Zuń Bohdan – Powstanie 1944 (pamiętnik)
Jedenastoletni Bohdan Zuń w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkał wraz z rodzicami Anną i Apolinarym oraz młodszym bratem Jerzy Wojciechem w domu przy ulicy Rakowieckiej 7. Swoje przeżycia – pierwsze dni walk, pobyt w koszarach SS-Stauferkaserne przy ulicy Rakowieckiej 4, wysiedlenie i pobyt w Dulagu 121 – notował na bieżąco w pamiętniku, prowadzonym w niewielkim zeszycie.
Powstanie 1944
1 VIII
Powstanie. Pierwsze strzały. Siedzimy w piwnicy. Głód i chłód. Jadzia Nagórko płacze, bo matka jej poszła do Grabowa po kartofle i nie wróciła, a ojciec nie wrócił ze służby więziennej. Zosia [Nagórko] pociesza ją, ale ona płacze. My sami martwimy się o babcię, która pół godziny przed powstaniem wyszła od nas do domu na ul. Mazowiecką. Słychać huki granatów i „rozpylaczy”. Unikamy sąsiedztwa drzwi piwnicznych. Z trójki, która zatrzymała się przed naszym domem, jest u nas w schronieniu dużo ludzi. Jedna pani z mężem – zostawili córkę na Kieleckiej. Druga pani, też z mężem, jechali z ul. Szustra od znajomych do domu na Żoliborz. Elo [Feliks Mieszkowski] był zaziębiony, a Danusia [Mieszkowska] miała zakażenie. Pan Mieszkowski powiedział, że na klatce frontowej zabili człowieka.
Tatuś poszedł z nim na klatkę i zobaczyli, ze zabili inżyniera górnika Stanisława Danielewicza z Al. Jerozolimskich. Górnik miał przy sobie 50 zł. Już przeszło parę godzin od początku i w schronie nie było nikogo z parteru od p. Helerów. Mamusia przemknęła do nas do mieszkania po jedzenie. Wracając wstąpiła do pani Helerowej. Okazało się, że wszyscy siedzą w kuchni u siebie i zapraszają do siebie. Mamusia zeszła na dół. Upłynęło pół godziny. Nagle słyszymy kopanie w drzwi od dozorcy i głos „Niech pani otwiera dla dobra pani”. Zośka otworzyła, a w drzwiach ukazała się dozorczyni z sąsiedniego domu i dwu powstańców z siekierą, byli pijani i przelecieli przez schron i wypadli na sąsiednie podwórze. Zaczęliśmy wypytywać dozorczynię, skąd oni w mieszkaniu dozorcy. Ona powiedziała, że weszli przez okno. Ci powstańcy później znów wpadli do schronu i biegali po nim wrzeszcząc, aby ich prowadzono, gdzie każą. Wobec tego przenieśliśmy się na parter i tam spędziliśmy resztę wieczoru, spaliśmy na łóżku służącej, która razem z dozorczynią poszła do Grabowa. Spaliśmy spokojnie.
2 VIII
Rano deszcz. Zosia wyszła na ogród i powiedziała, że króliki i Maciuś żyją [świnka państwa Zuniów]. Właśnie słyszeliśmy jak pochrukiwał. Siedzieliśmy u p. Helerowej i gotowaliśmy krupnik dla tych przejezdnych. Słychać było strzały dalsze, jakby w okolicy placu Unii Lubelskiej i al. Szucha. Słychać też pochrząkiwanie i ryki Maciusia, który widocznie jest głodny. Państwo Mieszkowscy chcieli połapać swoje kury latające po podwórku, ale ledwie się wychylili, łupnął granat, więc się cofnęli. Janek Bandrowski pożyczył mi książkę i czytałem do końca dnia.
3 VIII
Dzisiaj poszliśmy do siebie na górę. Wszystko w porządku. Bawiliśmy się jak zwykle, tylko nie przy oknach. Wieczorem byliśmy u pani Borkowskiej, słychać było nieprzerwany huk, huk czołgów. Cieszyliśmy się, że nareszcie, nareszcie Rosjanie. Z tą myślą zasypiamy.
