Młotkowski Zygmunt – ,,Nas wysłali do oficerskich lagrów”
Zygmunt Młotkowski, ur. w 1932 roku, podczas wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkał z rodzicami w Śródmieściu, przy ul. Marszałkowskiej. W okresie okupacji był członkiem Szarych Szeregów. Mimo młodego wieku oraz zakazów matki w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku uciekł z domu i przyłączył się do batalionu „Golski”. Do obozu Dulag 121 trafił wraz z powstańcami po kapitulacji Powstania, skąd został wysłany do oflagu koło Lubeki. Rozmowa z Panem Zygmuntem została przeprowadzona w 2013 roku.
Gdzie Pan mieszkał, kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie?
Mieszkałem z rodzicami przy Marszałkowskiej 36.
Czy rodzice byli jakoś zaangażowani w konspirację?
Ojciec [Jan] był w konspiracji od 1939 roku, w różnych organizacjach. Skończył w Armii Krajowej.
W momencie, kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, byliście Państwo w Warszawie?
Tak.
Czy ojciec brał udział w Powstaniu?
Tak.
A Pan?
Ponieważ mama wiedziała, że jestem w Szarych Szeregach, zamknęła mnie w domu, w piwnicy, wraz z ciotką, moją chrzestną matką. Po prostu nie wypuszczali mnie i przez pierwsze trzy dni Powstania do swoich oddziałów nie dotarłem. Po trzech dniach uciekłem z domu, ale moje oddziały były na Woli, więc pałętałem się przy zgrupowaniu „Golski” [3 Batalion Pancerny AK – oddział broni pancernej Armii Krajowej, w trakcie Powstania walczył w ramach Podobwodu Śródmieście Południowe – przyp. red.]. To było to zgrupowanie, które broniło Politechniki Warszawskiej, barykad na Marszałkowskiej, przy placu Zbawiciela, na Pięknej i zdobywało małą PAST-ę na Piusa. I zdobyło [Zdobycie budynku Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej przy ul. Zielnej miało miejsce 20 VIII 1944 r.].
12-letni chłopiec.
Tak. Uciekłem z domu z moim kuzynem, który był dwa lata starszy ode mnie, ale podawał, że jest cztery lata starszy. Był członkiem zgrupowania „Golski”. Ja się pałętałem, bo mnie od razu nie przyjęto, za młody byłem. Jednak jak już łączników wybili i potrzebni byli nowi, tacy młodociani jak ja, to wtedy zaczęto mnie tolerować.
Czy miał Pan broń?
Na początku nie, dopiero potem. Broń nie była dla takich jak ja. Myśmy mieli butelki z benzyną i w zasadzie myśmy na przedpolu atakowali czołgi.
Z którą dzielnicą wyszedł Pan z Powstania i w jakich okolicznościach?
Wyszedłem ze Śródmieściem. Byłem na Mokotowie, ale przeszedłem z Mokotowa w ostatnim momencie, jak jeszcze można było się przedostać przekopem w Alejach Jerozolimskich. Teraz jest ten dziecięcy dom handlowy [Smyk – przyp. red.], tam był zrobiony przekop, bo trwał bardzo ostry ostrzał z BGK, gdzie Niemcy mieli bardzo dobrych snajperów.
Wychodził Pan z powstańcami czy z ludnością cywilną?
Wychodziłem z powstańcami.
Jak Pan pamięta ten moment, kiedy wychodziliście z Powstania, gdy zostaliście rozbrojeni?
To było tak, że dwa dni wcześniej zostało ogłoszone, że 1 października będzie kapitulacja i że będziemy wychodzili do niewoli. Wielu nie chciało słyszeć o tym. Ponieważ Warszawa i tak leżała w gruzach, chcieliśmy się w tych gruzach dalej bronić. Dwa razy więc ogłaszali zawieszenie broni, po chyba dwie godziny czy cztery, nie pamiętam…
Dając możliwość wyjścia?
Tak, z ulotkami takimi. Jedno wyjście było na placu Politechniki, drugie koło Pola Mokotowskiego, a kolejne – to nie bardzo wiem. Ja tego nie widziałam, ale słyszałem, że kilku oficerów strzeliło sobie w łeb, bo nie chcieli iść do niewoli. Potem było przygotowanie do wymarszu. Było zalecenie niszczenia broni, takie ciche, żeby np. z pistoletów wyjmować i wyrzucać iglice. Niemcom oddawało się żelastwo niemożliwe do użycia. Oni się potem zorientowali, ale nic nie mogli poradzić. Było też powiedziane, żeby niszczyć amunicję, granaty, z tym że tego było już niewiele przed kapitulacją. Myśmy składali broń na placu Narutowicza. Różne oddziały składały tam broń. Pełno było kozaków i Ukraińców, w zasadzie po Wehrmachcie to oni nas przejęli i eskortowali do Pruszkowa.
