menu

Szczepkowski – Wspomnienie z października 1914 r. („Głos Pruszkowa” 17 X 1937)

Szczepkowski – Wspomnienie z października 1914 r. („Głos Pruszkowa” 17 X 1937)

13 października rozpoczął się trwający dwa dni artyleryjska wymiana ognia między stacjonującymi w Helenowie wojskami niemieckimi a wojskami rosyjskimi przebywającymi w okolicach szkółek Hoserów, w wyniku którego całkowitemu lub częściowemu zniszczeniu uległo wiele pruszkowskich budynków użyteczności publicznej, zakładów produkcyjnych i fabryk, wśród nich Warsztaty Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej, fabryka fajansu Teichfelda, fabryka pomp J. Troetzera, pałacyk Stowarzyszenia Księży Emerytów (dziś znany jako pałacyk „Sokoła”), młyn nad Utratą, wille „Wenecja” i „Anielin”, a także kościoły św. Kazimierza i Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny na Żbikowie. Przejmujące wspomnienie ostrzału autorstwa redaktora i literata Jana Szczepkowskiego ukazało 17 października 1937 roku w „Głosie Pruszkowa”.

 

Jan Szczepkowski „W Pruszkowskie domy walą armaty…”

(Wspomnienie z października 1914 r.)

Rok wybuchu Wielkiej Wojny. Mimo słonecznych ciepłych dni nocne jesienne chłody zaczerwieniły już liście na drzewach. Zbliża się połowa października, a ku Warszawie prze fala nieznanej w dziejach wojny.

Rosyjskie wojska ustępują za Wisłę Z Warszawy ewakuowano urzędy do Rosji, wiele osób tchórzliwszych w obawie bombardowania i głodu podąża na Wschód. Na dworcach sterty bagaży, w pociągach ścisk, a w mieście ruch niezwykły. Ambulansy, platformy i tramwaje przewożą rannych, pędzą samochody wojskowe i przesuwają się tysiące konnych dorożek. Na chodnikach pełno gapiącej się publiczności.

Niekiedy ukazuje się nad miastem niemiecki samolot i rzuca bomby. Przechodnie zadzierają głowy, gapią się nie kwapiąc zbytnio do bram. Padają nieliczne ofiary. Mówiono wówczas, że daleko więcej osób ginie od wojskowych samochodów niż od nieprzyjacielskich aeroplanów. Tym czasem pod Warszawą ciekawe rzeczy się dzieją.

Pociągi już tylko do Grodziska dochodzą. A więc już tam jest linia boju!.. Głuche huki armat wprawiają w drżenie szyby okienne. Nerwy stają się coraz bardziej napięte.

W Pruszkowie, o dziwo, ludzie pracują jak zwykle. Fabryki dymią, szkoły są czynne, urzędnicy śpieszą co rano do biur prywatnych, dzieci bawią się wesoło w piasku przy torach kolejowych.

O bliskości linii bojowej świadczą wojskowe biwaki i grupki żołnierzy.

Pociąg osobowy, idący z Grodziska Niemcy ostrzelali pod Brwinowem, lada chwila zajmą Pruszków, Zamrze komunikacja z Warszawą, martwią się rodziny o tych, którzy tam rano do zwykłych zajęć wyjechali, czy dostaną się z powrotem do domu?

Znikły biwaki żołnierskie z terenu Pruszkowa. Jakieś bataliony piechoty idą przez miasto, lecz nie w stronę wroga, ani też nie cofają się ku Warszawie, lecz wprost na wschód. Idą w stronę Piaseczna aby pod Górą Kalwarią przeprawić się za Wisłę. Patrole kozackie uwijają się po polach, snują pod Helenowskim lasem, zaglądają do miasta.

Wjechał patrol w główną ulicę. Naraz kozacy zawrócili konie i poczęli galopem *umykać. W drugim końcu ulicy pokazał się na rowerach patrol niemiecki.

Po godzinie wkroczyła piechota i zajęła Pruszków do rzeczki Utraty, zajęła Komorów i całą linię biegnącą od Błonia ku Wiśle. Zatrzymali się Niemcy na tej linii i na razie nie poszli dalej ku Warszawie. Bali się, iż tam ich czeka podstęp, że tam ukryte są wielkie siły Moskali. Niemcy postanowili tu stworzyć front, tu zaczekać na swoje rezerwy i zgromadziwszy siły uderzyć na stolicę kraju

Obliczenia ich były błędne. Moskale w obawie, że nie podołają wrogowi całą swoją armię na tym odcinku przerzucili za Wisłę, a pod Warszawą ledwie dwa pułki zostało! Wielkie miasto było nieomal bezbronne.

