Szczepkowski – „Pruszków dzisiejszy” („Głos Pruszkowa” nr 12-13, 14, 15, 16)
W 1938 roku „Głos Pruszkowa” opublikował artykuł znanego pruszkowskiego podróżnika, działacza społecznego i literata Jana Szczepkowskiego, poświęcony ówczesnym granicom miasta. Autor w kilku kolejnych numerach „Głosu Pruszkowa” (12-13, 14, 15, 16) z detalami opisuje ich przebieg, historię oraz problemy urbanistyczne, jakie napotyka rozwój Pruszkowa. Jako ilustracje do tekstu wykorzystaliśmy wycinki dwóch map: wydanego w 1848 roku „Planu kierunku drogi żelaznej warszawsko-wiedeńskiej” ze zbiorów Polony oraz wydanego w 1926 roku przez Magistrat Miasta „Planu Miasta Pruszkowa” ze zbiorów Muzeum Dulag 121.
Jan Szczepkowski
Pruszków dzisiejszy
I.
Granice miasta
Podstawą do ukształtowania się dzisiejszego Pruszkowa była kolej. Przed laty stu ówczesne Królestwo Polskie przeżywało epokową chwilę: budowę pierwszej w kraju kolei żelaznej.
W roku 1838 wpłynął bowiem do władz projekt budowy w Królestwie Polskim kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, a w dniu 15 czerwca 1845 roku odbyło się uroczyste otwarcie już zbudowanego i oddanego do użytku publiczności pierwszego jej odcinka: Warszawa-Grodzisk. Polacy szli za postępem zachodnio europejskim: w Anglii pierwszą kolej żelazną otwarto w roku 1830, w Niemczech w r. 1835, we Francii 1842.
Czy przewidywano prawidłowy rozwój miast w związku z rozwojem kolei, albo ujemne skutki przecięcia zwykłych dróg kołowych plantem kolejowym? Czy rezerwowano tereny na rozbudowę stacyj i torów i liczono się ze szczegółami, które po latach stu przyczynią wiele kłopotów i kosztów miejskim zarządom i wiejskim gminom?
Niestety, mając na względzie tylko aktualne warunki i koszty, nie liczono się z paraliżowaniem lokalnej komunikacji kołowej tak samo, jak współcześni nam twórcy automobilizmu, pragnąc pozyskać szybkość komunikacji, nie liczą się z poważniejszymi o wiele w skutkach właściwościami nieopanowanej natury ludzkiej: udostępnieniem każdemu swobodnego wyboru dróg, rozwijania na nich dowolnej szybkości, możliwością zbaczania z toru i powodowaniem katastrof, słowem, z udostępnieniem zabijania ludzi.
Pozwalając sobie na tę małą dygresję, dochodzimy do wniosku, że twórcy wynalazków technicznych w dziedzinie trakcji i komunikacji, jeśli pragną stać się dobroczyńcami ludzkości, a nie jej wrogami, powinni liczyć się z możliwością doprowadzenia pośpiechu i jego przywilejów do szkodliwego absurdu.
W idei pośpiechu tają się bowiem zgubne dla normalnego życia podniety znajdujące bardzo podatny grunt w brawurze, egoistycznej konkurencji megalomanii ludzkiej.
Kolej żelazna przynosząc nieocenione pożytki przy wymianie produktów i wytwórczości, oraz redukując czas i koszty podróży, mimo wypadków z ludźmi i katastrof, nie była i nie będzie tym wrogiem ludzkości, jakim stanie się tak zwana „motoryzacja”, już dziś opłacana setkami tysięcy ofiar. Ze względu jednak na rozbudowę miast i konieczność przecinania szlaków kolejowych tunelami bądź wiaduktami, kolej przyczynia dziś wiele kłopotów i kosztów, oraz wymaga przystosowania do niej planów zabudowy nowych osiedli.
Na terenie obecnego miasta Pruszkowa nie przewidziano jego rozrostu i zaludnienia, nie przystosowano planów parcelacyjnych do nienaruszalnej linii kolejowej biegnącej od lat stu ze stolicy kraju w południowo zachodnim kierunku. Nie kolej bowiem przecięła miasto, lecz miasto rozrosło się przy kolei.
