Uszyński Andrzej – wspomnienia
Andrzej Uszyński (ur. 1935), mieszkaniec Mokotowa, trafił do obozu w Pruszkowie jako dziewięcioletni chłopiec wraz ze swoją ciocią Eugenią Praską. Dzięki jej inicjatywie udało im się dostać do transportu jadącego na tereny Generalnego Gubernatorstwa. Zamieszkali najpierw u znajomych w Częstochowie, a następnie przenieśli się do Radomska. Do Warszawy wrócili w 1945 roku.
Wspomnienia z Powstania Warszawskiego 1944 oraz wysiedlenia z Warszawy do Obozu Przejściowego w Pruszkowie
Urodziłem się w Warszawie 06.05.1935 roku. Do czasu wybuchu wojny mieszkałem wraz z Rodzicami i siostrą Zofią na Bielanach. Po śmierci Mamy, już w czasie wojny, mną i siostrą o dwa lata starszą ode mnie, zaopiekowała się rodzona siostra naszej Mamy, ciocia Eugenia Praska. Zamieszkaliśmy na Dolnym Mokotowie przy ul. Podchorążych 99/6. Z tego okresu, do czasu wybuchu Powstania, utrwaliło mi się w pamięci kilka różnych epizodów.
Najbardziej tragicznym, który wywarł na mnie wielkie wrażenie to egzekucja Polaków na ul. Nabielaka. Okna naszego mieszkania z jednej strony wychodziły na Łazienki a z drugiej właśnie na ul. Nabielaka. Niemcy przywieźli skazanych na egzekucje Polaków z zakneblowanymi ustami i tam ich rozstrzelali.
Moja ciocia była wielką erudytką i patriotką. W czasie okupacji niemieckiej organizowała tajne komplety nauczania dla dzieci. Dzieci przychodziły małymi grupami, a naukę z rożnych przedmiotów prowadziły nauczycielki, koleżanki ciotki Eugenii. Ciotka pokazała nam pomnik Chopina w Parku Ujazdowskim, „Pomnik Lotnika” na Placu Unii Lubelskiej oraz napis na gmachu U.R.M.R.P. „Bóg Honor Ojczyzna”, tłumacząc, że w imię tego hasła walczyli i ginęli Polacy. Na porządku dziennym było wspólne czytanie poezji Mickiewicza i Słowackiego, nauka pieśni patriotycznych i legionowych Wojska Polskiego.
Wybuchło Powstanie Sierpień 1944. W tym okresie ciocia Eugenia wraz z dwiema zaprzyjaźnionymi paniami krawcowymi (jedna nazywała się Maria Jastrzębska, drugiej pani nazwiska nie pamiętam) szyły furażerki, opaski biało-czerwone oraz bluzy dla Powstańców. Materiały dostarczali zaprzyjaźnieni ludzie. Paczki z gotowymi wyrobami odbierali Powstańcy. Widok uzbrojonych i uśmiechniętych młodych żołnierzy AK robił na mnie duże wrażenie. Muszę wspomnieć o pewnym epizodzie, którego finał był bardzo szczęśliwy dla nas i mieszkańców naszego domu. W jednym z pokojów mieszkania ciotki przed wojną mieszkał Jej brat: Stanisław Praski. Miał On pokaźną kolekcję alkoholi pochodzącą z całego świata przechowywaną w szafie cioci mieszkania. Podczas Powstania odbywały się rewizje, które przeprowadzały bojówki SS. W czasie jednej z nich słychać było walenie do drzwi na niższych piętrach naszego domu, w wielkim pośpiechu udało się cioci schować rozłożone furażerki i opaski do siedzeń foteli… SS-mani po wejściu rozpoczęli rewizje i całe szczęście, że zaczęli od szafy z alkoholami. Usatysfakcjonowani taką okolicznością znalezienia dobrych wódek, po ich zabraniu szybko wynieśli się. Gdyby znaleźli ukryte w pośpiechu rzeczy dla Powstańców los wszystkich mieszkańców byłby przesądzony.
