Zarzycka Stanisława – Pomoc uczniów z Pruszkowa
Stanisława Zarzycka, ur. w 1938, podczas II wojny światowej mieszkała wraz z rodzicami w Pruszkowie. Jako uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej wraz z siostrą oraz koleżanką Marią Kazimierczak czynnie włączała się w pomoc osadzonym w obozie Dulag 121 warszawiakom, m.in. przerzucając żywność na teren obozu, czy dostarczając ją do domu zakonnego sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego przy ulicy Szkolnej 15, który stał się miejscem schronienia i opieki dla wielu wyprowadzonych z obozu więźniów. Krótka relacja przekazana przez Panią Stanisławę Zarzycką Muzeum Dulag w 2010 roku, ukazuje skalę zaangażowania pruszkowskiego społeczeństwa w pomoc wygnanym z Warszawy.
Pierwszy rok szkoły podstawowej był związany z Powstaniem Warszawskim. Mieszkałam w Pruszkowie przy ul. Brzezińskiego, blisko Warsztatów Kolejowych. Wybuch Powstania i naloty niemieckich samolotów na Warszawę, Pruszków i jego okolice były niebezpieczne. W domu, w którym mieszkaliśmy, budzono nas w nocy, żeby opuścić mieszkanie i schronić się w dużym ogrodzie przy domu. Strach przed zbombardowaniem domu dla siedmiolatka był straszny. Odgłosy samolotów niemieckich niszczących Warszawę było słychać. Łuna płonącej Warszawy widoczna była w Pruszkowie.
Szkoła Podstawowa, do której uczęszczałam znajdowała się na rogu ulicy, blisko muru obozu [prawd. Szkoła Kolejowa przy ul. Broniewskiego – przyp. red.]. Po zajęciach lekcyjnych, z wyższych pięter szkoły, obserwowałyśmy ludzi za drutami kolczastymi, którzy błagali o pomoc, jedzenie. Niemieccy strażnicy skrupulatnie pilnowali za murem. Kiedy odeszli dalej, rzucałyśmy chleb, jabłka, pomidory przez mur. Była nas trójka – ja, moja siostra i koleżanka Marysia Kazimierczak (mieszka na Jelonkach) z podwórka. Po południu, czasem wieczorami, biegałyśmy na ul. 3 Maja pod główną bramę i też niosłyśmy warzywa itd. Owoce pochodziły z ogrodu przy domu. Przy ul. Szkolnej było schronisko dla ludzi z obozu, które prowadziły zakonnice, tam też potrzebna była pomoc. Dla nas (trójki dzieci), nie było problemu, żeby coś zanieść dla tych ludzi, byliśmy bardzo chętni.
Należą się podziękowania właścicielowi gospodarstwa, p. Józefowi Czarkowskiemu (pochowany jest na cmentarzu Żbikowskim), który plony swojego ogródka przeznaczył na pomoc ludzi za murem.
Po likwidacji obozu w styczniu 1945 r. bramy obozu były otwarte, można było zwiedzać poszczególne hale. Widok hal, to było coś strasznego. Czułam współczucie dla ludzi, którzy musieli tam być. Mam to w pamięci, mimo upływu tylu lat. Dlatego, nigdy więcej nie zwiedzałam podobnych obozów. Przy halach zainstalowane druty kolczaste służyły potem do zawieszania dużych tablic, namalowanych przez pracowników Zakładów. Przedstawiały one kobiety z dziećmi wiszące na tych drutach kolczastych, z których płynęła krew. Było to bardzo wzruszające.