Łukasik Wiesław – Wojenne losy rodziny
Wiesław Łukasik urodził się w 1938 r. w Łucku, gdzie spędził pierwszy rok życia z rodzicami, Adamem i Zofią, oraz starszym bratem Antonim. Po aneksji wschodnich terenów Polski przez ZSRR w 1939 r. rodzina, w obawie o swój los, zdecydowała przedostać się do stolicy. Tam mieszkali do okresu Powstania Warszawskiego, najpierw przy ul. Białołęckiej, następnie przy Żelaznej 80. Dziesiątego dnia Powstania Adam Łukasik oraz jego kuzyn, Sławomir Zmijewski, zostali wywiezieniu do KL Buchenwald. Wiesław Łukasik wraz z matką Zofią i krewną Marią Zmijewską przebywali w Warszawie do dnia kapitulacji, a następnie zostali wygnani do obozu Dulag 121 w Pruszkowie. Po tygodniu udało im się wyjść na wolność i przedostać do Grójca. Publikujemy świadectwo wojennych losów rodziny, spisane przez Pana Wiesława Łukasika w 2021 r.
Nazywam się Wiesław Łukasik. Urodziłem się w styczniu 1938 roku w Łucku. Zarówno ojciec Adam Łukasik (ur.1900), jak i matka Zofia Łukasik z d. Dmowska (ur. 1900) mieszkali w Warszawie jeszcze przed odzyskaniem niepodległości w 1918 r. Ojciec na Królewskiej 29, matka na Białołęckiej 59. W Warszawie ukończyli studia: ojciec prawnicze na UW, matka polonistykę, też na UW. Nasze wysiedlenie z Warszawy przez Dulag w Pruszkowie na początku października 1944 było poprzedzone dramatycznymi wydarzeniami wojennymi.
Jak wspomniałem, urodziłem się w Łucku. Ojciec mój, pracujący w skarbówce w Warszawie, został tam oddelegowany z Warszawy w roku 1937 r. i pełnił tam funkcję naczelnika urzędu skarbowego. Jego podwładnym i przyjacielem był p. Czesław Skłodowski, towarzysz późniejszych przygód wojennych. Nasza rodzina w Łucku to mama, ojciec, mój brat Antoś (rocznik 1934) i ja.
We wrześniu 1939 roku do Łucka wkroczyła armia i władza sowiecka. Rodzice, jako inteligencja, zajmująca dość wysoką pozycję w administracji, byli świadomi zagrożeń życia pod nowym suwerenem. W zrealizowaniu jedynie słusznej decyzji – ucieczki do centrum Polski, pomogli im petenci urzędu skarbowego narodowości żydowskiej. Była w tej pomocy bardziej chęć odwzajemnienia się za uczciwe traktowanie skarbowe, niźli chęć zysku pieniężnego. Oni też zorganizowali transport przez „zieloną granicę”. Szczegóły o tej przeprawie przekazał mi syn p. Skłodowskich, wówczas 10-letni chłopiec. Żydzi zorganizowali 2 furmanki; jedną dla naszej rodziny, drugą dla państwa Skłodowskich. W takim składzie i transporcie dojechaliśmy przez Równe do linii granicznej. Granica była patrolowana przez konne oddziały kozackie. Furmani naszych powozów mieli doświadczenie w przemykaniu się przez granicę. Obserwowali oni dzienny cykl przemarszu patroli. Pomiędzy kolejnymi przejazdami kozaków należało błyskawicznie przedostać się na stronę okupacji niemieckiej.
Spod granicy, już bez przeszkód, dojechaliśmy do Warszawy na Białołęcką. W domu zamieszkiwała wtedy matka mamy Helena Dmowska i brat mamy Stefan Dmowski. Niestety mieszkanie to nie było szczęśliwe. Stało się świadkiem dwu tragedii, głęboko przeżytych przez rodziców. Na początku okupacji (5 kwietnia 1941) aresztowany został ukochany brat mamy Stefan Dmowski – nauczyciel. Został zamordowany w Dachau (lub Hartheim). W 1941 roku zmarł na zapalenie płuc mój sześcioletni brat Antoś. Ten ciężki cios zaważył na decyzję rodziców o wyprowadzce z tego tragicznego mieszkania.
