u nas wzniesiono gmach, w którym znajdą pracę setki robotników i urzędników.
I oto myśl staje się czynem – czyn zaś uwieńcza się powodzeniem. Pracowite termity zbierają między sobą „ziarnka”, z których wyrasta imponująca cyfra: 1 500 000 dolarów. Z taką to sumą, przystępują organizatorzy do wykonania nakreślonego planu, mając na celu przede wszystkiem dobro publiczne. Powstaje więc spółka pod firmą: „The Polish Mechanics Co Inc.”, założona w stanie Ohio (Stany Zjednoczone Ameryki Północnej).
W szybkim tempie zaczynają remontować się mury fabryczne w Pruszkowie pod Warszawą. Instalowanie fabryki w maszyny, obrabiarki i narzędzia, przeprowadza się z iście amerykańską umiejętnością i pośpiechem, co rzecz oczywista wpływa dodatnio na całokształt wykonywanego planu.
Fabryka jest gotową. Główni organizatorzy mogą być dumni, że przez bramy wzniesionego przez nich domu pracy wkracza trzystu polskich robotników, którzy staną do nowiuteńkich maszyn i obrabiarek, by w zbożnej pracy tworzyć własnemi rękoma: własne maszyny, obrabiarki i narzędzia ku chwale i dla chwały polskiego przemysłu.
Robota wre, wytwórczość wzmaga się z dnia na dzień. Pierwsza produkcja idzie w świat, by przenieść sławę odradzającego się przemysłu rodzinnego. Dajemy dowody namacalne, że narzędzia i obrabiarki nasze, nie ustępują pod każdym względem produkcji zagranicznej. Tu i tam widzimy obrabiarki i narzędzia wyrabiane w „Wytwórni Mechaników Polskich z Ameryki”. Tu i tam słyszy się wyrazy uznania dla Dyrekcji Stowarzyszenia za ich energję i sumienność. Tu i tam mówi się, że obrabiarki-i narzędzia „Mechaników Polskich” oprócz swej doskonałości, są wyrazem ostatniej techniki i konstrukcji.
Lecz jak zwykle w Polsce, musi być coś, co ma i odwrotną stronę medalu, A na tej to odwrotnej stronie zwykle znajdujemy to coś, co zwykle jest dla nas niespodzianką…
Nic więc dziwnego, że i „Mechaników Polskich”, spotykały rozmaite „niespodzianki” w postaci strajków tak u nas powszednich w tych czasach: spadek waluty również nie przyczyniał się dodatnio. Wojnę Polski z bolszewikami możemy również śmiało zaliczyć do rzędu przyczyn w niepowodzeniach „Mechaników Polskich”. Jeżeli zaś do tego dodamy na dokładkę brak znajomości panujących stosunków w Polsce, to przestaniemy się dziwić, że „Mechaników Polskich” spotykały rozmaite niepowodzenia. Sądzili oni bowiem początkowo, że Polska to Ameryka… Praktyka, fachowość i siła woli sfer kierowniczych, nie dopuściły do katastrofy. Sfery te zdawały sobie sprawę, że za nimi stoją ludzi, którzy zaufali. Że zaufania tego poderwać nie wolno tym, którzy podjęli się gospodarowania groszem publicznym.
W Polsce nie posiadamy typu robotnika inteligentnego. Zrozumiała to Dyrekcja i oto zapada uchwała na Zarządzie, założenia szkoły, która otrzymuje nazwę: Szkoła Rzemieślniczo Przemysłowa Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie.
W roku 1921 otwierają się podwoje szkolne na przyjęcie chłopców, którzy w przyszłości mają tworzyć typ inteligentnego robotnika. Wprawdzie szkoła przeznaczoną jest dla synów akcjonarjuszów; jednak pobierają w niej naukę dzieci osób postronnych.
A oto program szkoły: religja, język polski, nauka o Polsce, rachunkowość przemysłowa i kalkulacja, geometrja z nauką rzutową, higjena, rysunek zawodowy, odręczny i geometryczny, materjałoznastwo ogólne wraz z wiadomościami z fizyki i chemji, fizyka przemysłowa, technologja zawodowa.
Zajęcia praktyczne odbywają się w specjalnie bogato wyposażonych warsztatach, w których chłopcy przechodzą praktycznie: kowalstwo, modelarstwo, ślusarstwo itp.
Na czele szkoły stoi dyr. Stanisław Hajdukiewicz. Pan dyr. Hajdukiewicz jest gorącym wielbicielem młodzieży, przeto nic dziwnego, że pod jego ojcowskim okiem i wprawną ręką pedagoga szkoła rozwija się znakomicie. Dodać jeszcze należy, że na utrzymanie szkoły wydaje Stowarzyszenie Mechaników Polskich około 35 000 złotych.
Tak czynią ludzie czynu, dla których uczucie na „eksport” nie egzystuje. Tacy ludzie jeżeli coś robią, to w pełni przeświadczenia, że obok sentymentu musi być zdrowy sens, doprowadzający do celu.
Ale na tem nie koniec. Stowarzyszenie Mechaników Polskich przystępuje w roli akcjonariusza do T-wa „Poręba” z portfelem akcji w wysokości 46%. W krótkim jednak czasie akcje posiadane w rękach obcych są zakupione przez Stowarzyszenie i w ten to sposób Stowarzyszenie Mechaników Polskich z Ameryki staje się pełnym właścicielem „Poręby”.
