Elżbieta Bieńkowska z d. Stępień – „Byłyśmy brudne, obsypane pyłem, niemyte…”
Elżbieta Bieńkowska z d. Stępień, urodzona w Warszawie w 1941 roku, całe Powstanie Warszawskie razem z matką Janiną, przeżyła na Powiślu kryjąc się po piwnicach przed niemieckimi bombami aż do 20 września 1944 roku. Tego dnia zostały wypędzone z Warszawy i piechotą przeszły wraz z ludnością cywilną do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie, skąd wywieziono je w głąb Generalnego Gubernatorstwa, w okolice Kielc. Wywiad z Panią Elżbietą został przeprowadzony w 2023 roku.
Nazywam się Elżbieta Bieńkowska. Moi rodzice to Tadeusz i Janina Stępniowie. Urodziłam się w Warszawie 7 lutego 1941 roku. Wczesne dzieciństwo to okres okupacji niemieckiej.
Może Pani opowiedzieć coś o swojej rodzinie, o mamie, o tacie? Czym się zajmowali w czasie okupacji?
W czasie okupacji mieszkaliśmy w ciężkich warunkach w suterynie na ul. Hożej. Ojciec pracował w Szpitalu Dzieciątka Jezus, jako salowy. Mama nie pracowała, opiekowała się mną i moją siostrą Joannę starszą ode mnie o dwa lata. Tu przykro się przyznać, ale ojciec opuścił mnie i moją mamę, gdy miałam trzy miesiące. Zabrał siostrę i zamieszkał u swojej matki na ul. Przemysłowej. Przez całe Powstanie nie mielimy z nim kontaktu. Zostawił mnie i żonę bez środków do życia. Mama musiała znaleźć jakąkolwiek pracę zarobkową. Zatrudniła się początkowo w jakiejś kuchni, następnie dostała pracę biurową w ZUS-ie (1), a mną opiekowała się babcia Leokadia, która mieszkała wraz z córkami Henryką i Heleną przy ul. Czerniakowskiej, blisko ZUS-u. Mama nocowała na Hożej, ale codziennie po pracy przychodziła do mnie. U Babci było mi bardzo dobrze, byłam przez nią i jej córki bardzo kochana, troszczyły się o mnie. Ciocia Henia pracowała w szpitalu a Ciocia Hela w wytwórni marmolady. Ciocia Henia bawiła się ze mną, rysowała mi obrazki, szyła sukienki, a przed powstaniem uszyła mi woreczek, taki rodzaj saszetki, w którym umieściła papier z moim nazwiskiem i adresem na wypadek zaginięcia. Nosiłam go przez całe powstanie na szyi i trzymam do dziś w domu jako pamiątkę. Ciocia niestety zginęła 13 września podczas bombardowania. Lubiłam bardzo zbierać kwiatki. Babcia i mama musiały mnie mocno pilnować, abym ich nie zrywała. Jako dziecko lubiłam deklamować wierszyki, śpiewać piosenki, bo u nas się dużo śpiewało. Wieczorem nie chciałam iść spać, uważałam że szkoda czasu na spanie. Nie miałam tylu zabawek co dzieci mają teraz. Miałam jakiegoś misia, lalkę, wózek dla niej. Przed powstaniem życie moje było dość szczęśliwe. Wszystko się zmieniło w tragicznych dniach powstania.
Co Pani zapamiętała z tego okresu?
Pierwsze, co mi utkwiło w pamięci, to zatarcie oka mleczem. Babcia mnie ostrzegała: „Pamiętaj tylko, nie zatrzyj sobie oka mleczem”. Oczywiście zatarłam sobie oko i gdy zaczęło mnie szczypać zawołałam: „Babciu! Babciu!”. Babcia wyjrzała przez okno: „Co się stało?”. „Oko sobie zatarłam”. „Chodź do domu!”. Inne wspomnienie mam takie, jak szukając bardziej bezpiecznego schronienia szłyśmy z Mamą okopem i strasznie było mi ciężko iść, nogi się gdzieś zapadały. Patrzę pod nogi, a tam leżały ciała ludzi zabitych przez niemieckich snajperów. Nie było innej drogi.
Andrzej Bieńkowski (mąż Pani Elżbiety): Ale to się wydarzyło w czasie powstania.
