menu

Feiner Janusz – Historia rodziny

Edward Feiner inżynier, absolwent Politechniki Lwowskiej, który przed wojną zarządzał w Tarnopolu, Zaleszczykach, Skałacie drogami i mostami, musiał zająć się naprawą butów, a rodzina przez 5 lat wegetowała w schronisku dla uchodźców przy ul. Senatorskiej 32. Tam też zastał ją wybuch Powstania Warszawskiego, które, jak się szybko okazało, przyniosło najtragiczniejszy rozdział w dziejach rodziny – wypędzenie, zaginięcie Edwarda i Janusza, a później szczęśliwe odnalezienie niemowlęcia oraz długotrwałe poszukiwania informacji o losach Edwarda Feinera, niespodziewanie zakończone dopiero kilka lat temu. Choć w pamięci pana Janusza Feinera nie zachowały się żadne wspomnienia ani nawet ślady wojennych przeżyć, jednak szczegóły swoich losów i historii swojej rodziny pan Janusz Feiner zna doskonale. Została ona przez niego skrupulatnie zrekonstruowana na podstawie wspomnień Matki, Marii Feiner własnoręcznie przez nią spisanych, treści korespondencji prowadzonej przez nią w sprawie poszukiwań jej męża i syna Janusza, a także esejów opracowanych przez starszego brata Jerzego oraz na podstawie innych dokumentów oraz informacji krewnego Stanisława Bojakowskiego, świadka rozstrzelania Edwarda Feinera.

Historia rodziny

Mieszkańcy schroniska z ul. Senatorskiej 32 zostali wypędzeni z piwnic 7 sierpnia 1944 roku. Żołnierze hitlerowscy z bronią gotową do strzału eskortowali ich zmuszając do pieszej wędrówki wśród płonących domów do obozu w Pruszkowie.

Przy ul. Żabiej hitlerowcy, poszukując Żołnierzy Powstania, rozdzielili rodziny. i przeprowadzili selekcję kobiet i mężczyzn. Moja Matka z dwoma moimi starszymi braćmi (Jerzy 11 lat, Kazimierz 7 lat) pozostała w grupie kobiet, natomiast ja (11 miesięczne niemowlę) razem z Ojcem Edwardem i jego kuzynem Stanisławem Bojakowskim, znalazłem się w grupie mężczyzn. Był to ostatni kontakt mojej Matki z moim Ojcem.

Grupa mężczyzn była prowadzona ulicą Elektoralną w kierunku Pruszkowa. W bramie budynku przy ul. Elektoralnej hitlerowcy zastrzelili mojego Ojca. Stanisław Bojakowski, który przeżył wojnę, był naocznym świadkiem tego dramatu, ale do ostatnich dni swojego życia zachował w tajemnicy prawdę o losie mojego Ojca. Do tego czasu utrzymywał, że ojciec został zmuszony do oddania mnie chłopcu idącemu w kierunku kościoła oraz że nie wiedział, czy udało mu się przekazać kartkę z nazwiskiem. Twierdził ponadto, że pomimo składanych sobie przyrzeczeń o „trzymaniu się razem”, w okolicach Leszna zagubili się z moim Ojcem i nic nie wie o jego dalszym losie. Dopiero na łożu śmierci wyznał swojej żonie prawdę, że Ojciec mój został rozstrzelany 7 sierpnia 1944 roku w bramie budynku przy ulicy Elektoralnej. Ona z kolei ujawniła tę prawdę mojemu bratu Jerzemu w roku 2006, na ślubie swojego syna w Richmond w USA. Przez wiele lat żyliśmy nadzieją na odnalezienie naszego Ojca i dopiero po 60 latach dowiedzieliśmy się, jak zginął.

Wiadomo teraz, że tuż przed rozstrzelaniem Niemcy brutalnie odebrali mnie od Ojca i oddali przypadkowo napotkanym nieletnim chłopcom z rozkazem przekazania do obozu w Pruszkowie. Ojciec mój w tym dramatycznym momencie wykazał wielką przytomność umysłu, przekazując chłopcom swoją kartę meldunkową. To zachowanie wskazuje, że był przekonany, iż niemowlę bez jego obecności utraci wszystko: rodziców, dane określające jego narodowość, pochodzenie społeczne, wiek, informacje o rodzicach, imieniu, nazwisku, a także podstawową opiekę i niezbędne niemowlęciu warunki egzystencji. Prawdopodobnie zakładał, że jego własna karta meldunkowa, pozostawiona przy mnie, będzie pomocna w zidentyfikowaniu mojej tożsamości. Niestety chłopcy nie doczepili karty z nazwiskiem mojego Ojca do mojego ubrania, nie oddali jej również w obozie w Pruszkowie.