Jak wielki majątek przedstawiają Zakłady Górnicze, Hutnicze, Odlewów żelaznych, Emaljowanych, warsztatów mechanicznych i kopalń węgla – „Poręba”, niech posłuży przykład, że zakłady te, zatrudniają przeszło 1 700 robotników. Jeżeli więc dodamy do tej cyfry personel zatrudniony w Zakładach w Pruszkowie, to otrzymamy wprost imponującą cyfrę, sięgającą przeszło 2 000 osób.
Roczna produkcja obu Zakładów Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki sięga 2 000 000 zł. co jak na dzisiejsze warunki ekonomiczne, społeczne i polityczne jest kolosalnym sukcesem, osiąganym przez Stowarzyszenie. Jest mi jednak wiadomem, że produkcja mogła by być zwiększoną, gdyby uległy zmianie na lepsze, stosunki panujące u nas i zagranicą. Bowiem Zakłady przystosowane są do daleko większej produkcji i tylko oczekują na poprawienie się warunków ekonomicznych.
Nieco wstecz. Każde zbiorowisko jest zdolne do wytworzenia chaosu; nie jest natomiast w stanie stworzenia dzieła bez pomocy silnej i pewnej ręki kierowniczej. Jeżeli więc spada wielka zasługa na masy, śpieszące z ofiarowaniem swych zasobów na stworzenie Jego dzieła, o którem wyżej pisałem, to jak wielka zasługa leży po stronie sfer kierowniczych, które zwalczając przeciwności niepowodzenia, potrafiły stworzyć placówkę o kolosalnej wartości.
Jednak warunki wewnętrzne i inne okoliczności, złożyły się na to, że firmie groziła katastrofa, co wyzyskały elementy wrogie tej placówce w ten sposób, że zaczęły podkopywać autorytet Stowarzyszenia. Okazało się jednak, że skutek był odwrotny. Władze Stowarzyszenia zorientowały się w sytuacji i efekt był taki, że w roku 1923 została założona spółka pod firmą „Stowarzyszenie Mechaników Polskich z Ameryki” Spółka Akcyjna, a to w celu nabycia całego majątku posiadanego w Polsce przez amerykańską spółkę: „The Polish Mechanics Co. Inc.”.
Obecnie sytuacja przedstawia się w ten sposób, że wszystkie akcje na okaziciela tj. 80% są w posiadaniu amerykańskiej sp. „Mechanics Association Inc.” w stanie Deleware, która powstała w dniu 22 V 1924 roku, jako rezultat reorganizacji (ze względów formalnych) nie istniejącej już obecnie spółki „The Polish Mechanics Co.”.
Pozostałe akcje imienne uprzywilejowane, czyli 20% ogólnej ilości, są tymczasową własnością osób prywatnych, które zobowiązały się w dniu 1 lipca 1928 r. scedować bez żadnego wynagrodzenia, na osoby wskazane przez Dyrekcję. W taki sposób całe 100% akcji Spółki są faktycznie własnością Amerykańskiej spółki „Mechanics Association Inc.”. Akcjonarjuszami tej ostatniej są emigranci polscy w Ameryce, założyciele i byli akcjonarjusze „The Polish Mechanics Co”. Pośrednio są oni wyłącznymi właścicielami Polskiej Spółki „Stowarzyszenie Mechaników Polskich z Ameryki” w Warszawie. Na czele tej instytucji stoją p.p. Senator Zygmunt Nowicki — prezes, Poseł Antoni Anusz – wiceprezes, inż. Jerzy Iwanowski – nacz. Dyr. handl., inż. Jan Piotrowski – nacz. dyr. tech. inż. Władysław Hackiewicz – czł. zarz., Stanisław Rayzacher – sekretarz.
Nie mam zamiaru gloryfikowania na tem miejscu jednostek; jednak nie mogę pominąć milczeniem zasług osób, które powyżej wymieniłem. Ich ofiarność, głęboka troska o dobro publiczne, praca oddawana bez żadnych zastrzeżeń i wreszcie znajomość rzeczy, zdołały wyrwać tę instytucję z toni niepowodzeń, spowodowanych przez jednostki i brak zrozumienia przez nieuświadomione masy akcjonariuszów-emigrantów. Mało tego: postawiono tę instytucję w rzędzie najpoważniejszych przedsiębiorstw przemysłowych zagranicznych.
Wiele zasług spada na inż. Piotrowskiego, który oddając swą rozległą wiedzę na usługi Stowarzyszenia, potrafił ponaprawiać błędy, popełniane w nieoględny sposób przez jednostki mało poważne. Potrafił dzieło swoje wcisnąć w takie ramy, że gdy dziś weźmiemy do ręki katalogi: narzędzi, obrabiarek do drzewa i obrabiarek do metali, to mimo woli nasuwa się myśl, czy pracy tej dokonał człowiek, czy tytan.
Pan St. Rayzacher sympatyczny i wypróbowany pracownik Stowarzyszenia poinformował mnie, iż obecnie interesuje się Spółką Rząd Polski, który ma zamiar otoczyć tę instytucję szczególną opieką ze względu na jej społeczne i państwowe znaczenie.
W nieugiętej i wprawnej ręce pana Ludwika Słuchockiego, spoczywa ster biura Stowarzyszenia, które mi uprzejmie pokazywano.
Wielką jest potęga dolara, lecz potężniejszą jest myśl ludzka, naginająca go do swojej woli.
Andrzej Kleks