100&102 – Pruszków w ogniu bojowym (październik 1914 r.)
28 lipca 1914 roku, miesiąc po udanym zamachu na następcę tronu Cesarstwa Austro-Węgierskiego arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, Europa stanęła w ogniu Wielkiej Wojny. Prawie pół miliona Polaków z trzech zaborów, zmuszonych do walki w szeregach wrogich sobie armii, poległo w bratobójczych walkach, a przesuwające się fronty zamieniły w zgliszcza wiele polskich miast i skazały niemal 3 i pół miliona Polaków, Rusinów i Żydów z zaboru rosyjskiego na przymusowe wygnanie w głąb Imperium Rosyjskiego. Trzecia część z nich zmarła na bieżeństwie. W ogarniającym cały świat konflikcie bojownicy i działacze niepodległościowi dostrzegli jednak szansę dla Polski. Po raz pierwszy dotychczasowa solidarność kolonizatorów została złamana i stanęli oni po przeciwnych stronach barykady. Zanim jednak 11 listopada 1918 r. walczące strony podpisały kończący wojnę rozejm w Compiègne, a oddziały Polskiej Organizacji Wojskowej przystąpiły do rozbrajania niemieckich posterunków, Pruszków miała dotknąć największa katastrofa w dziejach miasta. 12 października 1914 r. na przedpolach Pruszkowa rozegrała się bitwa, a dzień później trwająca cztery dni artyleryjska potyczka między stacjonującymi pod Helenowem bateriami niemieckimi a rosyjskimi, które rozlokowane były w okolicach szkółek żbikowskich Hoserów. Część pocisków chybiała celu, spadając na Pruszków. Na miejscu był reporter „Kurjera warszawskiego”, który na bieżąco relacjonował tragiczne wydarzenia.
Pruszków w ogniu bojowym
Od jednego z mieszkańców Pruszkowa otrzymaliśmy następującą relacje z przeżytych w ubiegłym tygodniu wydarzeń:
„Dnia 9-go bm. usłyszeliśmy huk armat. Odnosiliśmy go mylnie do walk, toczących się w dalszych okolicach, ale już nazajutrz korowód wozów włościańskich, uciekających z dobytkiem z Nadarzyna i przyległych wsi, zwiastował nam, że nieprzyjaciel jest o wiele bliżej.
W niedzielę, 11-go bm., o godz. 2-ej po poł., przejechał przez stację pociąg podziurawiony kulami; o godz. 4 ½ po poł., tegoż dnia ukazali się w Pruszkowie niemcy, wszedłszy tam aleją lipową od strony Helenowa. Na opuszczonej stacji zniszczyli telegraf i połączenia telefoniczne, w poniedziałek zaś już gospodarzyli w mieście. We wtorek, około godz.11-ej przed południem, zaczęła grać artylerja od strony Utraty. Rozwinął się zaciekły bój. Ludność niespodziewanie znalazła się w ogniu bojowym. Pociągi już od niedzieli nie kursowały, nie było więc mowy o ucieczce w stronę Warszawy. Chroniono się do suteren i piwnic. W Żbikowie wiele kobiet i dzieci schroniło się d o szkoły kolejowej, mającej rozległe sutereny. Kto nie miał silnie sklepionych piwnic lub suteryn, chronił się do sąsiadów. Kule padały tak gęsto, że, kto wychylił głowę przez lufcik, narażał się na śmierć. W ten sposób przypłacił życiem swoją ciekawość jeden z mieszkańców Pruszkowa I-go. Szrapnele i granaty wpadały do mieszkań, dziurawiąc dachy i mury.
