menu

Krakowska Teresa z d. Sadowska – Wywiezieni do Breslau

Krakowska Teresa z d. Sadowska – Wywiezieni do Breslau

Teresa Krakowska z d. Sadowska, ur. w 1943 r., podczas wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkała wraz z rodzicami, Kazimierzem Sadowskim i Marią z d. Metrycką, oraz trzynastoletnią siostrą Czesławą na Ochocie na rogu ulic Szczęśliwickiej i Opaczewskiej. Rodzina, wygnana z domu w sierpniu 1944 r., została zapędzona na Zieleniak, a następnie pognana do obozu Dulag 121. Stamtąd wysłano ich na roboty przymusowe do Breslau (obecnie Wrocław). Relację, opartą na przekazie rodzinnym, Pani Teresa nadesłała do Muzeum Dulag 121 w 2016 r. Zachowujemy styl i pisownię tekstu zgodną z oryginałem.

Wspomnienia z obozu Dulag 121 są mi znane z opowiadań moich rodziców. Niestety kilka z najbliższych mi osób, które mogłyby uwiarygodnić moją wiedzę, już nie żyje, dlatego nie jestem zaopatrzona w daty i bardzo szczegółowe informacje. Tym niemniej postanowiłam podzielić się moimi skromnymi wiadomościami, zasłyszanymi od moich rodziców. Wspomnienia i opowiadania oraz przeżycia z okresu Powstania Warszawskiego i okresu wojny przewijały się w moim rodzinnym domu bardzo często.

Ja w czasie wybuchu Powstania Warszawskiego miałam 1 rok i dopiero, kiedy zostałam matką, zdałam sobie sprawę, jaki trud ponieśli rodzice, mający małe dzieci w tym okresie. Mieszkaliśmy na Ochocie przy ul. Szczęśliwickiej, w pobliżu ul. Opaczewskiej, wówczas nr 56. W domu tym okoliczni mieszkańcy korzystali ze schronu w czasie nalotów i stamtąd zostali wszyscy wypędzeni na Zieleniak (obecnie w tym miejscu mieści się Hala Banacha i targowisko). Były to pierwsze dni wybuchu Powstania Warszawskiego. Był upalny sierpień. Bez wody, pożywienia, ludzie czatowali pod gołym niebem, zastraszeni i maltretowani (katowanie, gwałty i pozbawianie życia) przez niemców i ukraińców. Na pewno na Zieleniaku byliśmy co najmniej tydzień, bo pamiętam, jak mama mówiła, że po tygodniu pobytu ludzie dostali po (niewielkiej) porcji zupy z brukwi.

Następnie wszyscy przebywający zostali wypędzeni – tak się to wtedy określało – do Pruszkowa. Szli kilka dni, po drodze wiele osób rozstało się z życiem. Wystarczyło zasłabnąć lub schylić się po cebulę czy pomidora, które rosły przy drodze. Nie żałowano ani nie liczono kulek wystrzelonych do ludzi. Po kilku dniach wędrówki dotarliśmy do Pruszkowa.

Tu nastąpiła selekcja. Nie wiedziano, czym się kierować ustawiając ludzi w poszczególnych grupach. I tak – część ludzi wysłana została do obozów koncentracyjnych, następna grupa do obozów pracy, a osoby starsze kierowane były do gospodarzy na wsi. Tak jak moja babcia, wywieziona gdzieś na wieś pod Częstochowę.

Natomiast moi rodzice na szczęście nie zostali rozłączeni ze mną, moją siostrą Czesławą oraz bratem mamy Tadeuszem. Razem przewiezieni zostaliśmy wagonami towarowymi do obozu pracy w Breslau. Tata pracował na kolei przy układaniu torów. Czesława i Tadeusz, którzy mieli po 13 i 15 lat, wykonywali prace pomocnicze dorywczo. Natomiast mama pracowała w kuchni – gotowała dla obozowiczów posiłki i tam spotkała się w wielką pomocą lekarza niemieckiego. Na prośbę mojej mamy – wypowiadanej w wielkim strachu w oczach – czy nie zechciałby mnie zbadać, ponieważ byłam bardzo chora (brak picia, jedzenia, odwodnienie i wyniszczenie organizmu przez okres pobytu na Zieleniaku i podczas wędrówki do Pruszkowa, a potem kilka dni jazdy wagonem towarowym do Breslau spowodowało mój stan, byłam żywym trupkiem), nie odmówił. Zajął się mną. Nawet przyniósł dla mnie jakąś odżywkę, po której w miarę doszłam do zdrowia. Wiem, że obozowicze dostawali jakieś niewielkie racje żywnościowe, a zakwaterowani byli w budynku jakiejś szkoły.

Po wyzwoleniu rodzice wrócili do Warszawy, na „stare śmieci”, okazując wielką radość z każdej spotkanej osoby, która przeżyła to piekło i wróciła na Ochotę. Niestety dom, w którym mieszkali był zburzony. Osiedlili się przy ul. Opaczewskiej, w domu, w którym przetrwali niejeden nalot i niejedne aresztowanie.

Powiązane hasła

”None

Skip to content