Nowy zaborca zapragnął umocnić się na swej linii. Spędzono z miasta ludzi zdolnych do pracy ze szpadlami i kazano im ryć okopy. W głębiły się w ziemię trzy długie linie, kryjące niemiecką piechotę.

Moskale znikli. Przez trzy dni linia boju milczy, a tymczasem mieszkańcy Pruszkowa starają się nic nie zmieniać z trybu swojego życia. Ci, którzy znaleźli się po stronie rosyjskiej w braku pociągów chodzą pieszo do Warszawy, ci ze strony niemieckiej przekradają się przez „graniczną” rzekę Utratę w nocy i znów nocą wracają do swych domów. Ryzykują życiem. Wszak mogą być wzięci za szpiegów. Lekceważą niebezpieczeństwo. Dla nich sprawa pracy i wyżywienia rodziny ważniejsza.

Naraz od strony Rosjan zagrzechotały karabiny, huknęły z pod Warszawy armaty. Niemcy odpowiedzieli podobnym ogniem. Strzelano z parków nadrzecznych, strzelano z poza domów. Artyleria niemiecka ulokowana w zagaju, tuż przed wjazdem do parku w Helenowie obrzucała pociskami część Pruszkowa za rzeką i osiedle Piastów. Pociski czynią wielkie wyrwy w ścianach domów, zabijają ludzi, wiercą leje w ziemi. Szyby lecą w całym mieście z okien i z brzękiem tworzą zwały szkła pod ścianami domów. Mieszkańcy kryją się do piwnic, dzieci strwożone płaczą.

Z piekielnego huku i brzęku, z brutalnego pochodu śmierci, z głuchego walenia się murów i ognistych błysków pękających granatów do bywa się z piwnic pełna głębokiej ufności i wiary dostojna pieśń:

Kto się w opiekę podda Panu swemu lub bardziej porywająca, górna niby kwiat zerwany z wyżyny niezawodnego orędownictwa jednającego nas z Synem najmilszym:

„Pod Twoją obronę uciekamy się święta boża Rodzicielko…”

Mija dzień i noc huki trwają wciąż. Nerwy zaczynają się oswajać, a życie woła o swoje prawa. Ktoś nie zabrał z mieszkania prowizji, inny chce ją przynieść z pobliskiego sklepu. Pełzają ludzie po schodach, przekradają się pod ścianami domów, w ulicach wśród których bzykają kulki — śmiertelnie żądlące osy.

Ktoś zauważył człowieka idącego środkiem ulicy. Idzie wyprostowany. Zuchwalec — chyba śmierci szuka. Nie. To głuchoniemy służący z ogrodu Bersona. Nie słyszy biedak huków, nie zdaje sobie sprawy z niewidzialnego niebezpieczeństwa. Ufa ciszy i ludziom jak dziecko. Ci co go znają dają znaki aby się skrył. Nie patrzy w tę stronę, nie dostrzega znaków i pada od zabłąkanej kuli z rozkrzyżowanymi rękami. Może w ostatnich sekundach życia pyta się: dlaczego i za co?

I znów drugi i trzeci dzień bitewny mija na okrutnej strzelaninie. Nikt do ataku nie idzie, przeciwnicy pewnie gromadzą swe siły. Co będzie? Tymczasem trzeba głód zaspokajać. Wszak zacny piekarz, mimo pocisków armatnich i bzykających w powietrzu kulek karabinowych uruchomił częściowo piekarnię.

Naraz zdaleka słychać: Ura! Ura! Moskale idą do ataku. Karabiny maszynowe i zwykłe grzechocą jako orzechy sypane z olbrzymiego wora na kamienną posadzkę. Teraz naprawdę nosa na ulicę wytknąć nie można.

Po bruku ulicznym i chodnikach tupocą setki nóg ciężko obutych, strzały tuż pod domami, krzyki, przekleństwa i jęki…

Oddala się orgia głosów ludzkich. Może minęła już burza?

Ale gdzieżtam! Teraz dopiero rozpętał się na dobre niszczycielski huragan wojny.

Moskale zajęli miasto i wyparli Niemców na linie ich okopów pod Helenowem, a tamci otworzyli w całej pełni artyleryjski i karabinowy ogień na miasto. Minął dzień okrutny i nadeszła straszna noc w bombardowanym mieście.

Dowódca baterii niemieckiej Faber, konkurent polskiej fabryki ołówków kieruje działa w zabudowania fabryczne aby je zrównać z ziemią. Działa baterii burzą doszczętnie dużą i piękną willę w Anielinie, rujnują b. pałac Stępińskiego (dziś siedzibę sokolską) uszkadzają lub zapalają domy w mieście.