Przy odgłosach nieustannej kanonady mieszkaliśmy przez 5 dni w 16 osób w ciasnej suterenie przy ul. Marji – Jadwigi, w zimnie i zaduchu, nie paląc ognia, gdyż dym, wydobywający się z komina, zwracał podobno ku domowi kule nieprzyjacielskie. Gotowało się kartofle i kaszę na maszynkach naftowych. O kupieniu prowiantów mowy być nie mogło, nikt nie odważył się wychodzić z ukrycia. Gospodarza naszego, który wyszedł do studni dla przyniesienia nam wody, kula zraniła w nogę. Opatrzyliśmy mu ranę, owiązawszy ją naprędce, gdyż o szukaniu pomocy sanitarnej nie można było myśleć, wobec toczącej się bez przerwy walki. Nawet noc nie przynosiła spoczynku, niemal bez przerwy walczono na broń palną lub na bagnety. Wpadano do mieszkań, szukając zasadzek nieprzyjacielskich; wszystko musiało stać otworem, gdyż mieszkania zamknięte budziły podejrzenia i ściągały ku sobie strzały.
W sobotę o godz. 9 z rana huk był tak straszny, że obawialiśmy się, iż nasze schronienie rozsypie się, zawalając nas gruzami. Ziemia drżała pod nami, nad głową słychać było trzask powały. Wtedy zdecydowaliśmy się opuścić nasze schronisko. Raczej na kule się narazić, niż zginąć pod gruzami! Chyłkiem, na czworakach się czołgając, dotarliśmy do naszych mieszkań, aby, zabrawszy co najkonieczniejsze, wybrać się w drogę i opuścić to piekło bitwy, które szalało coraz bardziej. Zdawało się, że ziemia jęczy bezustannie jakimś głuchym grzmotem. Kule karabinowe, charakterystycznym świstem przeszywając powietrze, padały niezmiernie gęsto.
Przeżyliśmy niezapomniane chwile grozy podczas naszej ucieczki. Dokoła nas padały ciągle strzały, odłamując kawały murów, lub łamiąc z trzaskiem gałęzie drzew. Kryjąc się za domy i parkany, przebiegliśmy szybko kilka wiorst, odetchnąwszy dopiero w Utracie, gdzie kule już rzadziej padały”.
„Kurjer warszawski” nr 292, z dnia 22 X 1914 r.
Na posterunku w Tworkach.
Od soboty, dnia 10 b.m., nieliczny personel lekarski Komorowa i chorzy przebywający w zakładzie nasłuchiwali z niepokojem odgłosów strzałów armatnich i salw karabinowych.
Z pola bitwy napływali lżej ranni, którym nakładano opatrunki. Dwu ciężej rannych żołnierzy zostawiono w zakładzie.
W niedzielę po południu przeciągnęły przez Komorów oddziały wojska.
Z godziny na godzinę oczekiwano nadejścia niemców. Następnego dnia w pobliżu parku ukazał się jeden żołnierz niemiecki, potem drugi i trzeci. Za chwilę zniknęli, po upływie kwadransa zakład otoczono dokoła.
Do drzwi wejściowych skierował się oficer z kilku szeregowcami. Poinformowany był już, że udzielono przytułku dwu rannym żołnierzom rosyjskim, przekonany jednak przez lekarza, p. O., że rany są ciężkie, pozwolił wszystkim mieszkańcom zakładu udać się do pobliskich Tworek.
W Tworkach gotowano się do bitwy.
O przeniesieniu do Warszawy chorych umysłowo nie mogło być mowy, trzeba było przeczekać burzę na miejscu. Zajęto się przeto organizacją miejsca opatrunkowego w Tworkach. Ponieważ jednak środków opatrunkowych na miejscu nie było, udano się po nie do szpitala w Pruszkowie, opuszczonego przez lekarza, i przywieziono je do Tworek z wielkiem niebezpieczeństwem życia: transport ostrzeliwany był przez niemców.
We wtorek rano rozpoczęła się kanonada. Szrapnele i granaty niemieckie padały gęsto w obrębie szpitala: kilka z nich uszkodziło gdzieniegdzie pawilony. Od Włoch ryczały posępnym basem ciężkie armaty, od Tworek waliła się na pozycje niemieckie ulewa ołowiu i żelaza, wyrzucana z charakterystycznym odgłosem przez działa dalekonośne.
Pod osłoną armat piechota rosyjska szła niestrudzenie do ataku. W odległości wiorsty od Tworek widać było jej szare linie. Każdy żołnierz szybkiemy ruchami szpadla wykopywał wgłębienie w polu, z wyrzuconej ziemi robił wzgórek, zasłaniający głowę i strzelał do analogicznych pozycji nieprzyjacielskich.