Czy jechaliście koleją do Pruszkowa?
Jechaliśmy najpierw koleją, a potem szliśmy.
Czyli jechaliście prawdopodobnie koleją EKD.
Prawdopodobnie.
Jak Pan ocenia wielkość tego transportu, w którym się Pan znalazł? Czy jest Pan w stanie sobie przypomnieć ile osób mogło być z „Golskiego” i innych oddziałów?
Było nas dużo. Jakbym powiedział, że było kilka tysięcy, to może bym nie przesadził.
Czy idąc, wiedzieliście, co się z Wami stanie, wiedzieliście, że macie statut jeńców wojennych?
Tak.
Że nie mają prawa Was rozstrzeliwać?
Tak. Ale po drodze i tak rozstrzeliwali. Na przykład, jak ktoś z rannych opóźniał marsz, to ci kozacy go dobijali. Ale to nie było aż tak masowe. Poza tym myśmy niewiele obserwowali, byliśmy strasznie przygnębieni kapitulacją i stosunkiem ludności cywilnej do nas.
Naprawdę? A jaki był ten stosunek?
Opowiem Pani epizod, który sam przeżyłem. Myśmy szli do natarcia wzdłuż Nowego Światu, ale przekopami. Kierowaliśmy się na kościół Świętego Krzyża i mieszczącą się obok żandarmerię, i tak jak nas zawsze wszędzie witano, tak tutaj matki z małymi dziećmi na rękach, prawie trupami, mówiły: „Wy, bandyci, na co wyście się porwali, z czym chcieliście walczyć, z całą armią niemiecką? A teraz my za to płacimy i będziemy płacić!”. Wie Pani, dokładnie słów nie pamiętam, ale sens był właśnie taki. To było – jeszcze teraz nie mogę o tym mówić – straszne. Wie Pani, za chwilę wielu z nas nie wróciło z tego natarcia, poginęli, ale to było najgorsze.
Znalazł się Pan w obozie Dulag 121?
Tak.
Pamięta Pan, czy wchodziliście bramą?
Tak, wchodziliśmy bramą i skierowaliśmy się do pierwszej hali, jaka była. Wnętrze było już zatłoczone, tylko że to byli cywile. Ale ponieważ myśmy dotarli późno, to nas zostawili. Na drugi dzień skoro świt, rano, oddzielili nas od cywilów i zaczęła się segregacja naszych szeregów. To znaczy, oficerów oddzielali od szeregowych, bo szeregowi szli do stalagów, a oficerowie do oficerlagów, oflagów. To była pierwsza segregacja. Potem oddzielali, naturalnie, kobiety od mężczyzn. Też na takiej samej zasadzie. Jednocześnie po południu tego samego dnia zrobili segregację tego rodzaju, że młodociani szli na stronę oficerską, bo nas wysłali do oficerskich lagrów.
Pan się znalazł w oflagu?
Tak. Jechaliśmy pociągiem ze trzy dni. Koło Skierniewic dostaliśmy się pod takie bombardowanie, że myśleliśmy, że już nikt z nas nie przeżyje. Były to samoloty rosyjskie.
Dowieźli was do obozu, do oflagu? Gdzie?
Koło Lubeki. Tylko nie pamiętam tej nazwy. To był mały oflag.
Tam Pan przebywał do chwili wyzwolenia?
Tak.
Wyzwoliły Was wojska alianckie?
Dywizja generała Maczka.
Czy w oflagu byliście ewidencjonowani?
Myślę, że w ogóle nie byliśmy, ponieważ były nieraz problemy z odszukaniem kogoś itd. Sądzę, że Niemcom, którzy taki ordnung mieli, to wszystko się rozpadło. Myśmy potem dostawali paczki przez szwedzki Czerwony Krzyż, jedną paczkę miesięcznie. Tam były czekolada, kawa, w ogóle wszystko było. Od jakiegoś momentu nas pilnował Volkssturm [Formacja o charakterze pospolitego ruszenia, użyta przez Niemców w ostatniej fazie II wojny światowej, powołana do życia dekretem podpisanym przez Adolfa Hitlera 25 września 1944 r. – przyp. red.]. To byli starsi ludzie, choć dużo młodsi niż ja teraz. Myśmy ich nazywali „dziadkami”, oni mieli swoje dzieci, wnuki. Pamiętam, że taki dziadek za puszkę papierosów playersów, przyniósł mi harmonijkę Hohnera, co było w ogóle ewenementem. Potem się okazało, że nasi za papierosy to kupowali od nich broń. Jak generał Maczek przyszedł, czołgi doszły do bramy, to wachmani byli już rozbrojeni.