Właściciele gruntów przyległych do plantu podzielili je na place stosownie do swej wygody i doraźnych materialnych korzyści. Nie było instytucji prawnej posiadającej inicjatywę i egzekutywę, mogącej zażądać komasacji mniejszych własności rolnych i narzucić plan przyszłego miasta. Dziś podobne instytucje istnieją, a jednak widzimy, co się dzieje z rozbudową miasta tuż przy jego granicy, na gruntach parcelowanych przez włościan z Nowej Wsi.
Rezultatem samodzielnej (dzikiej) parcelacji stał się brak przecznic na terenie miasta Pruszkowa i niewygodne, zbyt wąskie ulice biegnące skośnie lub kręto w stosunku do plantu kolejowego. Wytworzyły się kliny trudne do symetrycznej zabudowy, a brak ulic i dróg dalszych, równoległych z plantem kolejowym, uniemożliwił prawidłowe połączenie miasta z odległymi zaledwie o 10 km przedmieściami stolicy.
Chaotyczne i trudne połączenie dróg kołowych z Warszawą, przykrości komunikacyjne lokalne, wreszcie poszarpane nieregularne granice miasta są to rezultaty błędów przeszłości, dowody braku przewidywania i krótkowzrocznego egoizmu jednostek.
Oby nowe osiedla, co się w przyszłości mają rozrosnąć, zechciały z naszego doświadczenia skorzystać!
Biorąc pod uwagę, iż plant kolejowy jest stałą i najbardziej widoczną linią orientacyjną, rozpoczynamy od niego zwiedzanie granic dzisiejszego (1938 r.) miasta Pruszkowa w kierunku zachodnim, poczynając od dzielnicy leżącej poza warsztatami kolejowymi.
Dzielnica ta zabudowana przeważnie parkowymi domkami w ogródkach przylega bezpośrednio do Piastowa. Posesje z jednej strony ulicy oznaczonej na planie nazwą „Niestała” należą do Pruszkowa z drugiej do Piastowa (podobnie jak po drugiej stronie plantu kolejowego przy ul. Żytniej).
Od wylotu ul. Żeromskiego granica miasta biegnie w północnym kierunku ku wsi Konotopa pozostawiając po prawej stronie osadę Bąki. Następnie zaś skręca na zachód, przechodząc tuż prawie pod folwarkiem Duchnice, po czym zbliża się do Ołtarzewa, aby znów zbiec na południe wzdłuż wsi Domaniew ku Gąsinowi. Są to pola uprawiane przez rolników bądź ogrodników, rzadko zabudowane osadami rolnymi lub domkami nabywców ludzko odprzedanych działek. Przestrzenie te obejmują 350 ha powierzchni i nie wchodzą do obecnie opracowanego przez magistrat planu zabudowy miasta.
Do większych własności zaliczyć hoserowską cegielnie oraz rozległe wzorowo prowadzone szkółki drzew owocowych, leśnych i krzewów ozdobnych należące również do prof. Piotra Hosera. Granica miasta przecina posesję p. Hosera, tak iż znaczna część szkółek należy administracyjnie do gminy Ożarów. Granica Północna m. Pruszkowa wytyczona w czasie okupacji niemieckiej jest dziś sporną w niektórych punktach i wymaga pewnych zmian. Zmiany te dokona zapewne sam proces rozwoju sąsiednich osiedli takich jak Piastów, Ursus i Ożarów, rozrastających się w miasteczka o coraz szerszym zasięgu rozbudowy i administracyjnych aspiracji. Zabudowanie domami mieszkalnymi dzisiejszych gospodarstw rolnych przyśpiesza projektowane drogi bite: Warszawa-Łódź i Modlin-Piaseczno.
II
Poza cmentarzem Żbikowskim granica miasta przerzuca się na drugą stronę uregulowanej przed ośmiu laty rzeki Utraty i biegnie obok gruntów włościan wsi Gąsin, a następnie rozparcelowanej już części folwarku Gąsin ponad łąkami włościan Żbikowskich.