Na odgłos komendy zrywał się, biegł kilka lub kilkanaście kroków naprzód i znów przypadał do ziemi, okopując się natychmiast. W ten sposób odległość między pozycjami nieprzyjacielskimi malała coraz bardziej.
W pewnej chwili artylerja rosyjska, jak na komendę, przestała strzelać. Z pola walki dobiegło rozgłośne „hurra”; piechota poszła na bagnety. Krótka w rzeczywistości, a jak wieczność długa, pozornie, chwila śmiertelnej walki, szybki odwrót niemców do drugiej linji obronnej i znowu straszliwy ogień armatni.
W ten sposób do piędź za piędzią zdobywano plac boju.
Do punktu opatrunkowego, urządzonego w fermie szpitalnej w Tworkach, zaczęli napływać ranni. Trzeba było jednak pomyśleć i o tych, którzy zostali na polu; zwozić i tych, którzy nie mogli przyjść sami. Dużo poświęcenia i hartu wykazali lekarze z Tworek i Komorowa. Kilkakrotnie udawano się na pozycje i zbierano ciężej rannych, przywieziono również dwu niemców, których strona przeciwna niw zdążyła zabrać; dzień i noc wreszcie udzielano pomocy lekarskiej, pożywienia i bielizny.
Trzeba było pracować przy nieustannej kanonadzie w odległości wiorsty od obronnej linii piechoty, w pobliżu artylerji rosyjskiej, na którą kierował się najsilniejszy ogień niemieckich armat. Najcięższym dniem była środa. Punkt opatrunkowy był wtedy specjalnie ostrzeliwany przez niemców.
– Stałem przy oknie – opowiada jeden z lekarzy – kiedy nagle rozległ się ogłuszający huk i zwaliła mi się na głowę wyrwana z zawias rama okienna. Poczułem, że opływam krwią. Poomacku zbiegłem do suteren, gdzie obmyto mi twarz i głowę. Okazało się, że są tylko lekkie zadrapania. Na razie skończyło się na strachu. Granat roztrzaskał drzewo, rosnące tuż przy oknie. Za chwilę jednak rozległ się huk drugi, trzeci, dziesiąty. Chorych umysłowo przeniesiono do suteren. Twierdzili oni, że są to prawdziwe manewry; nie wierzyli, że to bitwa. Po wyrzuceniu bezpośrednio na Tworki kilkudziesięciu pocisków niemcy obrali sobie inny cel. Wyszliśmy z ukrycia. Niewiele strzałów, na szczęście, było celnych, ale wszystkie pawilony uległy uszkodzeniu. Nad zniszczeniem, jak na ironję, powiewały chorągwie Czerwonego Krzyża. Środa była zapewne krytycznym momentem nie tylko dla Tworek, lecz i dla bitwy. Tego dnia kilka dział niemieckich zmuszono do milczenia, kilka ataków na bagnety wyparło niemców z pozycji, rozpoczął się odwrót oddziałów pruskich.
W piątek po południu oddział Czerwonego Krzyża zainstalował się w Tworkach.
Z soboty na niedzielę wyprawiono do Warszawy pierwszą partję umysłowo chorych, a w niedzielę nad ranem specjalnym pociągiem z Rozjazdu odwieziono pozostałą resztę – furiatów i furjatki. Do stacji Rozjazd trzeba było odprowadzić tę ostatnią patję piechotą. Nie było to rzeczą łatwą. Furjatom kazano trzymać się sznura, zrobionego z ręczników i prześcieradeł, z zapowiedzią, że, jeżeli go puszczą, niemcy ich zastrzelą. Szli całą wiorstę, trzymając się mocno i pilnując się wzajemnie, aby kto sznura nie puścił. W porządku utrzymywała ich trwoga śmierci, rozbudzony instynkt samozachowawczy. Gorzej było z furjatkami. Rozjuszone, wściekłe rzucały się na dozorczynie, pluły na eskortujących ich żołnierzy, obrzucały ich gradem przekleństw, skradały się ku nim cicho, podstępnie i znienacka szczypały i drapały. Żołnierzom zapowiedziano, że nie wolno im żadnej chorej uderzyć, szli więc spokojnie, powtarzając w kółko: „Otstań” i wypatrując z utęsknieniem stacji kolejowej. „Gorsze od niemców” – mówili później i żegnali się pobożnie na wspomnienie eskortowanych furjatek. Na stacji czekał już pociąg. „Jak ich usadowić?” – zapytał wskazując na chorych konwojujący oficer. „Jaknajciaśniej” – odpowiedział, patrząc porozumiewawczo, lekarz. Za chwilę ruszył pociąg. Na polach czaiła się złowieszcza cisza, przerywana histerycznym krzykiem i piskiem nieszczęśliwych chorych.