Przychodzi Maczek, zostajecie oswobodzeni…
…przyjeżdżają oficerowie, łącznicy od Andersa, i namawiają, żeby zostać, że tutaj komuniści wywożą od Andersa i z Armii Krajowej na Sybir, żeby nie wracać. Przyjeżdżają łącznicy rządu lubelskiego i namawiają, żeby wracać do Polski, że Polska każdych rąk potrzebuje, żeby odbudowywać się itd. Nas nikt o nic nie pytał. Któregoś dnia krawcy pobrali nam miary – poskracali, powydłużali battle dressy [Battle Dress – nazwa munduru wojskowego noszonego wówczas przez British Army], dostaliśmy po jednej paczce unrowskiej [Unra – United Nations Relief and Rehabilitation Administration, UNRRA – międzynarodowa organizacja utworzona 9 listopada 1943 roku w Waszyngtonie w celu udzielenia pomocy obszarom wyzwolonym w Europie i Azji po zakończeniu II wojny światowej – przyp. red.], dwa koce i zapasowe buty. Podjechały samochody ciężarowe szwedzkiego Czerwonego Krzyża, załadowali nas i zawieźli na granicę do Szczecina. Tam przesiedliśmy się do wagonów pociągu, który stał trzy dni. W tym czasie przychodzili Rosjanie i nas ograbiali z wszystkiego, co się dało. Po co nam dwa koce? To nam pozabierali po jednym kocu. Po prostu ograbiali nas. Tak się skończyła moja epopeja. Zacząłem szukać rodziców. Ojciec nie żył.
W jakich okolicznościach zginął ojciec?
Ojciec zginął prawdopodobnie przy ataku na PAST-ę.
Znalazł Pan matkę?
Matkę znalazłem przez przypadek. Mama uciekła z pociągu, który wywoził ludzi do jakiegoś obozu.
Czyli Pańska matka też przechodziła przez obóz Dulag?
Tak. Amelia Młotkowska, z domu Kierzkowska. Matka chyba była urodzona w 1912 roku.
Przedostała do Głowna i tam się ukrywała.
Miała dwoje rodzeństwa. Siostrę, czyli tę ciotkę, która mnie pilnowała i której uciekłem z piwnicy, oraz brata, pseudonim Szary Sęp, który bił się w zgrupowaniu „Golski” na barykadzie, tu, koło placu Zbawiciela.
Jak się nazywał?
Józef Kierzkowski. On był ranny i zdjął mundur, ale jego żona go nie wypuściła, mundur spaliła i wyprowadziła jego i moją ciotkę, mojej matki siostrę. Oni znaleźli się w Piastowie. Mieliśmy też babkę, matki matkę, która mieszkała w Łodzi. Ona siedziała w obozie Gross-Rosen, ale tuż przed Powstaniem, ze względu na gruźlicę, której się tam nabawiła, ją zwolnili. Nie wiem, jak to się stało, że myśmy o tym wiedzieli, już nie pamiętam. Wszyscy napisaliśmy do babki do Łodzi, że żyjemy, że jest wszystko w porządku. Ona to złożyła razem i najpierw wysłała wiadomość do matki, że ja żyję i gdzie jestem.
Gdzie się spotkaliście?
Pojechałem do Głowna, ale jakoś krótko potem Rosjanie wkroczyli.
Proszę mi powiedzieć, czy doświadczył Pan ze strony NKWD represji związanych z tym, że był Pan w Powstaniu, czy był Pan może za młody i nie ruszyli Pana?
Byłem dwukrotnie wzywany do Pałacu Mostowskich, to był jakiś 1959 rok. Wzywany byłem jeszcze w 1960 i ponieważ się zorientowałem, co się święci, to w 1960 roku wyjechałem z Polski. Byłem po studiach na Politechnice, nie miałem rodziny, tylko matkę, ona została w Polsce. Wyjechałem sam i przez 20 lat byłem na liście persona non grata, tak że do Polski nie mogłem wjechać. To mnie prawdopodobnie uratowało przed sankcjami. Bo po wielu moich kolegach ślad zaginął. W zasadzie wróciłem do Polski po 1989 roku.