Dawne łożysko Utraty wiło się w skrętach, tworząc naturalne rozgraniczenie Gąsina od Żbikowa. Po uregulowaniu, ściślej mówiąc, wyprostowaniu koryta rzeki, łąki Żbikowskie zostały nowym korytem przecięte i większa ich część znalazła się po drugiej stronie rzeki.
Przecięcie w nowym miejscu rzeką stało się dla posiadaczy tych łąk źródłem utrapień. Nie mają obecnie ani drogi ani mostu w punkcie centralnym (wprost kościoła). Zwózki siana dokonywać mogą przez most około cmentarza lub przez bród bardzo niedogodny. Most prowizoryczny, zbudowany przed kilku laty dla przewozu siana i przejścia pieszych, niewiadomi sprawcy rozkradli na opał. Obecnie jest nadzieja, że Zarząd miasta zbuduje most nie dający się łatwo rozebrać.
Po dawnej rzece, wzdłuż granicy Gąsina, pozostał szereg zagłębień i błotnistych, rdzawych jeziorek, nad którymi usiłuje się rozkrzewić i rozróść olszyna od prawieków panująca tu nad rzecznym korytem.
Pozostawiamy po lewej stronie za rzeką piękny park z pałacykiem i resztówką dawnego majątku Żbików, należącą obecnie do dra Leona Zielińskiego z Warszawy i posuwamy się w górę rzeki, mając z jednej strony łąki Żbikowskie z drugiej przestrzenie rozparcelowane jeszcze za życia hr. Jakuba Potockiego, z części folwarku Gąsin wchodzącego w skład klucza dóbr Helenowskich. Grunty te nabyli tutejsi gospodarze pp.: Łuczywek, Kurzela i inni, płacąc jakoby po 500 zł morgę. Niektórzy z nich podzielili swe morgi na drobne parcelki, sprzedają po złotemu łokieć i już na tych ziemiach wyrastają liczne małe, najczęściej brzydkie domki i już tworzyć się zaczyna nowa, budowana bez planów, chaotyczna dzielnica poza terenami i poza ingerencją Zarządu miasta Pruszkowa, tym nie mniej jednak mająca z nim ścisłą łączność.
Od łąk granica miasta biegnie na południe po linii łatwej do odszukania, dzięki słupom z przewodnikami wysokiego napięcia.
Z przebytych łąk i pól uprawnych zbliżamy się do mieszkalnej części miasta.
Przecinamy ul. Kazimierza Promyka, noszącą w tej części, dzięki kilku dawnym chatom, zupełny charakter wsi. I znów poletka pocięte zagonami.
Na lewo sadek, chata i wiejskie gospodarskie zabudowania Kieliszków, a za tą zagrodą nowe domki i domy wydłużonej w stronę Brwinowa ul. Robotniczej powstałej na gruntach rozparcelowanych przez pp. Kieliszków.
Poza tą najnowszą i już z planem tworzoną ulicą, różniącą się korzystnym wyglądem domów od różnokolorowych obrzydliwych oficynek po drugiej stronie granicy budowanych na parcelach Gąsina, widzimy bardzo dużą przestrzeń gruntów obsianych zbożem i obsadzonych kartoflami lub kapustą, ciągnących się od ulicy Promyka do plantu kolejowego. Są to grunty gospodarzy dawnej wsi Józefów, należące do rodzin zasiedziałych i znanych w mieście, a mianowicie do Kurzelów, Koprów, Tchórzewskich, Jasińskich i innych.
Na gruntach tych Zarząd Miasta wstrzymał parcelację do czasu sporządzenia ogólnego planu rozbudowy dlatego, mimo bliskości tak ważnej placówki pracy, jak Wytwórnia Mechaników, rośnie spokojnie na polu żyto!
Granica miasta, czyniąc niewielką krzywiznę, biegnie po za ulicą Robotniczą aż do klina, przy którym schodzą się dwa planty kolejowe: magistrali i odnogi kolejowej odchylonej łukiem na zachód, a wiodącej do cukrowni „Józefów”.