Tak. Kolejne wspomnienie również z czasów powstania: Ja z mamą i innymi ludźmi schronieni w krzakach – a Niemcy stacjonujący na górze na Frascati strzelali do nas. Kule świstały tuż obok nas, ale jakoś przeżyłyśmy. Takie i inne powstańcze przeżycia wpłynęły na moją psychikę. Od początku powstania aż do 20 września tułałyśmy się po piwnicach Powiśla. Mama bardzo bała się Niemców i trzymała się blisko powstańców, starała się im pomagać przy przygotowywaniu posiłków i robieniu bandaży. Ja skutecznie mamie w tym przeszkadzałam. U powstańców dostawałyśmy niekiedy jakąś zupę. Były ciągle naloty bombowe. Powstańcy jakoś się tam trzymali, dzielnie walczyli. Pod koniec walk niektórzy powstańcy próbowali przeprawić się na Pragę przez Wisłę. Mama też chciała z nimi uciekać, ale nie chcieli brać ze sobą ludności cywilnej, bo to było zbyt ryzykowne. Dużo ich tam zginęło. Niemcy stopniowo zdobywali dom za domem, a ludność cywilną gromadzili i pędzili do Pruszkowa.
Z kim Pani wtedy była?
Cały czas byłam tylko z mamą, z ojcem nie miałyśmy kontaktu, gdy nas opuścił jak miałam trzy miesiące. Wypędzili nas z Warszawy 20 września. Gdy wyszłyśmy z piwnicy Mama zobaczyła że dom w którym mieszkała jej matka z córkami leżał w gruzach, a ja zaraz zaczęłam zbierać kwiatki. Do tej pory moją radością i pociechą jest przyroda, którą później uwieczniałam w moich pracach malarskich. Niemieccy żołnierze zaprowadzili nas wraz z innymi ludźmi najpierw na Gestapo na ul. Szucha (2).
Pani była na Szucha w czasie powstania?
Tak, byłam na Szucha. Zastanawiałam się nieraz, dlaczego tam się znaleźliśmy. Myślę, że szukali wśród nas powstańców.
Długo tam Państwo przebywali?
Nie pamiętam dokładnie co mama mówiła, dobę albo noc.
Mama opowiadała, jak to wyglądało tam na Szucha?
Mówiła, że było pełno ludzi, siedzieli tam stłoczeni w jakiejś sali , być może w tym tak zwanym tramwaju (3).
A.B.: Oczywiście nie chodzi o prawdziwy tramwaj, tylko o cele z ławkami, w których w czasie okupacji więźniowie z Pawiaka siedzieli jeden za drugim w oczekiwaniu na przesłuchanie.
A co się stało z babcią?
Babcia ze swoimi córkami Heleną (lat 23) i Henryką (lat 27) zostały w mieszkaniu na Czerniakowskiej. Dom ten nie miał piwnicy, mieszkańcy i babcia z córkami chronili się podczas bombardowań w schronie piwnicznym pobliskiej drukarni Arcta, całe rodziny z dziećmi. Podczas jednego z cięższych bombardowań ciocia Helena okropnie się bała i histeryzowała. Ludzie nie mogli wytrzymać jej krzyków i kazali jej opuścić schron. Babcia razem z ciocią Helą wyszły pozostawiając ciocię Henię w piwnicy. W momencie wychodzenia, gdy znalazły się na korytarzu wyjściowym, mającym sklepienie kleinowskie (4), w drukarnię trafiła bomba. Babcia z ciocią Helą przeżyły, a ciocia Henia i reszta ludzi w piwnicy zginęli przywaleni gruzami i ciężkimi maszynami drukarskimi. Stało się to 13 września 1944 roku. Nie było możliwości ich odkopania. Gdy powstanie się kończyło babcię i ciocię Helę Niemcy popędzili także do Pruszkowa. Po Dulagu ciocia trafiła do Wrocławia.
A.B.: Wzięli ją tam na roboty.
Tak, Wzięli ją do obozu pracy. We Wrocławiu przeżyła jeszcze gorsze piekło niż w Warszawie, gdyż Niemcy bronili się tam zaciekle, z miasta uczynili twierdzę (Festung Breslau) a lotnictwo angielskie i amerykańskie bardzo miasto bombardowało.
Wie Pani, jak Panie trafiły do Pruszkowa??
