100&102 – Stowarzyszenie Mechaników Polskich z Ameryki
Powstanie Wytwórni Obrabiarek Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki było ogromnym impulsem dla zniszczonego podczas Wielkiej Wojny, nękanego bezrobociem i głodem Pruszkowa. Stowarzyszenie założone jeszcze w 1918 r. za oceanem zbierało fundusze na odbudowę polskiego przemysłu i zachęcało polskie kadry techniczne pracujące w Stanach Zjednoczonych do powrotu do niepodległej Polski. Uruchomiona w 1920 r. nieopodal stacji Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej fabryka stała się jednym z największych pracodawców w mieście, a zarazem jednym z ikonicznych zakładów przemysłowych Pruszkowa, przy którym działały szkoła techniczna, kino i klub sportowy. Pełni energii i inicjatywy „Amerykanie” przywieźli ze sobą także pierwsze lodówki oraz miłość do barwnych strojów, kina, jazzu i automobili.
Skończyła się wielka wojna. Mechanicy polscy wzięli się do odbudowy przemysłu lepiej niźliby to można było przypuszczać ze względu na zniszczenie i wyczerpanie kraju. Ciężko nam jednak. Wracajcie do nas zza oceanu. Waszego ducha przedsiębiorczości, rozmiłowania w pracy i wolności tu brak. Wracajcie: za oceanem będziecie wykonawcami cudzej woli, tu w ojczyźnie organizatorami nowego życia.
„Mechanik” nr 1, lipiec 1920 r.
26 września 1918 r. w Toledo w stanie Ohio z inicjatywy inż. Aleksandra Gwiazdowskiego powołana została spółka The Polish Mechanics Company Toledo. Gwiazdowski, wówczas wykładowca i kierownik Wydziału Mechanicznego tamtejszego uniwersytetu, jako działacz PPS oskarżony w 1902 r. o przemycanie druków konspiracyjnych zmuszony był emigrować za ocean. Tam po ukończeniu edukacji uniwersyteckiej zaangażował się w działalność patriotyczną na rzecz Polonii, współtworząc m.in. Polski Instytut Ludowy w Nowym Jorku oraz działający przy Kolegium Związku Narodowego Polskiego w Pensylwanii Instytut Rzemieślniczy. Również intencja powołania Stowarzyszenia Mechaników Polskich miała taki właśnie patriotyczny charakter. Zdaniem jego założycieli kluczową sprawą dla odrodzonej Polski było stworzenie nowoczesnego polskiego przemysłu opartego na zasadach spółdzielczości oraz wykształcenie niezbędnych do tego kadr technicznych. Stowarzyszenie szybko zebrało pokaźny kapitał, który zainwestowano w budowę fabryk w Polsce, i rozpoczęło intensywną akcję propagandową zachęcającą wykwalifikowanych robotników i fachowców do reemigracji do kraju. Nierozważne decyzje finansowe i nietrafione inwestycje sprawiły jednak, że niebawem samo Stowarzyszenie potrzebowało wsparcia ze strony Rządu II Rzeczypospolitej. Niezależnie od kłopotów finansowych samego Stowarzyszenia budowa Wytwórni Obrabiarek Stowarzyszenia Mechaników Polskich w Pruszkowie była pozytywnym impulsem dla borykającego się z bezrobociem miasta.
W 1919 r. Stowarzyszenie zakupiło od Józefa Troetzera teren po dawnej fabryce pomp i sprzętu pożarniczego, gdzie jeszcze tego samego roku rozpoczęto budowę wytwórni. Jej organizacją zajął się inż. Jan Dionizy Piotrowski, przed wojną dyrektor techniczny fabryki obrabiarek „Gerlach i Pulst”, który w 1921 r. objął to samo stanowisko w dwóch największych polskich zakładach Stowarzyszenia – w Pruszkowie i w Porębie na Śląsku. Do Pruszkowa sprowadzono nowoczesne amerykańskie maszyny i w 1920 r. fabryka zainaugurowała działalność. W lipcu 1920 r. w pierwszym numerze „Mechanika” – organu prasowego Stowarzyszenia – świadek budowy pruszkowskiej fabryki triumfalnie relacjonował:
W ciągu ostatnich kilku tygodni wytwórnia pruszkowska zmieniła się znacznie. Cztery ściany bez okien i dachów zostały przekształcone na ładne sale fabryczne. W jednej z nich są już ustawione nowoczesne obrabiarki, w drugiej stolarze gorączkowo szykują drzwi i okna, w innej znów mechanicy składają 35 samojazdów Forda. Przyjazd amerykanów wywarł wrażenie na mieszkańców Pruszkowa. Poczta pantoflowa ogłosiła, że przyjechało czterech miljonerów, którzy z Pruszkowa zrobią drugą Warszawę. Ceny oczywiście podskoczyły o 400 % na powitanie rodaków zza oceanu. Miljonerzy wkrótce zakasali rękawy i ku powszechnej zgrozie wzięli się do taczek i szufli. Zaczęto przyjmować miejscowych ludzi. Płacono dobrze, ale żądano: bezwzględnej punktualności, zabraniano palenia i rozmów podczas pracy i wprowadzono ustawę Sejmu, znoszącą święta kościelne. Zarząd miejscowy wyznaczył mk. 200 000 na pomoc dla kooperatywy robotniczej, zakupił cegłę na szkołę rzemieślniczo-techniczną, która ma stanąć obok fabryki. Przygotowywują się również plany do budowy kolonji robotniczej na 7 hektarach gruntu, łączącego się z wytwórnią. Stowarzyszenie Mechaników w Pruszkowie odnawia energicznie budynki fabryczne po Troetzerze, zakupione w. r. z. przez siebie. Doprowadzone one są do kultury nowoczesnej, jaka cechuje wytwórnie maszyn na Zachodzie. Wnętrza pracowni, biura technicznego itd. czynią niezwykle miłe wrażenie, zachęcając do pracy. Roboty konstrukcyjne są tak posunięte, że pierwszych tokarek szybkobieżnych należy oczekiwać na jesieni.