Łuk ten powstrzymał bieg granicy miasta w kierunku południowo – zachodnim, cofnął ją nawet wzdłuż plantu w kierunku stacji, lecz ona już za torami magistrali uczyniła śmiały wypad znów w kierunku Brwinowa do przejazdu kolejowego. Stworzył się ostry klin zabudowany dziś porządnymi domami. Powstała w tym miejscu dziwnie oderwana od miasta grupa domów dzięki temu, że znów cała połeć gruntów między torem a fabryką Mechaników i ul. Pułaskiego nie została jeszcze zabudowana, ponieważ dotąd jej plan parcelacyjny nie był jeszcze zatwierdzony. W dzielnicy tej, po jednej i drugiej stronie magistrali kolejowej, ma być jakoby stworzona dzielnica fabryczna miasta. Ulica „Krańcowa”, dziś jeszcze dosłownie droga polna, stanowi dalszą granicę Pruszkowa biegnącą od przejazdu w kierunku wschodnim.
Po drugiej stronie granicy, a więc i ul. Krańcowej mamy rozparcelowane ziemie dóbr Helenów już po objęciu ich przez zarząd Fundacji ś. p. Jakuba hr. Potockiego. Parcele spore więc też wyrosło na nich parę ładnych domów o typie willowym, otoczonych warzywnymi i owocowymi ogrodami.
Peryferie godne solidnego miasta.
III
Lecz oto dalej, gdy miniemy miejskie kamienice u wylotów ulic Brwinowskiej i Pułaskiego, gdy przeciśniemy się przez zwężone do niemożliwości domami gardło ulicy Krańcowej i zechcemy iść dalej granicą wzdłuż parkanu fabryki chemicznej Gąseckiego, tak zwanej „Blaszanki”, a dalej przez punkty wylotowe ulic: Stalowej, Przemysłowej, Cedrowej, Klonowej, Szopena, pól ks. ks. Emerytów i włościan dawnej wsi Pruszków, wtedy uderzy nas widok horrendalny, coś, co wyda się żartem z pojęć o urbanistyce, estetyce i zdrowym sensie w głowach ludzkich! Na dobitkę zwątpimy o istnieniu w tym kraju władz mających obowiązek czuwania nad znośną rozbudową osiedli ludzkich. Stoimy wobec dzielnicy powstałej na gruntach rozparcelowanych przez włościan Nowej Wsi.
Gdzie są tu ulice, gdzie przecznice? Do czego podobne są te ohydne oficynki i klitki? Czy podobna, aby w dwudziestym wieku przy powszechnym elementarnym nauczaniu mogli ludzie dobrowolnie tworzyć podobną anarchię budowlaną, która za lat kilkanaście musi zemścić się na samych właścicielach parceli, a dziś już jest zaporą w komunikacji?
Pruszkowska Rada Miejska i Zarząd miasta, a nawet p. Starosta warszawski bezsilni są podobno wobec faktu, że domy te powstały na terenie powiatu błońskiego i gminy Helenów, gdzie zwierzchność powiatowa warszawska nie ma głosu, oraz, że nie stworzono odpowiednich przepisów parcelacyjno-budowlanych dla gmin podmiejskich.
Zdawałoby się, że Województwo, do którego obydwa powiaty należą, skojarzy i uzgodni interesy sąsiadujących ze sobą powiatów.
Przeciętny obywatel zrozumieć nie może. Zbyt zawiłe są drogi, po których chodzi nasza biurokracja tworząca ustawy.
Idziemy obok tego osobliwego miasteczka, gdzie z wyjątkiem jednopiętrowej kamienicy, wszystkie domki w postaci parterowych, jednookapowych oficynek, stoją bokiem lub tyłem do frontu miasta, jakby nie tylko właściciele, lecz i one za nic miały Pruszków i jego miejskie zwyczaje…
Granica skręca ku szosie helenowskiej, (dziś grodziskiej) obok drewnianej stodoły włościańskiej zbudowanej również w formie jednookapowej oficyny. Sztachetki, obok ścieżka graniczna.