Chrzest Janusza Feinera w kościele św. Antoniego, 10.04.1944 r., ze zbiorów Janusza Feinera

Z obozu w Pruszkowie zostałem wyniesiony potajemnie przez polską pielęgniarkę PCK o nazwisku Kucharska. Nie mogąc pogodzić się z dramatycznym losem samotnego niemowlęcia osadzonego w obozie postanowiła je umyć i nakarmić w swoim domu, a później odnieść z powrotem do obozu. Ojciec pielęgniarki Mikołaj Kucharski (z zawodu szewc), zamieszkały razem z nią i synem Kazimierzem w Pruszkowie przy ul. Kościuszki nr 33 uznał, że skoro dziecko znalazło się już poza murami obozu, nie może do niego wrócić. Postanowił zatrzymać niemowlę w domu do czasu odnalezienia się jego rodziny, natomiast w przypadku niepowodzenia poszukiwań planował przyjąć je do rodziny i uznać jako własne. Zgłaszały się różne osoby, które utraciły i poszukiwały dzieci, ale nikt nie rozpoznał w niemowlęciu swojego dziecka, zwłaszcza że wygląd niemowlęcia ulegał zmianie z upływem czasu. Mając to na uwadze państwo Kucharscy przechowali ubranko (w które przygarnięte niemowlę było odziane w obozie pruszkowskim), jako jedyny znak rozpoznawczy pozwalający zidentyfikować dziecko przez prawdziwych rodziców.

W tym czasie moja Matka – Maria wraz z moimi dwoma starszymi braćmi, po przymusowej selekcji kobiet od mężczyzn przy ul. Żabiej, pod eskortą Niemców w wielkiej grupie kobiet i dzieci pieszo transportowana była do obozu w Pruszkowie. Szczęśliwie udało się jej uciec z transportu i koczowała później z dziećmi przez miesiąc u życzliwych mieszkańców Włoch, Pruszkowa i Ursusa. Nieustannie próbowała zdobyć jakiekolwiek informacje o mężu i dziecku. Niestety poszukiwania nie dawały żadnych efektów, a pozostawieni bez opieki dwaj synowie zamartwiali się czy nie została zatrzymana w jakiejś łapance. Wracała zmęczona, przygnębiona i zrozpaczona.

Ukrywanie uciekinierów z Warszawy narażało gospodarzy na niebezpieczeństwo, a warunki egzystencji dla mojej Matki z dwojgiem małych dzieci stały się trudne do zniesienia. Zbliżała się jesień, warunki bytowe były bardzo ciężkie. Nie można było utrzymać podstawowych warunków higieny. Dzieciom bardzo dokuczała panująca wszawica. To spowodowało, że Matka zdecydowała się na wielce ryzykowną ewakuację do Krakowa.

Podróż koleją była możliwa tylko w otwartym wagonie doczepionym przed lokomotywą. Niemcy chronili się w ten sposób przed zaminowywaniem torów kolejowych przez partyzantów. Dopiero dalej od strefy przyfrontowej, gdzie teren był silnie penetrowany przez Niemców można było przesiąść się do wagonów pasażerskich. Na słynnej stacji w Koluszkach, znanej z bardzo skrupulatnej kontroli pasażerów w celu wyłapywania warszawiaków uciekających do bezpieczniejszych miejsc, Niemcy skrupulatnie kontrolowali wszystkich pasażerów. Nadmierna dokładność Niemców uchroniła moich bliskich przed deportacją do obozu, gdyż czas odjazdu pociągu zmusił Niemców do przerwania kontroli.

W Krakowie też nie było bezpiecznie, ponieważ władze niemieckie ogłosiły poszukiwania za zbiegami z Warszawy. Patrole penetrowały miasto i przeszukiwały domy. Siostra Przełożona Izydora Königsmann zakonu Szarytek, która przygarnęła Mamę z braćmi w domu Stowarzyszenia św. Wincentego a’Paulo przy ul. Mikołajskiej 30, często ukrywała Mamę i braci w magazynie z mąką. Za worami ustawiono żelazne łóżko na którym spali we trójkę. Siostry w podobny sposób jak moich bliskich uchroniły wiele innych osób. Modliły się codziennie w intencji mojego odnalezienia, ale stopniowo modlitwy te zamieniały w ufność, że jestem już w niebie i będę aniołkiem – chroniącym od nieszczęść moich bliskich.

Wraz z upływem czasu rodzina Kucharskich w Pruszkowie coraz bardziej wiązała się uczuciowo z dzieckiem i otaczała je troskliwą opieką i miłością. Rodzina ta udzielała również pomocy i schronienia warszawiakom ukrywającym się przed hitlerowskimi oprawcami. Przypadkiem z ich pomocy skorzystała osoba, którą pani Wanda Kuntze (sąsiadka rodziny Feinerów z domu przy ul. Senatorskiej 32), spotkała na dworcu w Piasecznie. Osoba ta opowiedziała, że korzystała ze schronienia u pp. Kucharskich w Pruszkowie, którzy przygarnęli niemowlę. Pani Kuntzowa udała się do domu państwa Kucharskich i tam rozpoznała dziecko Marii Feinerowej.