„Mechanik” nr 1, lipiec 1920 r.
Zakład, który zatrudniał ok. 300 osób, produkował obrabiarki do metali i inne narzędzia do obróbki precyzyjnej: wiertarki, szlifierki, frezarki oraz tokarki, które w międzywojniu zyskały bardzo wysoką renomę w kraju i zagranicą. Maszyny z pruszkowskiej fabryki trafiały m.in. do Rumunii, Jugosławii i ZSRR, gdzie cieszyły się dużym poważaniem. Obok fabryki uruchomiono także Biuro Konstrukcyjne, w którym inżynierowie i kreślarze opracowywali projekty nowych urządzeń. Na apel Stowarzyszenia o powrót do Polski odpowiedziało kilkaset osób. W Pruszkowie osiedliło się ok. 100 rodzin reemigrantów zza oceanu. Ich przybycie było także impulsem dla rozwoju najbliższej okolicy fabryki. W jej pobliżu, szczególnie przy ul. Pułaskiego, rosły kryte czerwoną dachówką domy dla „Amerykanów”. Powstawała „dzielnica milionerów” z własnym kinematografem i biblioteką – ta, o której pisał w swoich wspomnieniach mieszkaniec ul. Stalowej Henryk Krzyczkowski.
Otwarcie fabryk Stowarzyszenia stworzyło zapotrzebowanie na wykwalifikowanych fachowców – szczególnie majstrów i kreślarzy, których brakowało w odrodzonej Polsce. W lutym 1921 r. podczas Trzeciego Zjazdu Stowarzyszenia Mechaników w Toledo wyasygnowano 40 tys. dolarów na budowę dwóch szkół technicznych – przy fabryce w Porębie oraz w Pruszkowie. Inauguracja Szkoły Rzemieślniczo-Technicznej przy pruszkowskiej wytwórni obrabiarek odbyła się już 1 grudnia 1921 r. Edukacja, na którą składały się w równej mierze zajęcia teoretyczne, jak i prowadzone w przyszkolnych warsztatach zajęcia praktyczne, trwała 4 lata, a pierwszych 13 absolwentów opuściło mury szkoły w 1925 r. W początkowym okresie nauka w niej była bezpłatna, jednak duże zainteresowanie nauką w szkole, trudności finansowe i ograniczenia lokalowe sprawiły, że podwyższono wymagania wstępne i wprowadzono opłaty za naukę. Szkoła częściowo finansowana była także z imprez kulturalnych organizowanych na jej rzecz. Pierwszym dyrektorem placówki został Jan Kozakiewicz, ale niebawem zastąpił go inż. Stanisław Hajdukiewicz, który pełnił tę funkcję do 1929 r. Ze względu na wysoki poziom nauczania Szkoła cieszyła się popularności i renomą wśród szkół technicznych w kraju. W 1924 r. powołano również Towarzystwo Szkoły Rzemieślniczo-Przemysłowej SMPzA, na którego czele stanął dyrektor techniczny fabryki inż. Jan Piotrowski.
Dla borykających się z trudami odbudowy pruszkowian, obok nowych miejsc pracy i cennej placówki oświatowej, bardzo ważnym aspektem pojawienia się w mieście nowych mieszkańców był także przywieziony zza oceanu inny etos pracy, a także odmienny, cechujący się niezwykłym dynamizmem i energią styl życia. „Amerykanie” zabrali ze sobą do Pruszkowa także pierwsze lodówki, modę na kinematograf, automobile i modne ubrania. Henryk Krzyczkowski w Dzielnicy Milionerów tak wspominał pierwsze wrażenia, jakie wywarło na mieszkańcach międzywojennego Pruszkowa pojawienie się przybyszów ze Stanów:
W życiu Pruszkowa ci „Amerykanie” – te sto rodzin – odegrali dużą i pozytywną rolę. Przywieźli ze sobą nie tylko dolary, ale i wizję innego, lepszego świata, o którym często nam mówili. Swym przykładem uczyli ludzi lepiej żyć i lepiej pracować, uczyli poszanowania dla własności społecznej i szacunku dla pracy. (…) Na ulicy można ich było poznać z daleka. Ubierali się inaczej. Kobiety chodziły w krótkich sukienkach i wychodząc na ulicę wkładały płaszcze lub jesionki, a mężczyźni nosili kapelusze z szerokim rondem lub bardzo nas rozśmieszające czapki w kolorową kratę nazywane cyklistówkami, a do tego buty o zwężonych, spiczastych noskach. Rozmawiali głośno i ciągle wtrącali masę obcych, niezrozumiałych dla nas słów. Czytywali gazety i książki, co rzadko zdarzało się w naszych domach. Gdy w domu lub na spacerze zdejmowali marynarkę, imponowali nam kolorowymi szelkami, ładnymi koszulami i gumkami podciągającymi rękawy. Często palili cygara, roznosząc obce zapachy.