Szłyśmy na piechotę. Mama opowiadała, że byłyśmy brudne, obsypane pyłem, niemyte. Była akurat niedziela, pod Warszawą ludzie spacerowali, szli wystrojeni do kościoła, a my z trudem wlokłyśmy się pod eskortą niemiecką do Pruszkowa. W Dulagu dali nam coś do jedzenia i Mama ułożyła mnie do snu na jakieś szafie, a ja mimo ogromnego zmęczenia nie mogłam usnąć. Jakiś mężczyzna miał mi za złe, że płaczę i nie daję mu spać. Mówił że jego dzieci są grzeczniejsze i w nocy śpią i nie płaczą.


A.B.: Nie zdawał sobie sprawy dlaczego.
Tak, jakoś nie pomyślał.
Mama mówiła, czy jakieś jedzenie tam dostaliście?
Dostawaliśmy jakąś zupę, ale naczynie na zupę trzeba było mieć własne. Kto naczynia nie miał zupy nie dostał. Jakaś kobieta, psychicznie zniszczona, chyba żydówka, podejrzewała że zupa może być zatruta. Tak się bała, że jej nie jadła i nie dała jeść głodnemu dziecku. Dziecko bardzo płakało.
A.B.: Ale że jej Niemcy nie rozpoznali.
Jakoś jej się udało, mama nie wiedziała co się później z nią stało. Przed opuszczeniem Dulagu Niemcy robili selekcję. Mężczyzn i kobiety w sile wieku wywozili na roboty do Niemiec, a kobiety z dziećmi do lat czternastu kierowali do polskich wsi. Miałam w szkole koleżankę, moją rówieśnicę, która ze swoją matką i czternastoletnią siostrą także przeszły przez Pruszków. Siostrę zakwalifikowano na roboty do Niemiec. Matka nie chciała aby sama tam jechała, pojechały do Niemiec wszystkie trzy. Mnie z mamą zapakowali do pociągu i wywieźli na wieś, gdzieś chyba w Kieleckie.
Pamięta Pani nazwę miejscowości?
Nie bardzo… Chyba ta wieś nazywała się Popów? Pamiętam, że pociąg jechał przez las. Mama moja w czasie powstania rozpaczała: „Dziecko zginie i lasu nie zobaczy”. A tutaj jechałyśmy przez lasy. Jak nas dowieźli, to nikt tam nie chciał brać matki z małym dzieckiem. Dopiero sołtys wyznaczył nam gospodarzy, którzy musieli nas przyjąć. Była to rodzina z trojgiem dzieci – jedno jeszcze bardzo małe, prócz niego jeszcze chłopiec i dziewczynka. Mama codziennie wieczorem grzała wodę do kąpieli dla tego małego dziecka, kąpała je a ciepłą wodę wykorzystywała później do mycia mnie i siebie.
Z jakim traktowaniem się Panie tam spotkały?
Traktowano nas normalnie, tylko dziewczynka gospodarzy nie rozumiała, że dzieci z miasta nie miały pojęcia o pracy na wsi i była oburzona, że nie pracuję i nie zbieram kartofli.
A.B.: Była starsza od ciebie?
Miała około pięciu lat, a ja trzy i pół.
Jak długo Państwo przebywali na tej wsi?
Mama zdecydowała się opuścić wieś i pojechać do Krakowa, aby w RGO (5) i PCK (6) szukać wiadomości o rodzinie wysiedlonej z Warszawy. W archiwach krakowskich zostało zarejestrowane, że mama zgłosiła się tam wraz ze mną 20 listopada 1944 roku. Wynika z tego, że na wsi długo nie byłyśmy.
Co Pani zapamiętała z pobytu w Krakowie?
Z pobytu w Krakowie to nic nie pamiętam. Następnie pojechałyśmy do Żyrardowa , gdzie mieszkali kuzyni mamy. Tam połączyłyśmy się z babcią Leokadią, matką mojej mamy. Z Żyrardowa mam już pewne wspomnienie. Mam dosyć dobry słuch muzyczny, więc jak jest coś związane z jakąś melodią, to zapamiętuję. Mieszkała tam bratowa babci. Mama odwiedziła ją, kuzyni siedzieli akurat przy stole i śpiewali: Przepijemy naszej babci domek cały…. Mam w pamięci ten obraz do dzisiaj. Będąc w Żyrardowie mama musiała jakoś zarobkować. Kuzyni pracowali w piekarni, pomogli mamie – sprzedawała ich pieczywo na targu. Pamiętam jak z mamą tam stałam i wydłubywałam z chałki kruszonkę. Do dzisiaj lubię to robić. Razu pewnego została już tylko ostatnia, oskubana. Kupujący to zauważył, ale mimo to chałkę kupił.