„Kurjer Warszawski” nr 292, z dnia 22 X 1914 r.
Powrót do Pruszkowa
We czwartek, d. 22-go bm., gdy umilkły odgłosy bitwy, a z ust do ust przechodziła wiadomość o odparciu nieprzyjaciela, postanowiliśmy powrócić do Pruszkowa. Niepokojąca wątpliwość, w jakim stanie nasze gniazdo znajdziemy, nie pozwoliła nam cierpliwie czekać na pociąg, który miał odejść dopiero o godz. 2-ej po poł. Wybraliśmy się pieszo, wśród całego tłumu, powracających wraz z nami zbiegów.
W Utracie obok plantu, wśród stojących tam karłowatych sosenek, spostrzegliśmy pierwszy ślad bitwy — świeże mogiły z zatkniętemi na nich krzyżami…
Od Żbikowa zaczynał się obraz zniszczenia, rozrastający się w miarę zbliżania się do stacji. Tu wyłom w murze, tam facjata wyrwana, wszędzie poniszczone parkany. Warsztaty kolejowe względnie mało uszkodzone. Znacznie więcej ucierpiała dzielnica, w której mieszkamy, położona w pobliżu stacji zwana Pruszkowem II-gim. Znajdująca się tam fabryka ołówków Majewskiego spłonęła, jak również kilka domów przy ulicy Stalowej. W pięknym parku Bersona wiele drzew połamanych, ogrodzenia zniesione doszczętnie.
Ulice tej dzielnicy poprzecinane okopami, gęsto usiane wystrzelonemi nabojami, świadczą jak zaciętej bitwy były one terenem. Mieszkańcy jej pozbierali i pochowali na pamiątkę kule armatnie, znajdowane w domach i na podwórzach. Domy mocno uszkodzone bombardowaniem, a najwięcej ucierpiały te, które leżały bliżej pól —od strony Helenowa, ztamtąd bowiem szedł ogień nieprzyjacielski. Niemcy, wyparci w ubiegły wtorek szturmem z Pruszkowa, okopali się w sąsiednim Helenowie i tam bronili się zacięcie przez cały tydzień.
Dom, w którym mieszkamy, cudem prawie ocalał; jedyną szkodą, którą mu bitwa wyrządziła, są potłuczone w oknach szyby. Kule karabinowe poprzebijały je, pozostawiając w nich okrągłe, jakby nożem wykrojone otwory. Kilkanaście kul karabinowych utkwiło w ścianach, inne, odbiwszy się o nie, leżały na podłodze. Ocalony po bitwie dom, ocalony sprzęt, to jakby los wygrany na loterji. Radość z powodu tej naszej wygranej zaćmiona jednak była stratami, które ponieśli nasi sąsiedzi i znajomi. Spokój i całość naszego kąta pozwoliły nam na natychmiastowe zagospodarowanie się i ugoszczenie tych nieszczęśliwych, którym burza zmiotła ich własne gniazda. Jednemu spłonęły wszystkie ruchomości, inny nie mógł pozostać w zajmowanem mieszkaniu, bo kula armatnia na wylot przebiła ściany, druzgocąc mu meble. Byli i tacy, którym rabusie wszystko zabrali. Trafiało się to przeważnie w tych domach, z których mieszkańcy w pierwszych chwilach paniki zbiegli. Gdzie miano odwagę i cierpliwość przeczekać bitwę skrywszy się do piwnic, tam złodzieje szkód nie wyrządzili.
