Kakowski Krzysztof – Wypędzenie z Warszawy
Krzysztof Kakowski, ur. 1930 r. cudem ocalał z egzekucji ludności cywilnej i w pierwszych dniach sierpnia został przymusowo wypędzony do obozu Dulag 121 w Pruszkowie. Udało mu się razem z rodziną uciec z obozu. Krótkie wspomnienie o swoich tragicznych, wojennych losach pan Krzysztof Kakowski przysłał do Muzeum Dulag 121 w 2014 roku.
Dnia 6 sierpnia w godzinach rannych zostaliśmy brutalnie przez zgraję Ukraińców wypędzeni z domu przy ul. Bednarskiej 23. Nie pozwolili niczego z sobą zabrać. Początkowo przez wykute między budynkami przejścia przepędzono nas do kościoła Karmelitów, tam przenocowaliśmy, a następnego dnia to jest 7 sierpnia grupę małych dzieci, osoby stare i niedołężne pozostawiono w Kościele, pozostałych wgoniono na dziedziniec wypalonego pałacu, gdzie dziś mieści się Ministerstwo Kultury. Tam już leżała sterta rozstrzelanych. SS-mani ustawili na trójnogu karabin maszynowy z taśmami naboi, a nas ustawiono pod ścianą. Na sekundę przed przystąpieniem do zabijania do załogi karabinu maszynowego podjechał motocyklista i coś im powiedział. W efekcie karabin złożono, a z naszej grupy ustawiono kolumnę i przepędzono przez ulicę Ossolińskich, plac Piłsudzkiego, Ogród Saski, gdzie uczyniono z nas żywą barykadę, potem przez Plac Żelaznej Bramy i dosłownie piekło płonących Hal Mirowskich, ulicą Solną a następnie ulicę Elektoralną do ulicy Wolskiej. Podczas tego przemarszu byliśmy kilkakrotnie zatrzymywani z zamiarem rozstrzelania nas. Pod wieczór dotarliśmy do Dworca Zachodniego, skąd pociągiem elektrycznym zawieziono nas do obozu w Pruszkowie. W obozie panował chaos, ale już dawano do picia kawę zbożową i jakieś zupy z kotła oraz chleb. Nocleg na matach słomianych. Rano podstawiono pociąg towarowy i zaczęto ładować ludzi. Od Niemca ciotka moja, która znała doskonale język niemiecki, dowiedziała się, że transport ma jechać do Auschwitz.
Z ulicy Bednarskiej wyszliśmy całą rodziną. Mój ojciec Stefan Kakowski (45 lat) moja matka Maria Kakowska (42 lata), ja Krzysztof Kakowski (14 lat) i moja siostra Izabella Kakowska (13 lat) oraz moja ciotka Kazimiera Majewska-Pol (40 lat) i dwie jej córki Maria Majewska (16 lat) i Zofia Majewska (12 lat), a także moja ciotka Bronisława Ehrenberg (44 lat). Przez cały czas wszyscy trzymaliśmy się razem oprócz mojego ojca, którego na samym początku oddzielono od nas – który cudem ocalał od masowej egzekucji. Wszyscy za wszelką cenę postanowiliśmy nie dać się załadować. Zamiast wejść do wagonów prześlizgnęliśmy się na drugą stronę toru i schowaliśmy w krzakach. Jak pociąg odjechał wróciliśmy do obozu, a następnie matce mojej z dwojgiem dzieci i siostrą udało się podejść w pobliże bramy obozowej, mimo iż Niemcy strzelali do ludzi tam podchodzących. Przez bramę widzieliśmy ulicę z normalnym ruchem. Korzystając z nieuwagi wartownika wszyscy czworo przebiegliśmy przez częściowo otwartą bramę i wpadliśmy do ogródka po drugiej stronie ulicy przez otwartą przez nieznanego kolejarza furtkę. On nas natychmiast schował na strychu. Tego samego dnia moja ciotka Kazimiera namówiła Niemca, który przewoził wozem konnym jakieś nieczystości w bekach, by je wywiózł z obozu, co się udało. Tak więc całej siódemce udało się tego dnia zbiec z obozu.
Wszyscy spotkaliśmy się w Milanówku, a potem po kilkutygodniowym pobycie w Milanówku u pana Bożyma, który całą siódemkę przyjął pod swój dach. Z uwagi na stałe prześladowania przez Niemców uciekliśmy do Łowicza do dalekiej rodziny i do Krakowa, gdzie był mąż Kazimiery Majewskiej-Pol, który nie dotarł do Warszawy przed powstaniem. Moją babkę i dziadka, którzy zostali w kościele Karmelitów, pod koniec sierpnia umieszczono w obozie w Pruszkowie, o czym dowiedzieliśmy się od PCK, oboje zostali wypuszczeni i dołączyli do nas.