4 VIII
Rano przyleciała Danusia Mieszkowska i mówi, że Niemcy wyłapują mężczyzn po schronach. Schowaliśmy tatusia z p. Mieszkowskim na poddaszu. Tymczasem dowiadujemy się, że wszyscy muszą wyjść, wiec wychodzimy i drżymy o tatusia. Niemcy krzyczą „raus, raus”. Mamusia, która zostawiła dowód u p. Helerowej, prosi, aby mogła wstąpić i zabrać go. Ale Niemiec mówi po polsku „Ja nie mogę”. Prowadzą nas przez Rakowiecką do koszar (budynek nr 2). Wszyscy myślimy, że idziemy na stracenie. W hali wielkiej stoimy i myślimy, co z nami będzie. Ktoś przyszedł i powiedział, że nasz dom się już pali. Poszedłem bliżej bramy i zobaczyłem rzeczywiście, że nasz cały dach w płomieniach. Niektórzy ludzie poprzedzierali się do swoich domów i powyciągali dużo rzeczy.
Nawet Zosia poszła do domu i zobaczyła, że tatuś i pan Mieszkowski są w piwnicy. Później jakaś folksdojczka miała przemówienie, aby wszyscy folksdojcze i cudzoziemcy mają się ustawić z jednej strony a Polacy z drugiej. Później Polaków zaprowadzili na Szucha. Myśleliśmy, że na rozstrzelanie. Staliśmy w jednym z podwórzy. Ze wszystkich okien lornetowali na, później nas legitymowali i puścili z powrotem do koszar. Spaliśmy na słomie w koszarach.
5 VIII 1944
Jesteśmy w koszarach. Zimno nam. Rano dali trochę czarnej kawy. Na obiad zupa jakaś zaklepana kluskami. wieczorem kartka od tatusia i pana Mieszkowskiego. Są w koszarach w baraku obok nas. Elo chory. Przyszedł lekarz sanitarny, chciał go zabrać do szpitala. Pani Mieszkowska nie chciała go puścić. Z okazji choroby Ela przeniesiono nas do osobnego pokoju i dano nam dużo słomy.
6 VIII 1944
Elo bardzo chory. Rano powiedzieli, aby wszystkie „Mutter und Kinder” stanęli przed barakiem. Po długiej przemowie powiedzieli, żebyśmy poszli do domów, a kto ma dom spalony, to niech pójdzie do tych, co mają niepopalone. Gdyśmy weszli na nasze podwórze, zobaczyliśmy, że dom nasz spalony. Piwnice i mieszkanie dozorcy były całe, tylko trochę zalane wodą. W sąsiednim domu oficyna ocalała. Jedna staruszka, której córka była akuszerką, a którą zastało powstanie w szpitalu Dzieciątka Jezus przyszła raz do siebie. Córka tej staruszki ma dwoje dzieci Jacka i Baśkę, które zostały w domu.
7-11 VIII 1944
Dni upływały za dniami bez szczególnych zmian. Pani Borkowska, którą w parę godzin po nas wypuszczono z koszar, przyniosła nam wieść, że u ss. Elżbietanek w Wierzbnie pierwszy raz po polsku zaśpiewali hymn narodowy polski. Co dzień nosiliśmy obiady do koszar tatusiowi. Poza tym wszędzie wokół nas sypały się bomby.
11 VIII 1944
Nad Mokotów nadleciał dwupłatowiec i posypały się ulotki. Gospodyni domu, Pani Spazińska przyszła na górę i przeczytała nam ulotkę:
Ultimatum do ludności miasta Warszawy!
Niemieckie naczelne dowództwo pragnie uniknąć niepotrzebnego przelewu krwi, który szczególne dotknie niewinne kobiety i dzieci, i wobec tego ogłasza następujące wezwanie:
- Ludność zostaje wezwana do opuszczenia Warszawy w zachodnim kierunku z białymi chustkami w ręku.
- Niemieckie naczelne dowództwo gwarantuje, że żaden mieszkaniec Warszawy dobrowolnie opuszczający miasto, nie dozna żadnej krzywdy.
- Wszyscy mężczyźni i kobiety zdolni do pracy, otrzymają pracę i chleb.
- Niezdolna do pracy ludność zostanie ulokowana na zachodnich obszarach warszawskiej guberni i otrzyma zaopatrzenie.
- Wszyscy chorzy oraz starcy, kobiety i dzieci , potrzebujące opieki, otrzymają pomieszczenie i opiekę lekarską.