W sobotę, d. 17 b.m., gdy rosyjskie władze wojskowe nakazały przymusową ewakuację, silny kordon wojskowy nie przepuszczał nikogo, a zatem i rabusie dostępu już do opuszczonych domów nie mieli. Krytyczną chwilę stanowił znów moment przesunięcia kordonu wojskowego, kiedy gromadny powrót kilku dziesięciotysięcznego tłumu wytworzył niezwykły zamęt i ruch. Gorączkowo spieszyli więc gnani obawą mieszkańcy Pruszkowa i sąsiednich wsi do swych opuszczonych siedzib. Wśród poszkodowanych znajdowali się i tacy, dla których stracone ruchomości lub zniszczony dom całe mienie stanowiły.
W trakcie poszukiwań zaginionych ruchomości poczyniono niezwykłe odkrycia. Wiele mebli, części okien i drzwi, a nawet sprzętów gospodarskich znaleziono w okopach nieprzyjacielskich, gdzie służyły za podpory i wiązania. W Helenowie, majątku hr. Potockiego, w zagajniku i w pobliżu pałacu odkryto istne miasto podziemne, kunsztownie zbudowane i słomą wysłane. Przy odkopywaniu tej „Pompei” splatały się zgrozą wojny i komiczne epizody. Znajdowano tam m.in. niecki, balje, stolnice i beczki do kapusty.
— No i kto by się to„spoździał”, że niemce moje statki zawlokły dos wojej djabelskiej kryjówki! — wołały rozwścieczone gospodynie.- Po co tobie, niemcu, moja stolnica potrzebna? A wara tobie do mego gospodarstwa! Idź-se, z kądeś przylazł!
Spoglądam w bok i oto znów rzuca mi się w oczy najtragiczniejsza strona obrazu. Szły do nas „niemce” i „nie-niemce”. Bo oto za okopami, na świeżej mogile zatknięto krzyż z polskim napisem:„ Ducki (imienia nie pomnę) kanonier landwery”.
Tu, dla osłonienia odwrotu, do samego końca bitwy grały nieprzyjacielskie armaty. Przy obsłudze tej straconej pozycji, zginął nasz rodak.
Obficie się tu lała krew polska, o czem świadczą znajdowane przy poległych medaliki
I książki do nabożeństwa.
„Kurjer warszawski – dodatek poranny” nr 294, z dnia 24 X 1914 r.
Z Helenowa
Śliczna rezydencja Jakóba hr. Potockiego, Helenów, uległa bardzo poważnemu spustoszeniu podczas pobytu niemców.
W poniedziałek, d. 12 bm. , do drzwi pałacu w Helenowie ktoś silnie zadzwonił. Była to g . 8 r. Gdy służący otworzył, wszedł oficer niemiecki z kilku żołnierzami i zażądał od hr. Potockich mieszkania dla sztabu, urządzenia niezwłocznie lazaretu dla rannych, pomieszczenia dla 150 koni i przygotowania żywności dla wojskowych i paszy dla koni. Oficer zwiedził cały dom i polecił swym żołnierzom przy pomocy służby pałacowej poprzestawiać meble odpowiednio do zamierzonego celu. Na dziedzińcu zaczęło się zbierać wojsko w znacznej liczbie. W pobliżu pałacu ustawiono artylerję.
Walka wnet się rozpoczęła. Właściciele Helenowa musieli niezwłocznie ukryć się wraz ze służbą w głębokiej piwnicy. Przebyli tam 8 dni i nocy. Dokoła pękały niemal bezustannie granaty i szrapnele. Do piwnicy często przychodzili żołnierze po kartofle. Niektórzy, znużeni, kładli się obok hr. Potockich, aby się przespać. Do pałacu wpadło kilka pocisków. Śliczny pałac w stylu odrodzenia jest silnie uszkodzony. Kilka pokojów jest zburzonych doszczętnie. Sztab niemiecki zajmował pierwsze piętro. W dolnych salonach urządzono lazaret. Ponieważ nie było dostatecznej liczby ciepłych okryć dla chorych, żołnierze pozrywali cenne firanki, makaty i dywany, i używali ich zamiast kołder. Kucharzowi pałacowemu polecono, aby był na każde zawołanie w dzień i w nocy. W kuchni niemal bez przerwy gotowano jedzenie. Klucze od piwnic oficerowie zabrali i przez 8 dni wypili znaczne zapasy win, przeważnie wysokiej marki.