Jakie były losy Pani ojca?
Po powstaniu wywieźli go do obozu pracy w Niemczech. Przebywał tam parę miesięcy. Widziałam jego zdjęcie z obozu, strasznie był wychudzony.
Tata był zaangażowany w walkę konspiracyjną?
Myślę, że nie był. Po wojnie, po tych przeżyciach wojennych i obozowych jakoś ruszyło go sumienie, szukał nas i odnalazł w Żyrardowie. Jak się dowiedziałam, że to mój tata, to rzuciłam mu się na szyję. Mama zgodziła się na ponowne połączenie rodziny, po czterech latach rozłąki, i pojechałyśmy razem z nim do Radomia. Tam przebywała jego matka z moją siostrą Joanną. Rozbicie rodziny i przeżycia z czasów wojny rzutuje na całe moje życie. Z natury byłam bardzo pogodnym dzieckiem, ale przeżycia wojenne spowodowały że stałam się dzieckiem nerwowym. Nie mogłam w mieszkaniu zostawać sama, a nawet z siostrą. Okropnie wtedy krzyczałam, co bardzo denerwowało sąsiadów i siostrę.
Ona nie miała takich przeżyć jak Pani?
Też miała ciężkie przeżycia, bo także przeżyła powstanie. Razem z ojcem i babką chronili się przed bombami w swojej piwnicy na ulicy Przemysłowej. Także była w Dulagu.
A co pamięta Pani z Radomia?
Z Radomia też niewiele pamiętam. Pewnego razu poszłam z mamą na spacer. Po drodze w jakimś oknie zobaczyłam kota. Gdy wracałyśmy tą samą drogą do domu, to się martwiłam, że nie trafimy z powrotem i mówiłam: „Mamo, my źle idziemy, bo tam w oknie siedział kotek”. W Radomiu zachorowałam na odrę. Babka nie tyle martwiła się o mnie, co o to abym nie zaraziła siostry. Na szczęście nie zachorowała.
A.B.: Potem wróciliście do Warszawy.
Ojciec pojechał najpierw sam do Warszawy. Odwiedził szpital, gdzie pracował w czasie okupacji. Pracująca tam jego znajoma i poinformowała, że na ul. Polnej 42, na czwartym piętrze jest mieszkanie zniszczone, ale niezajęte. Jeden pokój już tam sama zajęła dla siebie a obok były dwa wolne niewielkie pokoiki zniszczone działaniami wojennymi. Ojciec samodzielnie mieszkanie to wyremontował. Zamieszkaliśmy tam wszyscy razem, to znaczy rodzice i ja z siostrą. To była ładna kamienica, ale nasze niewielkie dwupokojowe mieszkanie, bez kuchni, było bardzo skromne. Nie miało gazu ani centralnego ogrzewania. Kran z zimną wodą, zlew i WC na korytarzu, wykorzystywane były przez kilka rodzin. Tak się wówczas mieszkało. Mieszkanie to miało swoją historię. Zwiedzając muzeum na Szucha (7) odkryliśmy na ścianie jednej z cel napis „Polna 42 m. 10”. To był adres naszego mieszkania. Jakiś więzień wydrapał ten napis. Kto nim był, tego nie wiadomo.
A.B.: Taki ślad po sobie zostawił.