- Ludność polska wie, że armia niemiecka walczy jedynie z bolszewizmem. Kto w dalszym ciągu daje się wykorzystać, jako narzędzie bolszewizmu, bez względu na to, pod jakim hasłem, zostanie bez wszelkich skrupułów pociągnięty do odpowiedzialności.
- Ultimatum to jest terminowe.
Głównodowodzący
Wszyscy znieruchomieliśmy. Na drugi dzień dozorca domu Luniaka (Puławska 14) poszedł do koszar dowiedzieć się, co mamy robić. Żołnierze powiedzieli, że nic o tym nie wiedzą.
12 VIII 1944
Od rana widać było ludzi ciągnących jak procesja przez ul. Rakowiecką. Z tobołami, z wózkami kobiety z dziećmi i starcy. Babcia Mieszkowska poszła do koszar i poprosiła hauptmanna, żeby zwolnił p. Mieszkowskiego. Nas o tym nie zawiadomiła, boby i mamusia z nią poszła. Pan Mieszkowski przyszedł. Mamusia poszła z nami do koszar, a tam powiedzieli, iż jutro wypuszczają mężczyzn, a tym – iż musimy jutro opuścić Warszawę.
13 VIII 1944
Rano poszła mamusia z Wojtkiem do koszar, nie było jej bardzo długo. Przez ten czas p. Zembrzuska zniosła ze mną wózek. Przychodzi mamusia i mówi, że tatuś jest w szpitalu na Chocimskiej. Ledwie uprosiliśmy p. Zembrzuskę, aby poczekała na nas, aż wrócimy ze szpitala. Pobiegliśmy do szpitala, wróciliśmy z Tatusiem przez Okęcie, Raków i Tworki do pruszkowskich warsztatów.
Ruszyliśmy z wózkiem i z taczkami, które nam Zosia doradziła. Dojechaliśmy do autostrady Żwirki i Wigury. Tam Jadzia i Zosia Nagórko spotkały znajomego Ukraińca, który nam doradził jechać w stronę Okęcia. Przybyliśmy pod wieżę. Tam nas Niemcy zatrzymali i wsadzili na podwórze do kwatery jakiegoś oficera. Później nas pędzili do stacji kolejki EKD do Rakowa. Wsiedliśmy do pociągu i zawieźli nas do Tworek. Z Tworek zaprowadzili nas na warsztaty. Po drodze uciekła pani Kwizowa z Danusią. Przyprowadzili nas wreszcie. Porozdawali dowody, które zabrali na Okęciu i wprowadzili do hali nr. 6. Zaraz zaczęliśmy budować kuchenki z cegieł i gotować kawę. Wieczorem zobaczyliśmy na niebie dziwny znak w kształcie pioruna. Ułożyliśmy się spać w hali w miejscu możliwie suchym i zasnęliśmy.
14 VIII 1944
Budzimy się, kości nas bolą, mamusia i tatuś siedzieli przez całą noc na skrawku walizki. Tatuś się dowiedział, że nasza znajoma, Pani Ciałkowska jest siostrą czerwonego krzyża. Za parę godzin przyszła do naszego baraku. Powiedziała, że będzie się starała wszystkimi siłami nas uwolnić. Zosia ugotowała rosół z dwóch kur (p. Mieszkowskich, którzy zostawili je wychodząc z Warszawy). Właśnie kończyliśmy rosół, gdy nam powiedzieli, że mamy iść na transport, który podobno szedł do Łowicza. Już szliśmy do wagonu, gdy wtem przybiegła p. Ciałkowska i odciągnęła nas na bok, tzn. mnie, Wojtka, mamę, tatusia i p. Zembrzuską z wnukami. Nagórkowie nie mogli, bo byłoby już za dużo osób. Przyprowadziła nas na 2, gdzie są chorzy. Później udało nam się otrzymać stempel z ptaszkiem od SS i prawo wyjścia na wolność. Przyszliśmy na wartę, przepuszczono nas i wyszliśmy na ul. 3 Maja. Wyszliśmy nareszcie na wolność.
Mieszkaliśmy później w Pruszkowie u p. Ciałkowskich. W dwa tygodnie Babcia Zembrzuska wyjechała do Zalesia. Myśmy zostali w Pruszkowie.