Z lewej strony kończą się pola pruszkowskich włościan kartoflami obsadzone. Parę domków. Klitki nowowiejskie od klitek pruszkowskich oddziela wąskie przejście graniczne, w niektórych miejscach ledwie metrowej szerokości, między płotkami z drutem kolczastym i ścianami oficyn.
Ciekawe wspomnienie sprzed kilku laty łączy się z tym wąskim granicznym przejściem. Wszak tu, w czasie trzyletniej prohibicji Pruszkowa, wynikała osobliwa sytuacja. W domkach na terenie pruszkowskim nie wolno było sprzedawać i przechowywać wódki, a półtora metra obok, w domach stojących za ścieżką graniczną, można było legalnie „urżnąć się w kij“, jak mówią niektórzy.
Granica przecina szosę helenowską (ul. Bol. Prusa) i obok drewnianego krzyża biegnie w południowym kierunku przez uprawne pola ku domkom pobudowanym w pobliżu bocznicy Elektrycznej Kolei Dojazdowej. Z prawej strony mamy poletka włościan Nowej Wsi i w niedalekiej odległości cmentarz pruszkowski, z lewej zaś kilkunasto-morgowe pole należące do fabryki fajansów p. S. Ehrenreicha. W pobliżu ścieżki obszerny dół po wybranej glinie, a w nim szpetne kupy łomu i odpadków fabrycznych.
Klinem schodzi granica ku drodze polnej biegnącej dalej za cmentarzem do Helenowa, oraz wykręca ku szerokiej drodze komorowskiej, niewybrukowanej jeszcze, ale już ochrzczonej nazwą „ulicy“. Przeskoczywszy ulicę Komorowską granica napotyka niespodzianą przeszkodę. Właściciele ogromnie biednych klitek weszli na nią z parkanem. Widocznie bieda zmusiła ich do wykorzystania każdego cala ziemi. Dobrze, że choć pozwalają przejść przez swoje podwórze. Dalej już wygodna ścieżka i kopce graniczne. Okolica zaczyna być malowniczą.
Z lewej strony (teren miasta) duża „dolina” w niej pełno małych dolinek świecących w słońcu tafelkami luster wodnych. Ktoś patrzący zbyt realistycznie może powiedzieć, że są to glinianki pełne dziur wypełnionych deszczową wodą, lecz dla człowieka znudzonego monotonią bruków i betonów miejskich dolinki takie mają swój poetyczny urok.
Po prawej stronie już Komorów, już zieleń, ogrody, piękne wille (Strzecha Polska) i w pobliżu biegnący tor bocznicy EKD.
IV
Ścieżką graniczną nad ową „doliną” przecina głęboko rozkopana droga. Tędy wywożą glinę dla komorowskiego osiedla. Trzeba zejść w dół i wedrzeć się w górę po to, aby minąwszy parę domków od strony „Polskiej Strzechy”, utkwić w pobliżu muru żydowskiego cmentarza (kirkutu). Szczytową ścianę kirkutu zbudowano na ostrej granicy miasta. Posesjonariusz prywatny dosunął ogród do muru, zasadził nieprzebyte krzewy, słowem, zobopólnie skasowano przejście. Za kirkutem znów znajdujemy ścieżkę graniczną pomiędzy tyłami domków od strony komorowskiej i szczerym polem, ciągnącym się ku cegielni hr. Potulickiej.
Granica miasta przecina plant dwutorowej Elektr. Kolei Dojazdowej i biegnie dość prosto ku północy aż do drogi (ulicy) Pęcickiej. Na tej przestrzeni teren zmienia się zasadniczo.
Po jednej i drugiej stronie linii granicznej coś jakby miniaturka dzikiego stepu. Nic dziwnego: od lat kilku ziemia leży tu odłogiem, Nie kraje jej pług, nie depcą kopyta koni, ani racice krowie. Trawa i chwasty rosną sobie bujnie, schną i znów się wiosną odradzają. Nikt ich nie kosi, nikt nie wypasa. Miejscami puszczają się młode brzózki lub osiczki — samosiewy.