Wkrótce ta sama ekipa SS-manów z bańkami z benzyną do podpalania mieszkań rozkazała nam natychmiast opuścić lokal. Przypuszczam, że ciotka była przygotowana na taką okoliczność, bo zdołała zabrać jakieś swoje oszczędności, wiedząc że idziemy na nieznaną tułaczkę… Zobaczyłem tłum ludzi wypędzonych z sąsiednich ulic. W dużym pochodzie dotarliśmy na Sadybę. Sadyba była wówczas w rękach Powstańców, ale to był krótki okres, w którym można było cieszyć się wolnością. Niedługo bowiem nastąpił potężny nalot bombowy połączony z atakiem wojska. Sadyba została bardzo zniszczona i było wiele ofiar. Nasz budynek, w którym przebywaliśmy został również mocno uszkodzony. Mieliśmy szczęście, że wyjście z piwnicy nie zostało zasypane. Z wielkim krzykiem Niemcy kazali nam wychodzić i dołączyć do cudem ocalonych wysiedleńców i mieszkańców Sadyby. Uformowany pochód eskortowany przez Niemców obrał kierunek na obóz w Pruszkowie.
Pamiętam, że szliśmy całą noc, a może i dłużej, poganiani przez eskortujących. Pochód był olbrzymi, bo dołączali do niego wysiedleńcy z innych dzielnic Warszawy. Po dotarciu do obozu chcieliśmy znaleźć miejsce w jednej z zadaszonych hal, nie wiedzieliśmy jak długo będziemy tu przebywać. Z braku miejsca zatrzymaliśmy się na wielkim placu, na którym koczowały tłumy. Nie przypominam sobie, jak długo tam byliśmy, może dzień lub dłużej bez jedzenia i picia.
Ciocia znała bardzo dobrze język niemiecki i dowiedziała się od Niemców, że wkrótce będą podstawione wagony pociągu dla matek z dziećmi, którymi będą mogły wyjechać z obozu i szukać w Generalnej Guberni nowego miejsca egzystencji. Duże wrażenie wywarł na mnie leżący szereg rozstrzelanych młodych ludzi, wokół których ludzie załatwiali swoje potrzeby najwidoczniej z braku odpowiedniego miejsca, sanitariatów nie było. To była gehenna. Ciocia określiła się jako nasza matka. W końcu jakiś niemiecki oficer mówiący po polsku powiedział, że pociąg dla matek z dziećmi jest podstawiony, oczywiście były to wagony towarowe. Ale co to była za jazda!!!
W wagonie ścisk niesamowity, płacz dzieci zaduch i ciągłe zatrzymywanie się pociągu. To miało nawet dobrą stronę, bo dobrzy ludzie przez otwory w górnej części wagonu wrzucali chleb i butelki z wodą. Później dowiedzieliśmy się, że w obozie pruszkowskim była selekcja podczas której młodzi i nie tylko, zostali wysłani do prac w Niemczech. Inni mieli mniej szczęścia, bo wysłano ich do obozów koncentracyjnych. Dojechaliśmy do Częstochowy, pociąg odjechał, a my pozostaliśmy i mogliśmy odpocząć u znajomych cioci Eugenii.
Zbliżała się zima, opuściliśmy dobrych ludzi w Częstochowie i pojechaliśmy szukać szczęścia w Radomsku. W jednym z domów wynajęliśmy pomieszczenie kuchenne, bo pokoje były już wcześniej zajęte przez wysiedleńców z Warszawy. Trzeba było jakoś żyć, opłacić kwaterę. Razem z ciotką robiliśmy wyroby garmażeryjne (pasztety) i sprzedawaliśmy do okolicznych restauracji. W Radomsku wyzwolonym przez Rosjan doczekaliśmy się końca wojny. Byłem wówczas tam świadkiem egzekucji na jeńcach niemieckich.
Po powrocie do Warszawy zamieszkaliśmy w Górnym Mokotowie przy ulicy Szustra 22/5, ponieważ nasze mieszkanie przy ulicy Podchorążych było spalone. Zacząłem uczęszczać do szkół, a po ich ukończeniu odbyłem służbę wojskową w Marynarce Wojennej. Po zakończeniu trzyletniej służby wojskowej związałem swoje losy z życiem na Wybrzeżu. Pracowałem w Stoczni Północnej wieczorowo ucząc się. Później podjąłem prace na statkach handlowych w Polskich Liniach Oceanicznych, a następnie jako starszy mechanik okrętowy pracowałem dla armatorów zagranicznych. Obecnie jestem na emeryturze.