Po upływie 3 miesięcy od dnia zaginięcia Matka moja otrzymała od Wacława Ruty z Żyrardowa, kartkę pocztową o następującej treści: „Łaskawa Pani bardzo przepraszam, że dopiero dziś odpisuję. Właśnie w międzyczasie dowiedzieliśmy się od pani dozorczyni Sieczko z Senatorskiej 32, że chłopcy mieszkający koło Żyrardowa mają odcinek meldunkowy Pani męża na imię Edward Feiner. Chłopcy ci oddali dziecko w Pruszkowie. Proszę natychmiast przyjechać po dziecko – dokładny adres dziecka ma pani Kuntzowa…” Dzięki tej informacji powróciłem do mojej rodziny.

Pozwolenie na przejazd koleją 14.10.1944 r. z Krakowa do Pruszkowa i z powrotem wystawione dla Marii Feiner i jej syna Jerzego w związku z poszukiwaniem Janusza i Edwarda Feinerów, ze zbiorów Janusza Feinera

Po pobycie w obozie, szczęśliwym uratowaniu przed wynarodowieniem albo utratą życia i blisko 3 miesięcznym pobycie u rodziny państwa Kucharskich odzyskałem swoją prawdziwą rodzinę. Nie posiadałem jednak urzędowych dokumentów potwierdzających moją tożsamość. Ten stan trwał aż do 1951 roku. Po latach starań Matka moja uzyskała urzędowe poświadczenie mojej tożsamości na podstawie zeznań świadków na rozprawie przeprowadzonej przed Sądem Powiatowym w Warszawie 21 grudnia 1951 roku.

Praca nad redakcją tego tekstu sprawiła, że znalazłem odpowiedź na nurtujące mnie od dawna pytanie: – „Dlaczego dzieciństwo i wczesna młodość budzą u mnie znacznie większe pozytywne emocje, aniżeli u moich rówieśników?” Przecież moja rodzina po ucieczce z Warszawy, już bez Ojca, musiała w Krakowie zaczynać wszystko od początku. Będąc bez pieniędzy, mieszkania, mebli i ubrania musieliśmy korzystać z życzliwości dobrych obcych ludzi, żyć w ciaśniutkim pomieszczeniu, na pożyczonych lub podarowanym sprzęcie codziennego użytku i w poczuciu niepewności co do jutra. Pomimo biedy, braku wszystkiego byłem szczęśliwszy od kolegów urodzonych i wychowanych w Krakowie, żyjących w pełnej rodzinie i uporządkowanym domu.

Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie, dopóki nie cofnąłem się do tamtego czasu i z empatią nie wniknąłem w uczucia i stany emocjonalne przeżywane wówczas przez moich bliskich. Zrozumiałem, że dramat jaki oni przeżyli, po stracie ojca i maleńkiego 11 miesięcznego członka rodziny, musiał wywołać u Mamy i braci szok i wstrząs psychiczny. Rozsądek podpowiadał, że odnalezienie niemowlęcia (bez żadnych znaków identyfikujących jego tożsamość) w wielkim kraju ogarniętym wojną, jest absolutnie nierealne i trzeba się pogodzić z tym tragicznym faktem.

Janusz Feiner z Mamą Marią Feiner i braćmi, Kraków, 1950 r., ze zbiorów Janusza Feinera

Odnalezienie mnie po trzech miesiącach, wbrew wszelkim przypuszczeniom, sprawiło że byłem postrzegany jak cudem odzyskany „skarb”. Byłem „oczkiem w głowie”, dla całej bliskiej i dalszej mojej rodziny, obdarzany szczególnymi uczuciami, niezwykłą troską i dobrocią. Miałem zawsze poczucie pełnej akceptacji w mojej rodzinie, choć niekiedy gdy moje zachowanie było nieodpowiednie, bracia żartowali mówiąc, że Mama musiała się pomylić uznając mnie za Janusza i nie ma pewności, czy jestem prawdziwym Januszem.

Ten szczególny sposób traktowania mnie w dzieciństwie przez osoby z mojego najbliższego otoczenia sprawił, że ubóstwo i trudy życia zostały wyparte z mojej świadomości, a pozostały tylko najlepsze wspomnienia, sentymentalne uczucia związane z domem i rodziną.

Mogę być klasycznym dowodem na skuteczność pedagogiki akceptacji dziecka. Akceptacja, miłość, wiara w moje możliwości, pozostawianie równocześnie stosunkowo dużego obszaru swobody i wolności, kształtowało u mnie poczucie własnej wartości, podmiotowości, wielkiej wiary we własne siły i wielu innych pozytywnych cech osobowościowych. Cechy te pozwoliły mi zdobyć dość duży poziom samodzielności, niezależności, ukształtować życie swoje i zbudować własną rodzinę optymalnie jak na warunki dostępne dla mnie.

Karta pocztowa wysłana przez Stanisława Feinera do Marii Feiner, 17 IX 1944, awers. Zbiory Janusza Feinera
Karta pocztowa wysłana przez Stanisława Feinera do Marii Feiner, 17 IX 1944, rewers. Zbiory Janusza Feinera

Patrz: Korespondencja rodziny Feinerów z lat 1944 – 1945

Powiązane hasła

Skip to content