Nowe lokum to ul. Żelazna 80. W mieszkaniu tym mieszkały następujące osoby: nasza trójka (ojciec, mama i ja), ciotka ojca Maria Zmijewska z synem Sławkiem oraz siostra ojca Zofia Łukasik. Ojciec mój pracował w czasie okupacji w Ministerstwie Skarbu.
W czasie Powstania Warszawskiego 10 sierpnia 1944 gestapo aresztowało na Żelaznej: Ojca mojego Adama Łukasika i Sławka Zmijewskiego, jako politycznych wrogów Rzeszy. Obaj trafili do Buchenwaldu. Na domiar tragedii siostra ojca Zofia Łukasik zginęła 1 sierpnia idąc z Mokotowa do walk powstańczych. Jakikolwiek ślad po niej zaginął. Poszukiwania osobiste i przez PCK po wojnie nie dały rezultatu.
W przeciągu 2 miesięcy upadło powstanie, którego konsekwencją było wysiedlenie ludności Warszawy. Nas wypędzono z domu na Żelaznej 80. Pamiętam chłód w tych dniach; mama moja w ostatniej chwili wyciągnęła dla mnie ciepłą odzież. Opuszczając dom obejrzałem się w ostatniej chwili za siebie. Niemcy bezpośrednio po wypędzeniu mieszkańców przystąpili do podpalenia kamienicy miotaczami ognia.
Pędzono nas przez ulicę Wolską w kierunku Dworca Zachodniego. Stąd pociągiem dojechaliśmy do obozu w Pruszkowie. Ciotka ojca Maria Zmijewska była wówczas ciężko chora. Jej stan pomógł nam jednak w wydostaniu się z Dulagu. Po tygodniu koczowania w nieludzkich warunkach sanitarnych i aprowizacyjnych w hali obozu Niemcy, w obawie przed durem brzusznym, zezwolili służbom medycznym na wyniesienie Marii na noszach poza teren obozu. Trzy uchwyty noszy ujęły trzy siostry medyczne, a jeden moja mama, mocno trzymając mnie za rękę. W takiej grupie opuściliśmy teren obozu…
Nie mogę szczegółowo opowiedzieć, jak znaleźliśmy się w i na samochodzie z pniakami drewna. Maria Zmijewska dostała miejsce w szoferce, ja z mamą przy pomocy szofera wdrapaliśmy się na ładunek na „pace”. Ciężarówka dowiozła nas do Sochaczewa, gdzie trafiliśmy pod opiekę jakiejś życzliwej rodziny. Tam zachorowałem na zapalenie płuc na skutek wyziębienia. Moja mama pamiętając, że ta choroba odebrała jej 4 lata temu syna, ciężko to przeżyła. Na szczęście oparłem się chorobie.
Po około 2 tygodniach wyruszyliśmy w dalszą drogę do Grójca, w którym zamieszkiwali w domu rodzinnym państwo Skłodowscy, przyjaciele z Łucka. W kwietniu 1945 roku powrócił do nas z Buchenwaldu ojciec, bardzo wygłodzony i wycieńczony.
Dalsze nasze dzieje potoczyły się pod kierunkiem dyrektyw skarbówki. Ojciec został wydelegowany do Szczecina, gdzie jeszcze przez prawie 20 lat pełnił funkcję naczelnika wydziału skarbowego. Jego los splatał się z niepewnością powojennych losów miasta, które przechodziło z rąk do rąk. Mama długie lata była wizytatorem szkolnym w kuratorium, a pod koniec kariery (lata 60-te) zajmowała się opieką nad dziećmi emigrantów greckich i wychowankami domu dziecka w Szczecinie.