Są to ziemie podzielone na place i oczekujące nabywców. A jest tej ziemi pewnie więcej niż włóka, licząc od plantu kolei do zabudowanych placów na „Ostoi” i Komorowie.
Place na stronie pruszkowskiej należą do p. Ludwika Spiessa i do hr. Jadwigi Potulickiej, place zaś po drugiej stronie granicy — do sukcesorów śp. Antoniego Marylskiego (dobra Pęcice). Sprzedaż tych ostatnich uległa zwłoce do czasu uregulowania praw spadkowych, place zaś hr. Potulickiej i p. Spiessa z powodu znacznej ich ceny (8—10 zł za metr kw.) nie znalazły nabywców. Obecnie ceny podobno zniżono.
Po tej stronie plantu rzucają się w oczy dwie wielkie glinianki zalane wodą (większa po stronie pęcickiej). Są to ponure tereny kąpielowe lekkomyślnej młodzieży podmiejskiej. Nieomal każdego lata ktoś tu utonie i częstokroć nawet trupa wyłowić trudno, dna bowiem pełne są dziur i nierówności.
Wychodzimy na drogę pęcicką i okrążamy granicą „Wrzesin” duży gmach zakładu dla nerwowo chorych dra Steffena. Stoimy teraz w najwyższym punkcie dzielnicy z najbardziej rozległym widokiem, który przy tutejszych właściwościach terenu można nazwać istotnie malowniczym.
Od Wrzesina biegnie do Pęcic prosty gościniec, wysadzony dwoma rzędami pięknie rozrośniętych lip. Z prawej strony bieleje w ogródkach parę ładnych willi osiedla „Ostoja” (osiedle to liczy dziś około 40 willi, ciągnących się w stronę Komorowa). Dalej przy gościńcu leżą szczere dworskie pola.
Pola te po pochyłości schodzą do ogromnego i pięknego stawu, dawnej ostoi licznych stad dzikich kaczek, a ostatnio podczas lata pruszkowskiej sportowej młodzieży, używającej słonecznej plaży, kąpieli i dzikiej swobody wśród traw i chaszczy przy rozległych brzegach stawu.
Niestety, skończyły się „piękne dni Aranjuezu”… Staw na całej jego szerokości i długości wraz z przyległym polem aż do gościńca (około 40 mor.) nabył Zarząd szpitala Tworki i ogradza wysokim parkanem! Tkwi już w ziemi ogromnie długi rząd słupów cementowych. Zużyją ich pewnie z półtora tysiąca. Nabyty teren wraz z odcinkiem koryta rzecznego, złączony mostem z terenem szpitalnym, eksploatowany będzie wyłącznie dla potrzeb gospodarczych szpitala.
Z wyniosłego naszego punktu obserwacyjnego pod Wrzesinem widzimy hen, w górze rzeczki, majątek i wieś Pęcice, po drugiej stronie rzeki za stawem i łąkami parcele i zagrody po dawnym folw. Tworki, wreszcie tworkowski szpitalny lasek. Bliżej, tuż przed nami, leży połać ziemi i łąka hr. Potulickiej, a z prawej strony zaciszny w ogrodzie „Wyględówek” i stacyjka EKD.
Granica miasta, dobiegłszy do rzeki, przesuwa się w górę jej biegu na przestrzeni blisko półtora kilometra, poczem zwraca się ku północy, mając z lewej strony osady włościańskie na pofolwarcznych parcelach maj. Tworki i Malichy, z prawej zaś grunty maj. Reguły. Granica przecina znów tory Elektrycznej Kolei Dojazdowej, aby dobiegłszy do ul. Królewskiej, znaleźć się już w bezpośrednim sąsiedztwie Piastowa.
Ulice Królewska i Żytnia stanowią linię graniczną, ostatnia zaś dobiega do plantu kolei normalnej, a więc do punktu, z którego rozpoczęliśmy naszą okrężną wielokilometrową podróż.
„Głos Pruszkowa” nr 12-13, 14, 15, 16, 1938 r.