Pewnie w ten sposób chciał poinformować, że policja niemiecka tam go trzymała. Zamieszkaliśmy na Polnej już w 1945 roku. Siostra we wrześniu tego roku zaczęła chodzić do pierwszej klasy. Mama musiała zaprowadzać ją z Polnej aż na Mokotów. Ja poszłam do pierwszej klasy w 1947 roku i szkołę miałam blisko, tam gdzie teraz jest Trasa Łazienkowska, blisko kościoła Zbawiciela. Postawiono tam duży parterowy drewniany barak z przeznaczeniem na dwie szkoły. To był dar Finlandii. Ja chodziłam do szkoły nr 45. Szkoły otaczał ogródek, w którym mieliśmy zajęcia z biologii. Było mi tam bardzo dobrze. Potem przenieśli moją szkołę na ulicę Noakowskiego. Tam było mniej wygodnie. Szkołę średnią miałam jeszcze bliżej. Była to żeńskie liceum imienia Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, Mieszkałam na Polnej 42, a liceum mieściło się na Polnej 46a. W szkole był pewien rygor. Pilnowano, żeby nosić fartuszek, beret, nawet chustki nie wolno było założyć na głowę. Bardzo mile wspominam tę szkołę, bo to była szkoła żeńska. Nie miałyśmy problemów sercowych, mogłyśmy się skupić na nauce. Poziom nauki był wysoki, uczyłyśmy się dobrze, ale potrafiłyśmy być czasami także nieco złośliwe. Nauczycielka od rysunku nie była zbyt dobrym pedagogiem i skarżyła na nas, o byle co, do dyrektorki. Wymyśliłyśmy więc takie specjalne powitanie. gdy wchodziła do naszej klasy: „Dzień dobry pani profesorce od rysunku, przewodniczącej kółka artystycznego i dekoracyjnego przy szkole im. Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, Warszawa, ulica Polna 46a, II piętro”. Wtedy się ze strachem pytała: „Panienki, a jak przyjdzie pan inspektor, to też będziecie mnie tak witać?”. „Tak, bo my panią profesorkę tak kochamy”. Mieszkanie na Polnej, chociaż bardzo skromne, miało wielką zaletę: aż do ukończenia Politechniki Warszawskiej nie musiałam korzystać z komunikacji miejskiej, do szkoły zawsze miałam blisko.
Wrócę jeszcze do doświadczeń z powstania. Jak one wpływały później na Pani życie?
Bardzo wpłynęły, we mnie to wszystko jest. Jak nadchodzi rocznica powstania, to odczuwam głęboki smutek. Nie wiem, jak to określić, ale czuję tragizm tego czasu. Raz koleżanka powiedziała mi, że nie ma co wspominać powstania, bo było to dawno, ale dla mnie to jest jak wczoraj. To wszystko we mnie siedzi. Wiedziałam, że lekarzem, ani pielęgniarką nie mogłabym zostać, bo z takimi przeżyciami nie było to możliwe. Po powstaniu został mi także odruch ucieczki, jak się coś niedobrego przy mnie dzieje, to mam ochotę z tego miejsca uciekać. Po wojnie chodziłyśmy z mamą do ruin drukarni, gdzie zginęła ciocia Henia. Zapalałyśmy tam świeczki i modliłyśmy się. Potem przyszło do rodziny zawiadomienie o ekshumacji. Dano do rozpoznania czaszkę mojej ciotki. Zabitych mieszkańców Powiśla i innych dzielnic Warszawy chowano na zewnątrz Cmentarza Wolskiego. Zajęto na to olbrzymi teren, wzdłuż muru cmentarnego, między ulicami Sowińskiego a Redutową. Zwożono tam wielkie ilości drewnianych skrzyń ze szczątkami poległych. Pochowano tam także moją ciocię. Chodziłyśmy z mamą na jej grób. Tam jest teraz park. Gdy miałam kilkanaście lat cmentarz ten zlikwidowano i symbolicznie przeniesiono kości do kilku grobów, po przeciwnej stronie ul. Sowińskiego. Jestem pewna, że nie wszystkie kości przenieśli, za dużo było tych grobów. Władze komunistyczne nie dbały o szacunek dla zabitych mieszkańców Warszawy a teraz uległo to zapomnieniu. To pierwsze miejsce pochówku nazywa się obecnie Parkiem Powstańców Warszawy, Spacerują tam ludzie, bawią się dzieci, biegają psy. Boli to mnie.
Czy w rodzinie po wojnie dużo się mówiło o powstaniu?