Ogromna czerwona łuna okrywa miasto. Pali się sąd — palą domy prywatne.

Lecz co to? Wśród okrutnego warkotu i huku padających granatów, wśród krwawego blasku pożaru uwijają się między domami czarne sylwetki ludzkie, gdzieniegdzie błyszczy kask strażacki. Jedni ludzie przetaczają beczki inni uginają się pod kubłami wody. Na dachu domu, w pobliżu płonącej kamienicy, młoda dziewczyna gasi padające żagwie podawanymi jej kubłami wody. Kulki bzykają koło niej, pociski basem grzmią w górze, a ona ratuje chudobę cudzą i swoją Tam, gdzie dom nad głowami ludzkimi się pali, sąsiedzi pomaga ją przenieść się rodzinom do piwnic w domach jeszcze nie płonących. Owdzie słychać płacz, bo oto pocisk uderzył tuż nad piwnicznym schronem, a zwalony mur zabił dziecko ukrytej tam rodzinie…

Rankiem szalone znużenie ogarnia ludzi. Przycichają strzały, przygasają pożary. Na ulicach pełno rosyjskich żołnierzy w ogromnych baranich „papachach” na głowach, jedni wyglądają na typy wschodnie inni swojsko i mówią po polsku… Syberyjskie pułki, do których wielu Polak ów pobrano.

Żołnierze zaglądają do piwnic, nakazują wszystkim wyjść i wędrować natychmiast do Warszawy. Bitwa jeszcze trwać będzie, tymczasem „pieredyszka“ to jest łapanie tchu w zmęczone bojem płuca wrogich wojsk, chwila uprzątania trupów i rannych, chwila posiłku aby znów rzucić się ku sobie w zajadły bój o złudne zwycięstwo nad obcą ziemią, do której przecież nie ma się żadnego prawa !

Z piwnic i zakamarków wypełza mrowie ukrytych cywilów. Żałosny tłum. Ludzie jak w id m a : przemęczeni bezsennością, głodni, niektórzy ranni. A jednak wielu wyjść nie chce.

„Nie rzucim ziemi skąd nasz ród…”

Suną ku stolicy rozproszone gromadki. Jedni niosą na rękach małe dzieci, inni jakiś pochwycony z domu najcenniejszy przedmiot lub tłomoczek z pościelą. Doktór W. pcha taczki, a w nich matka staruszka, co o własnych siłach iść nie mogła, inny znów dobry syn posadził na krześle niedołężnego ojca, oparcie krzesła umocował na swoich ramionach i tak niesie… A tymczasem kule znów zaczynają bzykać i huczyć w powietrzu. Pociski armatnie znów wstrząsają ziemią.

Gromadki przyśpieszają kroku. Czasem ktoś padnie. Najbliżsi porzucają wtedy przedmioty i niosą towarzysza niedoli. Zbawcza Warszawa już blisko, tam pomoc sanitarna, tam Komitety i dobrzy ludzie, którzy karmią głodnych i dają im schronisko.

Trzy dni jeszcze trwał bój pod Pruszkowem aż wróg germański rejterował aby dopiero po kilku miesiącach z lepszym rezultatem znaleźć się pod Warszawą. Niemcy popełnili błąd : spodziewali się podstępnego oporu Rosjan, a ci nie mając silnej artylerii i pocisków uciekli za Wisłę.

Gdy Niemcy stanęli na linii rzeki Utraty, opatrzyli się Moskale, tymbardziej, że nadeszły do Warszawy zamówione w Japonii pierwszorzędne działa. Przerzucili więc znów wojska swoje na tę stronę Wisły, a artyleria rosyjska ustawiona w hoserowskich szkółkach na żbikowie „wymacała” artylerię niemiecką w Helenowie. Wybito Niemcom ludzi, wybito konie. Niemcy rejterując musieli działa zakopywać w ziemi, a na cmentarzu pruszkowskim leżą dziś w długiej bratniej mogile „ci co bronili i ci co się wdarli” …

Mieszkańcy Pruszkowa i okolicznych osiedli wrócili po paru dniach do ocalałych domów i zgliszcz rozpacznych. Polały się łzy tam gdzie były ciosy moralne lub ciężkie materialne straty. Nie opuszczono rąk bezradnie. Wyleczono dokładnie zniszczenie w fabrykach, w domach i dobytku, rany zaś serc zbolałych postacie najbliższych leczył samodzielnie czas, lekarz powolny ale niezawodny.

Takie to były boje pod Pruszkowem i taka była wytrwałość mieszkańców tego miasta.

Jan Szczepkowski

Skip to content