Szombara-Sochacka Zofia z d. Szombara – Relacja z wygnania
Zofia Szombara-Sochacka, ur. w 1937 roku, podczas okupacji mieszkała przy ul. Puławskiej wraz z matką Leokadią z d. Gębską (1910-1994), dziadkami Wacławem Gębskim (1997-1944) i Józefą Gębską (1888-1975) oraz rodzeństwem Barbarą (1935- 2016) oraz Januszem (ur. 1936). Jej matka i siostra wyszły z domu 1 sierpnia przed godziną „W” i po dwóch dniach prób dostania się do domu znalazły się w szpitalu Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej, gdzie Leokadia Szombara pomagała w opiece nad pacjentami. Szpital ewakuowano 25 VIII 1944 roku. Matka z córką zostały popędzone pieszo do stacji kolejki EKD, a następnie przewiezione do obozu w Pruszkowie, skąd – na drugi dzień – wraz z chorymi i personelem medycznym zostały skierowane do szpitala w Tworkach. W czasie tego eskortowanego przez Niemców przemarszu – dzięki pomocy znajomej osoby mieszkającej nieopodal – udało im się uciec. Wyruszyły pieszo w drogę do Starachowic, gdzie mieszkali ich dalsi krewni. Dotarły tam 31 X 1944 roku. Siedmioletnia wówczas Zofia wraz z dziadkami i bratem zostali wypędzeni z domu 5 sierpnia. Pod budynkiem Gestapo przy Al. Szucha został odłączy od rodziny i stracony w egzekucji Wacław Gębski. Symboliczny grób zabitych wtedy mężczyzn znajduje się dziś na cmentarzu na Woli. Po dwóch miesiącach koczowania w obcych mieszkaniach i piwnicach Józefa Gębska z wnukami zostali pognani do obozu Dulag 121. Stamtąd wysłano ich transportem w niewiadomym kierunku, z którego osoby zakonne umożliwiły im ucieczkę. Członkowie rodziny po wielu miesiącach rozłąki spotkali się ponownie w Starachowicach. Prezentujemy relację Pani Zofii Szombary-Sochackiej przekazaną Muzeum Dulag 121 w 2018 roku.
Z naszego domu zostaliśmy wypędzeni 5 VIII w godz. przedpołudniowych. Po selekcji (mężczyźni, w tym nasz Dziadek, i młodzi chłopcy zostali oddzieleni i pognani Al. Szucha) – przy placu Unii Lubelskiej pognano nas na dziedziniec siedziby Gestapo, gdzie spędziliśmy dalszą część dnia i noc. Janusz pamięta, że kobietom z niemowlętami dano ciepłą wodę. Pozostałym nic. Pamiętam grozę tamtej nocy, łunę pożarów i odgłosy wybuchów. W oknach gmachu wychodzących na dziedziniec siedzieli Niemcy z psami.
Następnego dnia – przed południem – ponowna selekcja (kto do obozu, kto na czołgi) i pognano nas ul. Litewską do Marszałkowskiej. W okolicy Placu Zbawiciela kazano nam się rozejść, zostały wznowione walki.
Wskutek zamieszania rozdzielono nas (Brata i mnie z Babcią). Przez ponad 2 tyg. byliśmy w piwnicach pod Teatrem Współczesnym i przy ul. Jaworzyńskiej. Tu odnalazła nas Ciocia Stanisława Lipska poprzez ogłoszenie w Biuletynie Informacyjnym o zaginionych dzieciach (mam xero tego Biuletynu z 15 VIII). Ciocia wzięła nas do siebie na ul. Kruczą 17, gdzie spotkaliśmy Babcię.
5 X 1944 w godz. przedpołudniowych wygnano mieszkańców z okolicznych domów i [popędzono] ul. Kruczą do Alei Jerozolimskich na Dworzec Zachodni. Było nas dość dużo. Wieczorem doszliśmy do Dworca i po nocy spędzonej pod gołym niebem przewiezieni zostaliśmy do Pruszkowa pociągami osobowymi. Brat pamięta, że przy wchodzeniu do pociągu żołnierz niemiecki dał mu kromkę chleba.
Żadne z nas nie pamięta dokładnie ile dni byliśmy w obozie, raczej krótko, może 2-3 dni. Przebywaliśmy w hali remontowej. Nie pamiętam czy dostaliśmy coś do picia lub jedzenia. Zapamiętałam tłok i Niemców, których bardzo się bałam.
Któregoś dnia rano zagnano nas do tzw. węglarek. Wchodziło się po trapie. I tak zaczęła się podróż, dokąd – nikt nie wiedział. Jednak mówili, że do Oświęcimia, próbowali uciekać wyskakując w biegu. Natychmiast byli zabijani- słyszeliśmy strzały. Konwojowali nas niemieccy żołnierze.
Następnego dnia w Tarnowie pociąg zatrzymał się. Było jasno, słonecznie. Zobaczyłam księdza (wiem, że miał na nazwisko Indyk) w sutannie, siostry w habitach [chodzi prawd. o ks. Stanisława Indyka – proboszcza parafii w Mościcach w czasie okupacji hitlerowskiej zaangażowanego w pomoc ofiarom wojny, w tym uchodźcom z Warszawy – przyp. red.]. Nie zauważyłam eskortujących nas Niemców. Siostry zakonne podeszły do naszego wagonu i pośpieszając nas wyprowadziły kilkanaście osób. Następnie furmanką zawieźli do Mościc. W Mościcach – domu piekarza (Polak, z pochodzenia Austriak) zostaliśmy aż do przybliżenia się frontu. Nasz gospodarz oznajmił nam, że boi się Rosjan i ucieka z Niemcami, co też zrobił. Nas wyposażył na drogę i tak rozpoczęła się druga część naszej tułaczki. W domu piekarza traktowano nas bardzo dobrze. Rodzina (pamiętam dwie kilkunastoletnie córki) była życzliwa i dbała o nas.
W listopadzie 1944 roku znaleźliśmy się w Starachowicach. Tam spotkaliśmy się z naszą Mamą i Siostrą, które wyszły z domu 1 VIII. Też przeszły przez obóz ewakuując się ze szpitala Dzieciątka Jezus 25 VIII 1944 roku.