Babcia ciągle o tym opowiadała. Bardzo przeżyła tragiczną śmierć swojej córki Henryki i często to wspominała. Mama i ciocia Hela też dużo opowiadały o swoich przeżyciach wojennych. Powstanie bardzo wpłynęło na mój stan zdrowia. Wtedy zaczęły mi wychodzić włosy. Mama musiała mi je obcinać, bo tak wypadały. Teraz też mam marne włosy. Myślę ze to wynik powstania. Zawszy bardzo kochałam przyrodę, a my przez dwa miesiące tułałyśmy się po piwnicach, bez widoku roślinności, bez słońca. To było dla mnie nie do zniesienia. Jak już wyszłam z piwnic, to od razu zobaczyłam kwiatki i zaczęłam je zbierać. Nigdy nie siadam tyłem do okna, nie lubię widoku ścian. Przestrzeń jest dla mnie jakimś ratunkiem. W warunkach powstańczych byłam także pozbawiona możliwości zabawy, a to dla dziecka bardzo ważne. Gdy już byłam na wolności sama sobie wymyślałam jakieś zabawy. Na przykład zrywałam białe owocki z krzewów i rozgniatałam je sobie. Często urządzałam sobie jakiś ogródek. Jak tylko mogłam to wyciągałam mamę lub babcię na spacer do lasu czy parku. Dwa miesiące żyłam w tych piwnicach. Obóz w Pruszkowie też nie był sielski. Potem już na wsi było bardziej spokojnie, ale nadal nie miałam swojego domu.
Tak, a w czasie powstania brak wody, brak jedzenia.
Jeszcze do tego życie w ciągłym strachu, bombardowania, ciągłe przemieszczanie się. Czasem mama drzemała w nocy na stojąco, a ja spałam na jej rękach. Najgorsze, że nawet nie było gdzie się umyć. Jak Niemcy pędzili nas do Pruszkowa , to wszyscy byliśmy przemęczeni, brudni, zasypani pyłem.
Wcześniej mówiła Pani, że mama cały czas miała kontakt z powstańcami.
A.B.: Ciągle się ich trzymała, bo uważała, że przy nich będzie bezpieczniej.
Tak, czuła się bezpieczniej, dalej od Niemców. Bała się ich panicznie, bo byli okrutni. Przecież wiedziała o mordach na Woli, ile ludzi tam zabito. A nam się jakoś udało, nie zabili nas, popędzili tylko do Pruszkowa.
Czy oprócz tej Pani saszetki z imieniem i nazwiskiem coś jeszcze się udało zachować z domu rodzinnego?
Mam fotografię sprzed powstania, jak na podwórku bawię się z dziećmi. Tam cała gromada dzieci sąsiadów była. Na podwórku mieliśmy trochę przestrzeni, trawy. O losie tych dzieci nic nie wiem, nie spotkałam się z nimi po wojnie. Być może zginęły. W czasie powstania trochę chorowałam, prawdopodobnie jakieś przeziębienie. Mama poszła ze mną do lekarza. Zachowała się u mnie karteczka przyczepiana do leku robionego w aptece, z napisem: Ubezpieczalnia Społeczna w Warszawie, Elżbieta Stępniówna, nazwa leku po łacinie, doktor Solecki, 30 VIII 1944, Apteka Nr 2 Solec 93. Widać z tego, ze podczas powstania warszawskiego działała jakaś opieka medyczna.
Dziękuję za rozmowę
***
1. Zakład Ubezpieczeń Społecznych – został powołany do życia rozporządzeniem prezydenta Ignacego Mościckiego z 24 października 1934 roku.
2. Gmach przy Al. Jana Chrystiana Szucha 25 – przed wybuchem II wojny światowej mieściło się w nim Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Podczas okupacji niemieckiej budynek stał się główną siedzibą Gestapo, tajnej policji III Rzeszy.
3. W areszcie na Szucha w przyziemiu budynku więźniów przed przesłuchaniem przetrzymywano w pozbawionych okien celach zbiorowych, zwanych „tramwajami” (nazwa powstała od krzeseł ustawionych dwoma rzędami wzdłuż ścian – jak w tramwaju).
4. Sklepienie kleinowskie – rodzaj stropu, płaska konstrukcja z cegły oparta na stalowych belkach, zbrojona prętami.
5. RGO – Rada Główna Opiekuńcza, polska instytucja opieki społecznej, utworzona za zgodą niemieckich władz w 1940 r. Zajmowała się niesieniem pomocy materialnej, pieniężnej i żywnościowej osobom potrzebującym na terenie Generalnego Gubernatorstwa.
6. PCK – Polski Czerwony Krzyż
7. Mauzoleum Walki i Męczeństwa w Warszawie – muzeum mieszczące się w dawnej siedzibie Gestapo w alei Jana Chrystiana Szucha 25, filia Muzeum Więzienia Pawiak będącego oddziałem Muzeum Niepodległości.