Cały pałac obrabowano. Z wozowni zabrano wszystkie powozy i karety, z pałacu –mnóstwo cennych przedmiotów wielkiej wartości oraz ubranie.
W poniedziałek, d. 19-go b.m. ,Niemcy opuścili Helenów i hr. Potoccy mogli wyjść z piwnicy. Widok całej rezydencji okropny: wspaniałe drzewa w parku wycięte, gazony i klomby poryte głębokiemi rowami. Dokoła pełno trupów ludzkich i końskich. W pobliżu pałacu leżało kilka koni ranionych, pozostawionych przez niemców. Po przebyciu tych strasznych wrażeń i obejrzeniu zniszczenia hr. Potoccy przyjechali do Warszawy.
„Kurjer warszawski” nr 300, z dnia 30 X 1914 r.
Z okolic Pruszkowa
Do liczby majątków ziemskich, obrabowanych doszczętnie, należy również Paszków pp. Garbowskich w sąsiedztwie Helenowa, niedaleko od Raszyna.
Niezwłocznie po przybyciu niemcy zarekwirowali 20 sztuk bydła, trzodę chlewną i drób. Wszystko to spożyli na miejscu. Zboże wymłócili i zabrali. Uprowadzili 10 koni wraz z 6 wozami i uprzężą. Cały zapas siana, owsa i koniczyny również zabrali. Opału nie było, ale niemcy łatwo sobie na to poradzili: rozebrali wszystkie płoty i stodołę. Inne budynki ocalały, jako murowane. Z domu mieszkalnego, po odbiciu zamków, zabrali pościel, bieliznę i wszelkie artykuły żywności. Podczas „lO-dniowego pobytu w Paszkowie niemcy przez pomyłkę strzelali podobno do swego oddziału. Na polach pozostały głębokie okopy. Wszędzie pełno trupów końskich, łbów końskich, odrąbanych od tułowia i wnętrzności. Na znacznym obszarze roznosi się obecnie woń straszna. W polu i ogrodzie leżą tysiące puszek od konserw, kości zwierzęcych, gilz od nabojów. Dobrze zagospodarowany Paszków przedstawia dziś obraz pustki i zniszczenia. Nierychło uda się uprzątnąć straszne ślady.
„Kurjer warszawski” nr 301, z dnia 31 X 1914 r.
Rosjanom udało się odeprzeć niemiecką ofensywę, ale całkowitemu lub częściowemu zniszczeniu uległo wiele z pruszkowskich budynków, gmachów użyteczności publicznej i fabryk, w tym m.in. pałacyk Księży Emerytów, dworzec kolejowy, młyn nad Utratą, fabryki Troetzera, Majewskiego, Tillmannsa, a także żbikowska i pruszkowska świątynia. Reporter „Kurjera Warszawskiego” donosił, że niemal połowa domów w Pruszkowie nie nadawała się do zamieszkania. Wojskom niemieckim udało się przełamać linię frontu dopiero latem 1915 r. Wycofujący się z osady Rosjanie stosowali taktykę spalonej ziemi. Z fabryk wywiezione zostały ocalałe maszyny, a wszystko to, czego nie dało się przetransportować na teren Imperium, było celowo niszczone. Razem z wycofującą się Armią przymusowo „ewakuowanych” zostało kilkaset osób, głównie pracowników pruszkowskich fabryk, wśród nich kadra Warsztatów Kolejowych, fabryki Troetzera i Majewskiego, a także personel i pacjenci tworkowskiej lecznicy. 5 sierpnia 1915 r. Pruszków znajdował się już pod okupacją niemiecką.